Były premier Kazimierz Marcinkiewicz słono przypłacił za lata romansowania z tabloidami.
Były premier Kazimierz Marcinkiewicz słono przypłacił za lata romansowania z tabloidami. Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta

Przez lata Kazimierz Marcinkiewicz umiejętnie i niezwykle skutecznie posługiwał się tabloidami. Gdy po zaledwie ośmiu miesiącach Jarosław Kaczyński wyrzucił go z fotela premiera, to one pomogły mu utrzymać się w świetle fleszy. Na pierwszych stronach brukowców jest i dziś, ale tylko po to, by się dobitnie przekonać, że romans z nimi nikomu nie może wyjść na dobre...

REKLAMA
– Parę lat temu wyczerpałem limit mojej obecności prywatnej w mediach. Za to wtedy bardzo serdecznie wszystkich przeprosiłem i obiecałem, że to się nie powtórzy. I z moim udziałem to się nie powtórzy – stwierdził Kazimierz Marcinkiewicz w poniedziałkowej rozmowie z Moniką Olejnik na antenie Radia ZET. Tabloidowy spektakl z udziałem byłego premiera trwa jednak w najlepsze i nikt już nie pyta go o zdanie.
logo
Fot. "Super Express", 09.01.2015 (6)
Od kilku numerów "Super Express" za newsy godne pierwszej strony uważa intymne informacje z jego życia. Tych bardzo chętnie dostarcza głodnym sensacji Polakom jego – druga i wciąż obecna – żona Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz. To dość zaskakujący związek z tą młodszą o ponad 20 lat partnerką przed kilkoma laty sprawił, że nawet po opuszczeniu Kancelarii Premiera o gorzowskim polityku wciąż było głośno.
Ten romans ocieplał wizerunek
Choć dla nowej miłości zostawił pierwszą żonę po prawie 30 latach, romans z Olchowicz tylko ocieplił jego wizerunek i bez wątpienia wydatnie pozwolił przetrwać w politycznym mainstreamie pomimo utraty wpływów. Gdy "Isabel" psotliwie przeszkadzała "Kazowi" w nagraniu wywiadu dla TVN i kiedy dawali przyłapać się paparazzim na romantycznych spacerach, Marcinkiewicz przypominał przecież nieco tę uroczą postać zakochanego premiera, którą w popularnej komedii romantycznej "Love Actually" kreował Hugh Grant.
– Nic nie wskazywało na to, że ich historia tak źle się skończy – wspomina Krystyna Pytlakowska, której Izabela Olchowicz-Marcinkiewicz i Kazimierz Marcinkiewicz jesienią 2009 roku opowiedzieli w wywiadzie dla "Vivy!" o kulisach potajemnego ślubu w polskim konsulacie w Barcelonie. – Byli wtedy w siebie zapatrzeni. Wydawało się, że to jest związek może nietypowy, ale który bardzo dobrze rokuje – podkreśla dziennikarka. Przyznaje jednak, że w dalszych kontaktach z Marcinkiewiczami dało się zauważyć, że wbrew wszelkim pozorom, to były premier jest w tym małżeństwie partnerem dominującym.
Krystyna Pytlakowska
dziennikarka magazynu "Viva!"

Próbował ją zdominować do tego stopnia, że gdy w ubiegłym roku robiłam z Izabelą wywiad o jej sklepie kosmetycznym i przeprowadzce z Londynu do Warszawy, to autoryzował go sam Kazimierz Marcinkiewicz.

Skompromitowane marzenia
Ta ostrożność o każde słowo nie dziwi, bo przeprowadzka z Londynu, gdzie Kazimierz Marcinkiewicz od 2007 roku reprezentował Polskę w Radzie Dyrektorów Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, wiązał z ambicjami powrotu do wielkiej polityki. Już na początku 2013 roku spekulowano przecież, że planuje stworzyć projekt pod wspólnym szyldem z Romanem Giertychem i Michałem Kamińskim, który byłby konserwatywną przybudówką Platformy Obywatelskiej.
Wówczas w rozmowie z naTemat wszystkiemu bardzo stanowczo zaprzeczał Roman Giertych. – Mamy tu do czynienia z zafałszowaniem – mówił. W najnowszej odsłonie swoich wspomnień żona Kazimierza Marcinkiewicza ujawnia jednak, że – przynajmniej dla byłego premiera – pomysł ten wciąż jest aktualny. Ale dogasająca na pierwszej stronie tabloidu miłość staje się gwoździem do jego politycznej trumny.
IZABELA OLCHOWICZ-MARCINKIEWICZ
dla "Super Expressu"

Kaz chce wrócić do polityki i założyć partię. Sam na pewno tego nie zrobi. Od wielu miesięcy rozmawia o tym z Michałem Kamińskim i Romanem Giertychem. Oni doskonale wiedzą, że Kaz jest bardzo sterowalny. Więc ta współpraca jest im na rękę. (...) Polacy! Już nigdy na niego nie głosujcie. Teraz w odpowiedzi na jego dawne "Yes, yes, yes!" mówię zdecydowane: "No, no, no!"...

Przecież nie ważne jak, byle mówili...?
– Kazimierz Marcinkiewicz już kiedy był premierem, nauczył się bardzo dobrze radzić sobie z tabloidami i wykorzystywać ich niekwestionowaną potęgę. Skutecznie, bo dobrze rozumiał, w jaki sposób one funkcjonują. Pokazywał się w tego typu mediach świadomie budując potrzebną mu rozpoznawalność – ocenia ekspert marketingu politycznego dr Sergiusz Trzeciak, autor książki "Drzewo kampanii wyborczej. Czyli jak wygrać wybory".
– Dziś jest natomiast równie skutecznie niszczony. I to za sprawą tej samej osoby, przez którą go w wcześniej w tabloidach chętnie promowano – podkreśla politolog.
logo
Fot. "Super Express", 12.01.2015 (08)
Zdaniem dr. Trzeciaka, w tej sytuacji niewiele może już Kazimierzowi Marcinkiewiczowi pomóc. Co prawda, były premier przed powrotem do wielkiej polityki musiał się jakoś wyborcom przypomnieć, ale metoda "nieważne jak, byle mówili" w przypadku postaci jego formatu nie może się sprawdzić. – Taki skandal obyczajowy mógłby być skuteczny dla osoby zaczynającej od zera, której zależy tylko na rozgłosie i ewentualnej próbie wejścia do polityki dzięki niemu. A Kazimierz Marcinkiewicz był przecież premierem – tłumaczy.
Pewnym pocieszeniem dla byłego szefa rządu może być tylko to, że kompromitujące wyznania jego żony raczej nie pozbawiły go wielkich szans na ponowne zawojowanie sceny politycznej. Jest na niej bowiem miejsce na pewien nowy projekt, ale oczekują go wyborcy nastawieni antysystemowo.
– Politycy, którzy wcześniej dali się poznać jako część obecnego systemu nie są już atrakcyjni dla wyborców poszukujących czegoś nowego. Ci, którzy nie są antysystemowi, wybierają natomiast spośród istniejących partii. Reszta szuka nowych twarzy i programów. Marcinkiewicz, Giertych i Kamiński nie potrafiliby im tego dać – stwierdza Sergiusz Trzeciak.