
Przez lata Kazimierz Marcinkiewicz umiejętnie i niezwykle skutecznie posługiwał się tabloidami. Gdy po zaledwie ośmiu miesiącach Jarosław Kaczyński wyrzucił go z fotela premiera, to one pomogły mu utrzymać się w świetle fleszy. Na pierwszych stronach brukowców jest i dziś, ale tylko po to, by się dobitnie przekonać, że romans z nimi nikomu nie może wyjść na dobre...
Choć dla nowej miłości zostawił pierwszą żonę po prawie 30 latach, romans z Olchowicz tylko ocieplił jego wizerunek i bez wątpienia wydatnie pozwolił przetrwać w politycznym mainstreamie pomimo utraty wpływów. Gdy "Isabel" psotliwie przeszkadzała "Kazowi" w nagraniu wywiadu dla TVN i kiedy dawali przyłapać się paparazzim na romantycznych spacerach, Marcinkiewicz przypominał przecież nieco tę uroczą postać zakochanego premiera, którą w popularnej komedii romantycznej "Love Actually" kreował Hugh Grant.
Próbował ją zdominować do tego stopnia, że gdy w ubiegłym roku robiłam z Izabelą wywiad o jej sklepie kosmetycznym i przeprowadzce z Londynu do Warszawy, to autoryzował go sam Kazimierz Marcinkiewicz.
Ta ostrożność o każde słowo nie dziwi, bo przeprowadzka z Londynu, gdzie Kazimierz Marcinkiewicz od 2007 roku reprezentował Polskę w Radzie Dyrektorów Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, wiązał z ambicjami powrotu do wielkiej polityki. Już na początku 2013 roku spekulowano przecież, że planuje stworzyć projekt pod wspólnym szyldem z Romanem Giertychem i Michałem Kamińskim, który byłby konserwatywną przybudówką Platformy Obywatelskiej.
Kaz chce wrócić do polityki i założyć partię. Sam na pewno tego nie zrobi. Od wielu miesięcy rozmawia o tym z Michałem Kamińskim i Romanem Giertychem. Oni doskonale wiedzą, że Kaz jest bardzo sterowalny. Więc ta współpraca jest im na rękę. (...) Polacy! Już nigdy na niego nie głosujcie. Teraz w odpowiedzi na jego dawne "Yes, yes, yes!" mówię zdecydowane: "No, no, no!"...
– Kazimierz Marcinkiewicz już kiedy był premierem, nauczył się bardzo dobrze radzić sobie z tabloidami i wykorzystywać ich niekwestionowaną potęgę. Skutecznie, bo dobrze rozumiał, w jaki sposób one funkcjonują. Pokazywał się w tego typu mediach świadomie budując potrzebną mu rozpoznawalność – ocenia ekspert marketingu politycznego dr Sergiusz Trzeciak, autor książki "Drzewo kampanii wyborczej. Czyli jak wygrać wybory".
