
Zarabiali bardzo dobrze, więc większość nowe mieszkania kupowała w wielkich miastach, skąd pochodziła lub gdzie pracowała. Mieszkania nie byle jakie, bo kredytów we frankach nie dawano na najtańsze kawalerki. Słuchając dramatycznych relacji o biedzie, w którą zmiana kursu franka wpędzić miała część Polaków, dowiadujemy się więc jednocześnie, że do stracenia mają oni 100-metrowe apartamenty, a ponadprzeciętnie wysoka rata pochłania często ponadprzeciętne zarobki. Czy to aby na pewno dobra strategia na wzbudzenie współczucia rodaków?
Dominująca narracja w tej sprawie mówi, że nieprzewidziany rykoszet zapomnianego już kryzysu finansowego sprzed kilku lat sprawił, że tysiące Polaków nagle wpędzono w biedę. Bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy zmiany na rynku walut powodują, że cała pensja nie wystarcza frankowiczom na pokrycie choćby jednej raty. Ludzie załamują się psychicznie. Myślą o ogłoszeniu upadłości konsumenckiej i emigracji na zmywak gdzieś na Zachodzie.
W rozmowach o kredycie ludzie zawsze pytają, a jakie to ja mieszkanie sobie postanowiłam kupić, ile ono ma metrów, i czy musiało być aż takie duże. Ma 110 metrów, ale mnóstwo miejsca zajmują schody, więc tej przestrzeni się nie czuje. Ma balkon, na którym mogę palić papierosy i jest na Woli. Blisko domu, w którym spędziłam dzieciństwo. Znalazłam je, kiedy padał deszcz. Spodobało mi się, bo pan, który je sprzedawał, zaproponował mi kawę. Pomyślałam, fajnie mieszkać w domu, w którym wcześniej mieszkał ktoś miły Czytaj więcej
Co następne, tekst dziennikarza, który kupił Lamborghini na raty i teraz płacze, że nie ma z czego spłacać? Owszem, mógł zacząć od Toyoty Yaris, ale pomyślał, że skoro ma spłacać kredyt, to lepiej mieć coś z górnej półki, poza tym w pakiecie dawali popielniczkę a dealer był na Woli Czytaj więcej
- Komunikowanie społeczeństwu o swojej rzekomej biedzie w 100-metrowym mieszkaniu, na które większości Polaków nigdy nie będzie stać, na pewno nie jest dobrym pomysłem - komentuje w rozmowie z naTemat ekspert ds. public relations dr Dariusz Tworzydło. Ekonomista i PR-owiec przyznaje, że sam należy do grona frankowiczów, ale dominująca narracja na temat sytuacji takich osób do niego nie trafia. - To problem sztucznie nadmuchiwany i czasami najbardziej zaskakujący z tego właśnie powodu - stwierdza.
Uważam, że o wiele lepszą strategią wskazywania problemu frankowiczów byłoby przypominanie o tym, jak skonstruowane były oferty kredytów we frankach i jak bardzo banki i doradcy kredytowi do nich namawiali. Można też bardzo mocno wskazywać, że zabrakło odpowiednich informacji i danych, oraz ostrzeżenia o ryzyku
Jak twierdzi dr Mellibruda, tego typu utyskiwanie i przekonywanie o swojej nieświadomości ryzyka biznesowego wynika również z cech osobowości typowych frankowiczów. - U wielu z nich obserwuję "osobowość 3xZ". Cechuje ich bowiem zapobiegliwość, zaradność i zuchwałość. Ta ostatnia cecha jest najważniejsza, bo pozwala takim osobom odnaleźć sytuacje, w których można zarobić lub obniżyć koszty - ocenia. Obecne "odsłanianie brzuszka" to też jeden z przejawów zuchwałości sporej części fankowiczów.
Trzeba być przecież zuchwałym, by przekonywać, że jeśli mnie nie powodzi się już tak dobrze jak wcześniej, to jest to teraz problem wszystkich rodaków. Równie ryzykowne jest też z ich strony twierdzenie, że z tego tytułu należą się posiadaczom kredytów we frankach jakieś przywileje
