
Reklama.
Samcik, związany z „Gazetą Wyborczą” dziennikarz ekonomiczny, przedstawił na swoim blogu manewr, jaki zastosował jeden z jego czytelników.
Składając przez internet wniosek o przyznanie kredytu, czytelnik podał wszystkie wymagane przez bank informacje, po czym otrzymał drogą mailową projekt stosownej umowy.
Przebiegłość klienta polegała na tym, że przed złożeniem podpisu na wydrukowanym dokumencie dodał on do jednego z paragrafów (w dziale „Oświadczenia”) drobny, ale niezmiernie ważny dopisek. Brzmiał on następująco: „Bank zobowiązuje się do całkowitego umorzenia kwoty kredytu i należnych odsetek do [dnia]…”.
Ku swojemu zdumieniu klient dowiedział się, że bank zaakceptował umowę w zmodyfikowanym brzmieniu. Na przesłanym mu egzemplarzu umowy widniały podpisy trzech pracowników banku. Obecny był także dodany przez niego dopisek. – Z tego wynika ewidentnie, że w banku nikt nie czyta umów, tylko je podpisuje – zauważył czytelnik.
Po otrzymaniu pieniędzy klient, powołując się na widniejący w umowie zapis, wystąpił o umorzenie kredytu. Obecnie bank rozpatruje jego wniosek.
źródło: Samcik.blox.pl