
Zarabiają mniej tylko dlatego, że są Polakami, od dwóch miesięcy nie dostali wypłaty, a firma straszy ich, że stracą pracę, jeśli będą rozmawiać z mediami. Oto realia emigrantów zatrudnionych w norweskiej firmie produkującej meble - Kvalsvik Produksjon.
REKLAMA
Premia kosztem polskiej wypłaty
O Polakach z Norwegii, konkretnie z północnego regionu Dovre, zrobiło się ostatnio głośno w lokalnej prasie. Dziennikarze zainteresowali się warunkami, w jakich przychodzi pracować grupie polskich pracowników Kvalsvik Produksjon – przedsiębiorstwa do niedawna uważanego za dumę dystryktu. Jak się okazało, co najmniej od kilku miesięcy są drastycznie dyskryminowani.
O Polakach z Norwegii, konkretnie z północnego regionu Dovre, zrobiło się ostatnio głośno w lokalnej prasie. Dziennikarze zainteresowali się warunkami, w jakich przychodzi pracować grupie polskich pracowników Kvalsvik Produksjon – przedsiębiorstwa do niedawna uważanego za dumę dystryktu. Jak się okazało, co najmniej od kilku miesięcy są drastycznie dyskryminowani.
Wydawana w Lillehammer gazeta "Gudbrandsdølen Dagningen" dowiedziała się, że Polacy z Kvalsvik Produksjon od listopada nie dostali pensji. Szef wstrzymał wypłaty w związku z gorszą sytuacją finansową firmy – jest zadłużona wobec lokalnych władz na 1,8 milionów koron. I pewnie takie opóźnienia nie byłyby tak zaskakujące, gdyby nie fakt, że nie dotyczą norweskich pracowników tego samego zakładu. Oni dostają pieniądze. Co więcej, kiedy Polacy musieli oszczędzać w święta Bożego Narodzenia, Norwegowie zostali wynagrodzeni premią świąteczną w wysokości 10 tys. koron na głowę.
"Podobne sytuacje miały już miejsce w przeszłości. Najczęściej chodzi o obcinanie dodatków urlopowych i pensji, lub ich opóźnianie" – napisali dziennikarze. Zacytowali też rozmówców ze związków zawodowych, którzy twierdzą, że w ostatnim czasie wpłynęło wiele skarg na producenta mebli. Pochodzą właśnie od polskich pracowników. Tyle że każdy boi się otwarcie wystąpić przeciwko pracodawcy. "Mamy zakaz wypowiadania się w mediach pod groźbą utraty pracy. A ja nie mam do czego wracać do Polski" – stwierdził jeden z anonimowych rozmówców gazety.
Szef firmy Geir Kvalsvik zaprzeczył ostatnim oskarżeniom. Jak powiedział, stoją za nimi dwaj pracownicy – jeden jest na chorobowym, a drugi został zwolniony. Według niego, większość załogi nie podziela opinii o dyskryminacji Polaków i jest przeciwna "praniu brudów" w mediach.
Punkty za pochodzenie
Czy na pewno? Skontaktował się z nami jeden z mieszkających w Norwegii rodaków, który zna realia pracy w firmie. Z jego opowieści wyłania się kompletnie inny obraz. – Dyskryminacja zaczyna się od płacy. Polacy zarabiają w Kvalsvik o 50 koron na godzinę mniej niż Norwegowie. A więc zabiera im się z wypłaty ze względu na pochodzenie. Jeśli ktoś zarabia około 110 koron, to jest to naprawdę głodowa stawka – przekonuje.
Czy na pewno? Skontaktował się z nami jeden z mieszkających w Norwegii rodaków, który zna realia pracy w firmie. Z jego opowieści wyłania się kompletnie inny obraz. – Dyskryminacja zaczyna się od płacy. Polacy zarabiają w Kvalsvik o 50 koron na godzinę mniej niż Norwegowie. A więc zabiera im się z wypłaty ze względu na pochodzenie. Jeśli ktoś zarabia około 110 koron, to jest to naprawdę głodowa stawka – przekonuje.
– W tej firmie uprawia się klasyczny dumping socjalny. Kiedy pensje i dodatki dotyczą Norwegów, zawsze wypłacane są na czas. Tymczasem np. w ubiegłym roku Polacy dostawali dodatek urlopowy w częściach i musieli czekać kilka miesięcy – dodaje.
działacz związkowy
Polacy w Kvalsvik pracują od poniedziałku do piątku po 12 godzin dziennie i jeszcze 7 godzin w sobotę. Żaden pracownik nie powinien się na to godzić. To ponad 70 godzin tygodniowo.
Zawsze można powiedzieć, że przecież pracownik może się zbuntować i sprzeciwić zaniżaniu stawek. Tak właśnie robi część Polaków z Norwegii dyskutujących o tej sprawie na lokalnych forach. Można na nich znaleźć głosy, że ten, kto godzi się pracować za 110 koron (najniższa stawka dla sprzątaczki w Norwegii to 160 koron) sam skazuje się na rolę niewolnika.
– Ale to są ludzie często w ciężkiej sytuacji w życiowej. W Polsce nie zarobiliby ani tyle. To sprawia, że łatwiej ich oszukać i nimi manipulować – kwituje mój rozmówca.
Tego samego zdania jest Tommy Karlsen, były pracownik firmy, do którego dotarła norweska gazeta. – To wstyd, że nasi koledzy z Polski musieli jechać na święta z pustymi rękami. Lokalne władze nic z problemem nie robią, choć doskonale wiedzą, że Kvalsvik nie wypłaca pensji swoim pracownikom, a Polaków traktuje gorzej niż Norwegów. Nie chciałem być tego częścią, dlatego publicznie o tym opowiedziałem i dlatego straciłem pracę – twierdzi.
Polak pójdzie wszędzie
Sprawa pracowników Kvalsvik ilustruje też szerszy problem. Polak, z którym rozmawiałem, przekonuje, że lokalni liderzy związkowi łapali się za głowy, bo nawet oni rzadko mają do czynienia z taką dyskryminacją, jak ta z firmy zatrudniającej Polaków. I właśnie o to chodzi – dumping stał się zjawiskiem typowym dla miejsc, w którym pracują rodacy. – Firmy z wielu branż nie chcą wprowadzać minimalnej stawki godzinowej dla swoich pracowników. Właśnie po to, by móc za grosze zatrudnić Polaka – podkreśla mój rozmówca.
Sprawa pracowników Kvalsvik ilustruje też szerszy problem. Polak, z którym rozmawiałem, przekonuje, że lokalni liderzy związkowi łapali się za głowy, bo nawet oni rzadko mają do czynienia z taką dyskryminacją, jak ta z firmy zatrudniającej Polaków. I właśnie o to chodzi – dumping stał się zjawiskiem typowym dla miejsc, w którym pracują rodacy. – Firmy z wielu branż nie chcą wprowadzać minimalnej stawki godzinowej dla swoich pracowników. Właśnie po to, by móc za grosze zatrudnić Polaka – podkreśla mój rozmówca.
Norwegowie mają sporo do zrobienia, by z takimi sytuacjami jak w Kvalsvik walczyć i im zapobiegać. W innym wypadku Norwegia krajem tolerancji i równości będzie tylko na papierze.
