– Oddanie Krymu bez walki, oddanie lotniska w Doniecku, teraz Debalcewo. Ukraińska armia jest w rozsypce. A przecież Rosja nie wysłała na Ukrainę jakichś znaczących sił. To nie są dywizje, ale tysiąc, dwa czy trzy tysiące żołnierzy. Z takimi działaniami armia powinna sobie poradzić – mówi w "Bez autoryzacji" generał Roman Polko.
“Świat wokół nas nie jest bezpieczny, ale Polska jest krajem relatywnie bezpiecznym” – powiedział prezydent Bronisław Komorowski. Z kolei Aleksander Kwaśniewski odnosząc się do zagrożenia ze strony Rosji stwierdził, że “Rosjanie tutaj nie przyjadą”. Podziela pan te uspokajające opinie?
Rozdzieliłbym tę kwestię na dwie części. Czym innym jest komunikacja ze społeczeństwem, a czym innym działanie armii na gruncie zawodowym. W pierwszym przypadku bardzo ważne jest, by nie doprowadzić ludzi do stanu histerii i przerażenia. Często w rozmowach z ludźmi słyszę: “niech pan powie, będzie wojna czy nie?”. Odpowiedź musi być wyważona, szczególnie, jeśli mowa o czołowych politykach. Tak więc wypowiedzi Komorowskiego czy Kwaśniewskiego są zrozumiałe.
Czyli trzeba je odbierać jako próbę uspokojenia społeczeństwa, a nie faktyczną ocenę sytuacji?
Tak, trzeba je odbierać jako rozważny głos w dyskusji. Rzeczywiście prawdopodobieństwo rosyjskiego ataku na Polskę jest bardzo małe, ale nie takie rzeczy w historii Europy się zdarzały. Natomiast jeśli chodzi o działanie armii, to tutaj już trzeba dmuchać na zimne i rozważać najczarniejsze scenariusze. Gdybyśmy byli pewni, że nie będzie wojny, to jaki byłby sens utrzymywania sił zbrojnych? Dlatego uspokajający głos prezydentów nie powinien usypiać czujności. Do struktur siłowych powinien być kierowany inny przekaz, niż do społeczeństwa. To oczywiste.
Rosja chyba nas już uśpiła. Zresztą nie tylko nas. Całą Europę.
No tak. Społeczeństwo powinno być pewne, że ci, którzy nami kierują, są odpowiedzialni, kompetentni i są w stanie przejmować inicjatywę, a nie reagować dopiero na rozwój wydarzeń. Pod tym względem możemy być zaniepokojeni, bo działania polskich władz w sprawie Rosji i Ukrainy nie są wyprzedzające, ale reaktywne.
Od 2016 roku będziemy wydawać na armię nie mniej niż 2 proc. PKB. To dobry ruch?
To prezydent Komorowski jeszcze jako szef MON wprowadził stały zapis o 1,95 proc. PKB na armię. I to była bardzo dobra rzecz - stabilizowała budżet, pozwalała bezpiecznie planować wydatki, bo nie trzeba było się obawiać, że w kolejnym roku pewne projekty padną ze względu na brak finansowania. Tyle że z realizacją było gorzej, bo budżet często nie był w pełni realizowany. Wydatki były na niższym poziomie, a ponadto armia kupowała wielokrotnie drożej, chaotycznie, bez strategii i pomysłu. To, co jest pozytywne w podwyższeniu wydatków na obronę, to że dajemy dobry przykład partnerom w NATO. Wysyłamy sygnał, że jeśli sojusz ma zachować spójność i właściwą siłę, to takie działanie jest niezbędne.
Na Ukrainie nie zanosi się na to, by zawieszenie broni zostało utrzymane. Ukraińska armia właśnie przegrała kolejną bitwę. Czy jest w ogóle w stanie wygrać ten konflikt militarnie?
Wygląda na to, że nie. I potwierdza to w wielu obszarach. Oddanie Krymu bez walki, oddanie lotniska w Doniecku, teraz Debalcewo. Armia jest w rozsypce. Właściwie najczęściej widać oddziały ochotnicze, takich naszych rezerwistów, którzy są opłacani przez oligarchów. Oni rzeczywiście z poświęceniem walczą o swój kraj, ale to za mało. Ukraina w tym bardzo trudnym czasie właściwie nie ma armii, bo po ponad 20 latach jej demontażu trzeba te struktury budować od nowa. Dziś to jest przelewanie ukraińskiej krwi, które nie prowadzi do żadnych efektów. A przecież Rosja nie wysłała na Ukrainę jakichś znaczących sił. To nie są dywizje, ale tysiąc, dwa czy trzy tysiące żołnierzy. Z takimi działaniami armia powinna sobie poradzić.
Dyplomacja zawodzi, w konfrontacji militarnej wygrywają separatyści. Jaki jest najbardziej prawdopodobny scenariusz na kolejne miesiące? Separatyści zdobędą korytarz na Krym?
Dyplomacja polega na tym, że Merkel i prezydent Francji zmusili Ukrainę do podpisania warunków kapitulacji, po to, by mieć święty spokój. Unia Europejska wraz z Donaldem Tuskiem nie chce przejmować inicjatywy i odpowiedzialności. Stąd też ten scenariusz nie rysuje się pozytywnie. Krwawiąca Ukraina i Rosja, która nie chce jej okupować, tylko chce doprowadzić do sytuacji, w której Ukraina nigdy nie stanie się członkiem UE czy NATO.
Separatystom może się udać zdobyć ten korytarz na Krym. Tyle że oni nie są w stanie utrzymać dużego obszaru. Kiedy rozmawiałem na ten temat z Rosjanami, to nawet oni mówili, że w krótkim czasie trzeba byłoby oddać te tereny Ukrainie. Te lokalne władze to są pospolici bandyci, którzy szybko zniechęcą do siebie lokalną ludność.