W styczniu Centralne Biuro Antykorupcyjne podało, że zatrzymano dwóch dyrektorów sprzedaży, którzy niegdyś pracowali w IBM i Hewlett-Packard: Marcina F. i Tomasza Z. Powodem aresztowania miały być ogromne łapówki, wręczane rządowej administracji, która zajmowała się cyfryzacją. We wczorajszym wywiadzie dla "Wyborczej" szef CBA stwierdził: "Pojawiły się duże pieniądze, a za nimi pokusa zrobienia jeszcze większych". Oficjalnie branża IT milczy na ten temat.
Andrzej M., były dyrektor Centrum Projektów Informatycznych, za swojej kadencji w resorcie (wówczas CPI podlegało pod MSWiA) przyjął łapówki od Hewlett-Packard, IBM i wrocławskiej firmy NetLine Group. Dyrektorzy sprzedaży z HP i IBM, kolejno: Tomasz Z., Marcin F., a także z wiceprezes NetLine Janusz J. mieli wręczyć w latach 2008-2010 łapówki Andrzejowi M. Odpowiednio: milion złotych, 200 tysięcy złotych i milion złotych. W zamian dostawali kontrakty na współpracę z rządem przy cyfryzacji - donosiła w styczniu 2012 "Rzeczpospolita".
Wczorajszy wywiad "Wyborczej" z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem rzucił trochę światła na tę sprawę, chociaż budzi też wiele wątpliwości. "Wiemy już, że na tym rynku funkcjonowało kilkunastu master-mindów. Problem w tym, jak złapać za rękę, znaleźć dowody. Bo tu często nie było łapówek w gotówce. (…) Co nie znaczy, że cała branża jest skorumpowana" - mówił Wojtunik. Zapytany o to, czy w tej branży nie dało robić się uczciwych interesów, szef Biura enigmatycznie odpowiada: "Mogę powiedzieć, że była wyjątkowo silna presja na sukces, a sukces często zależał od kontraktów z państwem".
Wojtunik podkreślił też, że CBA oczekiwało "skandalu międzynarodowego" po tym, jak zatrzymano dwóch dyrektorów informatycznych gigantów. Skandalu nie było, sprawę zamieciono pod dywan.
Branża IT korupcją stoi?
- To jest trochę tak: jak ty nie dasz w łapę, to zrobi to ktoś inny. Szansa, że wpadniecie, jest taka sama, to równie dobrze możesz dać ty. Byle dostać kontrakt - mówi nam jeden z pracowników dużej firmy IT działającej w Polsce, pragnący zachować anonimowość. - Oczywiście, to nie jest żelazna zasada, a już takich przekrętów jak ten z cyfryzacją w ogóle wszyscy unikają, bo potem cała branża cierpi - podkreśla nasz rozmówca.
Do tej pory ani IBM, ani HP - jako najsłynniejsi z afery - nie reagowały medialnie na doniesienia prasowe. To znaczy, kto chciał, ten dostawał oświadczenie, ale dziennikarze jakoś nie pytali, a firmy same jakoś się nie wyrywały. My postanowiliśmy spytać oba międzynarodowe giganty o korupcyjne zarzuty.
- Jesteśmy świadomi doniesień prasowych na temat byłego pracownika IBM. IBM wymaga od swoich pracowników najwyższych standardów etyki i przestrzega zasad etyki w działalności gospodarczej i prowadzenia jej zgodnie z prawem. Traktujemy tę sprawę bardzo poważnie i współpracujemy ze wszystkimi instytucjami, które prowadzą śledztwo. Na tym etapie nie będziemy komentować szczegółów - oświadcza IBM Polska.
Podobnie zareagował HP. - Firma Hewlett-Packard Polska w pełni współpracuje z polskimi władzami w zakresie prowadzonego śledztwa i nie komentuje toczącego się dochodzenia - napisała nam rzeczniczka spółki, Anna Marciniak.
Nie jest to jednak chowanie głowy w piasek, a jedynie rozwaga przy prowadzeniu śledztwa. Paweł Wojtunik w wywiadzie dla "GW" przyznał, że śledztwo obejmuje coraz więcej podmiotów i osób, w związku z czym ujawnianie szczegółów przez same firmy byłoby nieodpowiedzialne.
Cwaniactwo nie popłaca
Zarówno Marcin F. z IBM jak i Tomasz Z. z HP już tam nie pracują. Ten pierwszy opuścił firmę w marcu 2010, chociaż oficjalnie podaje się czerwiec - jako termin końca kontraktu. Korporacja, oczywiście, milczy na temat powodów jego odejścia. Branżowy blog bywalec.computerworld.pl pisze o "całokształcie", za który wyleciał F., chociaż z ich wpisu można wyciągnąć też inne wnioski. Marcin F. pracował później w firmie Pentegy, ale jak się dowiedzieliśmy, "nie pracuje tam już od około roku".
Z kolei Tomasz Z. opuścił HP w lutym 2010 i przeniósł się do Oracle, innego międzynarodowego giganta z branży IT. Nie zagrzał długo miejsca - pracował tam tylko do lipca 2011, czyli półtora roku. Powód jego rozstania z Oracle pozostaje, oczywiście, tajemnicą.
Czy ich pracodawcy wiedzieli o łapówkach? Oficjalnie - nie, nieoficjalnie - również nie. Trudno sugerować tutaj inną możliwość, gdyż tak duże, międzynarodowe firmy muszą dbać o wizerunek i wątpliwe jest, by prezesi mieszali się w tak niebezpieczne interesy. Do tej pory nie pojawiły się żadne poszlaki wskazujące na to, by HP czy IBM były świadome wówczas łapówkarskiego procederu. Ówczesne zarobki dyrektorów takich korporacji były na tyle duże, że mogło być ich stać na zapłacenie nawet miliona złotych. - Bonusy za uzyskanie takich kontraktów były o wiele większe i mogło się to opłacać, za jeden rządowy kontrakt można było wtedy postawić dom albo spłacić kredyt na mieszkanie - mówi nam pracownik branży IT.
Z drugiej strony, Paweł Wojtunik w wywiadzie stwierdza: "gdybym ja był takim dyrektorem, nie płaciłbym z własnych pieniędzy. Tyle mogę powiedzieć" - odpowiadał szef CBA na pytanie o namierzenie "centrali funduszy łapówkowych". Również wielu branżowych komentatorów w internecie wskazuje, że korupcja na taką skalę i na takim szczeblu - styku biznesu z polityką - nie mogła odbywać się wyłącznie z inicjatywy jednego człowieka i bez wiedzy innych osób. Są to jednak tylko domysły. - Faktycznie ciężko by było ukryć coś takiego. Przecież dla szefostwa firmy musi być podejrzane, że ich spółka dostała bez przetargu kontrakt na duże rządowe zamówienie, bo to wbrew prawu - ocenia nasz rozmówca z IT.
Korporacja dba o wizerunek
- Dla pracowników odbywają się szkolenia, kursy, warsztaty, które uczą jak postępować w takich przypadkach - opowiada nasz rozmówca z branży IT. - Chodzi nie tylko o to, by pracownicy nie dawali łapówek i nie brali udziału w procesach korupcyjnych, ale też o to, by donosili o takich przypadkach wykrytych u kolegów - dodaje ekspert.
Jak tłumaczy nasz informator, to bolesny proces, bo wiele osób uważa donoszenie za coś brzydkiego i niepoprawnego i ma opory przed informowaniem zwierzchników o przekrętach. Korporacje oficjalnie starają się wyplenić ze swoich szeregów korupcję, ale wśród pracowników często istnieje ciche przyzwolenie na taki proceder. - Nie jest to jednak zasada, wszystko zależy od firmy, jej wielkości, kontraktów, zarobków i szczebla - zauważa nasz rozmówca.
Korupcja i kompromitacja na świece
Łapówkarstwo to, niestety, nie tylko polska domena. Skorumpowani są wszędzie: w Niemczech, USA, Holandii, Francji, Japonii czy Szwajcarii. To w tych krajach miały miejsce największe afery korupcyjne w ciągu ostatnich trzech lat.
Niemcy swoją aferę mieli w 2008 roku. Na jaw wyszło wówczas przekupienie przedstawicieli argentyńskiego rządu przez pracowników Siemensa. Niemieccy biznesmeni mieli więcej rozmachu niż Polscy i zapłacili łapówkę w wysokości ok. 100 milionów dolarów, a "zabezpieczany" kontrakt opiewał na kwotę o wiele większą - okrągły miliard dolarów. W efekcie Siemens musiał zapłacić półtora miliarda dolarów kary.
W Stanach Zjednoczonych firma BAE Systems, w 2010 roku, próbowała przekupić saudyjskiego ambasadora. Bandar bin Sultan miał wówczas "wziąć w łapę" zawrotną sumę dwóch miliardów dolarów, w zamian za wielomiliardową umowę związaną z handlem bronią. Spółka, w efekcie, musiała zapłacić za to ponad 400 milionów dolarów.
Wymieniać można dalej: Daimler AG w 2010 roku korumpuje urzędników co najmniej 22 krajów na grube miliony dolarów, Alcatel-Lucent z Francji próbuje przekupić władze Kostaryki, Hondurasu, Tajwanu, Malezji i wielu innych krajów w zamian za rządowe kontrakty. Polska korupcja od zagranicznej różni się jednym: wielkością.
Końca nie widać
Zarzuty korupcyjne wobec byłych dyrektorów takich firm jak Hewlett-Packard czy IBM, jak słusznie stwierdził Paweł Wojtunik, powinny budzić międzynarodowe oburzenie. Nie budzą jednak. Z jednej strony, na pewno władza i same spółki mają na uwadze dobro śledztwa i swojego wizerunku. Łatwiej bowiem odciąć się od kilku osób i na ich stanowisko wprowadzić kogoś nowego, niż uporać się później z medialną burzą.
Z drugiej jednak strony - w wywiadzie szef CBA opowiada o korupcji w branży IT tak, jak by nie było to nic nowego ani rzadkiego. "Obserwujemy, że wszyscy gracze na tym rynku sprawę marginalizują. (…) Pamiętam, że gdy w koncernie Siemensa w Niemczech ujawniono kilkaset przypadków korupcyjnych, to skutkowało to olbrzymimi karami nałożony przez giełdę i Komisję Europejską. Ale, jak mówiłem, jesteśmy na początku sprawy" - opowiadał w "GW" Wojtunik.
Czyżby więc Centralne Biuro Antykorupcyjne miało zamiar rozłożyć informatycznych master-mindów od łapówek na łopatki? "Powołałem specjalny zespół ponad 20 agentów, analityków. Prowadzimy równolegle kilka kontroli, nie stoimy w miejscu" - deklarował w wywiadzie dla "Wyborczej" szef CBA. Należy się więc spodziewać, że to jeszcze nie koniec afery.