– Współpracowałem z różnymi niemieckimi szkołami o podobnym, zawodowym profilu. Oprócz może jednej, większość z nich po wizycie u nas dawała sobie 5 lat, by dogonić nasz poziom – wyjaśnia mi dyrektor Zespołu Szkół nr 1 w Swarzędzu pod Poznaniem. Przemysław Jankiewicz stanowisko objął w 1986 roku, bo, jak mówił, nikt tej szkoły nie chciał. Biedna, sypiąca się buda, będąca jedynie korytarzem do zdobycia tytułu i ułatwienia funkcjonowania na trudnym, wczesnokapitalistycznym rynku pracy.
– Gdybym wtedy miał sobie wyśnić, jaka ta szkoła będzie dziś, to nie wyglądałaby w połowie tak dobrze. A zaznaczam, byłem młodym człowiekiem, dużo marzyłem – śmieje się Jankiewicz.
Zawodówka jak politechnika
– Znam jedną szkołę w Niemczech, spośród pięciu partnerskich, która jest lepiej wyposażona od naszej – zaczyna dyrektor, tłumacząc mi, czym jego miejsce pracy różni się od setek innych tego typu. Dwa lata temu słuchy o „Jedynce” dotarły na samą górę, bo aż do minister edukacji Kluzik-Rostkowskiej.
Gdy szefowa resortu zwiedzała szkołę, nie dowierzała, że zawodówka może tak wyglądać. Nowoczesny, trzypiętrowy budynek, starannie zaprojektowany z przestronnymi salami, aulą, salą gimnastyczną i bogato wyposażoną siłownią. – Przyjeżdżają do nas nauczyciele z zaprzyjaźnionych szkół zachodnich... na praktyki – opowiada dyrektor.
On sam kończył technologię drewna, a później trafił tutaj, gdy szkoła miała tylko jeden profil – meblarski. Został nauczycielem mianowanym, a po dwóch latach rada pedagogiczna „wypchnęła go”, by objął stanowisko dyrektora. – Nie protestowałem – śmieje się. I dodaje: - To była szkoła mała, mówiono o jej likwidacji. Nie był to łakomy kąsek, ale dziś...
Z tej zawodówki już nikt się nie śmieje
Cofnijmy się do przełomu lat 80. i 90. Gdy Przemysław Jankiewicz obejmował swoje stanowisko, szkoła była zaledwie kątem tutejszej podstawówki, a jej majątek wart był dwie dyrektorskie pensje. Na wyposażanie składały się meble, najczęściej zrobione przez samych uczniów. Placówka, ogólnie mówiąc, nie kojarzyła się dobrze. Pochwalenie się, że kończyło się zawodówkę w Swarzędzu mogło być tylko skwitowane lekceważącym parsknięciem śmiechu.
– Wkrótce wprowadziliśmy do oferty edukacyjnej możliwość kształcenia w technikum. Wybudowaliśmy salę gimnastyczną, a później... mieliśmy szczęście, że nie byliśmy w Poznaniu, tylko w powiecie poznańskim – uśmiecha się dyrektor.
W 1999 r. powiat przejął pieczę nad szkołą i postanowił ją rozbudować. Jankiewicz podkreśla, że wiele zawdzięcza samorządowi, który nie szczędzi na rozwijanie placówki. – Generalnie, jeśli mamy jakiś pomysł, oczywiście w ramach rozsądku, to jest on zazwyczaj finansowany. Ale nie ma nic za darmo: musimy pokazywać konkretne efekty tej współpracy – tłumaczy dyrektor.
Przez wiele lat była to szkoła rzemieślnicza, stolarska, ale w połowie lat 90. nastąpiło tąpnięcie na rynku meblarskim. – Postanowiliśmy więc poszerzyć ofertę edukacyjną i rozpoczęliśmy współpracę z najlepszymi koncernami światowymi. Z pomysłem wyszedł starosta Jan Grabkowski w 2003 r., a po dopięciu wszystkich formalności, w 2005 r. ruszyły pierwsze klasy patronackie Volkswagena – wyjaśnia Jankiewicz.
Biznes w służbie edukacji, edukacja w służbie biznesu
Na poziomie zasadniczej szkoły firma zapewnia dziś kształcenie w zawodach: monter mechatronik, elektromechanik pojazdów samochodowych, operator maszyn i urządzeń odlewniczych, a także mechanik automatyki przemysłowej i urządzeń precyzyjnych.
Choć pomysł wydawał się dobry, początkowo potrzeba było czasu, by przekonać do niego kadrę nauczycielską.
Jak dokładnie wygląda współpraca z Volkswagenem? Uczniowie działają w tak zwanym systemie zintegrowanym: od początku mają podpisane umowy z VW, ale do zakładu trafiają dopiero w 2 roku nauki. Cały czas jednak pobierają naukę teoretyczną i praktyczną w szkole, łącznie przez 3 lata.
Dyrektor podkreśla, że Volkswagen Poznań ma swoje standardy – niektóre zawody w pojęciu niemieckim są szersze niż w zawodzie polskim, dlatego program edukacyjny jest pogłębiony względem innych szkół zawodowych o profilu samochodowym. Na koniec, oprócz zdania zwyczajowego egzaminu praktycznego, uczniowie mają możliwość zdobycia dyplomu potwierdzającego kwalifikacje zawodowe przed Polsko-Niemieckią Izbą Przemysłowo-Handlową. Jest on honorowany w wielu krajach europejskich – w pełni finansowany przez firmę.
Szkoła co roku poddawana jest audytowi Akademii VW z Wolfsburga – przez cały dzień dokonywana jest analiza poziomu nauczania i rozliczanie z efektów.
By zdobyć wysoko wykwalifikowanych pracowników, w interesie koncernu jest, zadbanie o odpowiedni sprzęt do nauki – dlatego firma oraz organ prowadzący wyposażają szkołę w specjalistyczne urządzenia. To w większości programowalne maszyny stosowane na hali produkcyjnej, a także poszczególne stanowiska do nauki systemów mechatronicznych.
– Dodatkowo fundowane są staże, wyjazdy, wycieczki. Jak były mistrzostwa świata w piłkę nożną w Niemczech, to na imprezę zaproszono grupę uczniów – dodaje Jankiewicz.
Jankiewicz dodaje, że z jego doświadczenia skorzystać chce inna szkoła powiatowa, która rozpoczyna współpracę z Solarisem. – Na razie prowadzimy ten projekt i wszystkie przedmioty odbywają się u nas, ponieważ posiadamy zasoby kadrowe oraz nowoczesną bazę szkoleniową – podkreśla.
Niemieckie zawodówki marzą o tym, by być tu, gdzie ZS ze Swarzędza
Dla dyrektora „Jedynki” zmiana ustrojowa okazała się szczęśliwa także dlatego, że mógł rozpocząć swobodną współpracę zagraniczną. Obecnie szkoła ma podpisane umowy z pięcioma placówkami z Niemiec, po jednej ze Szwecji i Norwegii, nawiązuje kontakty z Czechami, regularnie współpracuje ze szkołą w Austrii, a przed wybuchem konfliktu na wschodzie Europy, prowadziła działania z Ukrainą i Rosją.
– Taka współpraca ma różne przejawy – głównie dajemy miejsce do praktyk w ramach programu Erasmus. Chodzi o 2-3-tygodniowe staże, poza tym odbywają się zajęcia językowe i kulturalne. W ramach krótszych projektów, na przykład tygodniowych, realizowane są konkretne zadania. Choćby ostatnim razem była to budowa stołu dla piłkarzyków stworzonego przez klasę stolarską z rówieśnikami z Niemiec – jeden został tam, a drugi przyjechał do „Jedynki”.
Po latach dopracowywania programu i oferty edukacyjnej, szkoła nie może narzekać na brak zainteresowania – zdarzają się klasy, gdzie na jedno miejsce jest aż trzech kandydatów. To, jeśli chodzi o placówki zawodowe, ewenement.
Jak wyjaśnia Jankiewicz, za sukces w głównej mierze odpowiada kadra nauczycielska – łącznie 130 osób. Choć są to w dużej mierze praktycy, osoby z mniejszym doświadczeniem mogą liczyć na zestaw zajęć doszkalających. Dyrektor obawia się, że zmuszony będzie konkurować na rynku pracy jak każdy inny pracodawca, co może wiązać się z utratą najlepszych specjalistów.
W roku szkolnym 2014/2015 zatrudniono 8 nowych nauczycieli i mistrzów. – Mamy bardzo dobrą kadrę zarządzającą. Zapewniam pana, że nikt tu 8 godzin nie pracuje – zaznacza. Śmieje się, że ma „nienormowany czas pracy”, polegający na tym, że nigdy nie wychodzi ze szkoły przed 16.
Pytam o to, czy w podobny sposób zaczynają funkcjonować inne szkoły zawodowe w kraju.
– Zaczyna się to dziać, ale nie na taką skalę, jak u nas. Na chwilę obecną mamy 300 uczniów kształcących się w klasach Volkswagena i SKF, a obecnie rozpoczynamy nowy projekt – z firmą logistyczną, Panopa. To taki eksperyment, bo staramy się pragmatyzować także nauczanie w technikum – wylicza Jankiewicz.
Chcesz mieć spokój? Nie rozwijaj się!
Zastanawiam się, czy dyrektor ma jakiś pomysł na odczarowanie kiepskiego wizerunku szkół zawodowych.
– Ponadgimnazjalny system szkolny nie odzwierciedla potrzeb rynku pracy. Są miejsca pracy, są zakłady poszukujące pracowników, ale pracowników nie ma. W szkołach zasadniczych muszą być postawione określone wymagania, by uczeń miał coś, co będzie mógł „sprzedać” na rynku pracy. Wtedy ten typ placówek przestanie być postrzegany jako miejsce dla wszystkich, a zacznie kojarzyć się ze zdobywaniem cenionych umiejętności i rozwojem młodego człowieka – wyjaśnia mi swój punkt widzenia Jankiewicz.
Dyrektor podkreśla, że u nich „nie ma spokoju”. – Trzeba się nastawić na nieustanny rozwój, analizować, co wymaga zmian, w jaki sposób unowocześniać. Ale jeśli ktoś chce mieć spokój, to proszę, niech niczego nie zmienia... – ironizuje.
Na koniec pytam, jak śmiały dyrektor widzi swoją szkołę za 8-10 lat. Czy będzie zapraszać kolejne firmy do tworzenia praktycznych klas patronackich? – To dla mnie w ogóle nie jest kwestia wyboru! Dziś już nie mamy nawet prawa zastanawiać się, czy mogłoby być inaczej – podkreśla.
Partnerem tekstów "25 lat rewolucji gospodarczej" jest PKN ORLEN.
Zobacz także artykuły z cyklu "25 lat rewolucji gospodarczej"
Z moją ówczesną zastępczynią stwierdziliśmy, że coś z tym trzeba zrobić. Zaczęliśmy od postawienia dwóch warunków: po pierwsze, skończyliśmy z przyjmowaniem wszystkich. Po drugie, określiliśmy średnie wymagania, które trzeba było spełnić, by otrzymać dyplom ukończenia. Z tym był największy problem. Czasami przychodzili do nas zaskoczeni rodzice, gdy komuś groziło powtarzanie klasy, nie dowierzając, że można nie ukończyć zawodówki.
Przemysław Jankiewicz, dyrektor ZS 1 w Swarzędzu
Szkoła musiała nastawić się na rozwój. Nasz partner zaczął stawiać konkretne wymagania i myśmy nie mogli stwierdzić na przykład, że akurat w tym kierunku nie kształcimy. Momentalnie zastanawialiśmy się, co zrobić, by stworzyć potrzebną klasę, nie mogliśmy odmówić. Od tego momentu powstało 17 świetnie wyposażonych pracowni zawodowych. Jak wspominałem, przejmując placówkę, jej wyposażenie było warte dwie moje pensje. Teraz w większości laboratoriów znajduje się sprzęt wart milion złotych.
Przemysław Jankiewicz, dyrektor ZS 1 w Swarzędzu
Bardzo zależy mi, by każdy blok przedmiotów, który jest tutaj nauczany, miał kontakt z biznesem czy przemysłem, partnerską placówką zagraniczną oraz szkołą wyższą. Mamy klasę technikum o profilu ekonomicznym pod patronatem Uniwersytetu Ekonomicznego, mamy też umowę z Uniwersytetem Przyrodniczym i Politechniką, gdzie odbywają się staże dla naszych uczniów. Choć w tym temacie jest jeszcze sporo do zrobienia, pewien dorobek już mamy.
Przemysław Jankiewicz, dyrektor ZS nr 1 w Swarzędzu
Powiązać szkolnictwo zawodowe z przemysłem, usługami i produkcją – wtedy ma to sens. Taki model jest adaptowany powoli, co ciekawe, głównie przez niemieckie przedsiębiorstwa, choćby w Piotrkowie. Choć czasami zakłady nie doceniają tej możliwości, to wina często leży po stronie szkół. Zdarzają się takie, do których przychodzi przedsiębiorstwo z ofertą podobną do tej, którą myśmy wypracowali z VW, a oni stwierdzają, że skoro przez lata kształcili ekonomistów i ogrodników, to będą to robić dalej – bo tak im wygodniej.