Wybory prezydenckie 2015 dowiodły, że tradycyjne autorytety polityczne dla młodych przestały się liczyć. Aleksander Kwaśniewski, byli szefowie dyplomacji, Adam Michnik – ich poparcie dla prezydenta Komorowskiego okazało się bez znaczenia. Wygrał internet i cała masa jednodniowych autorytetów, których głos waży dziś więcej niż instrukcje najbardziej poważanych "salonowców".
Zmiana warty
Nie ma wątpliwości – wybory wygrali Dudzie najmłodsi wyborcy, W grupie wiekowej 18-29 lat kandydat PiS zdobył aż 60 proc. poparcia i zdeklasował Komorowskiego. Młodzi pokazali prezydentowi i całemu obozowi PO czerwoną kartkę. Władza zapłaciła wysoką cenę za arogancję, pychę i przekonanie o podanym na tacy zwycięstwie.
Pewnie przez najbliższe tygodnie i miesiące będą trwały dociekania, dlaczego tak się stało i skąd tak nagła mobilizacja młodego elektoratu. To, co wiadomo już teraz i co przy okazji tych wyborów okazało się wyjątkowe, to że na śmietniku wylądowały autorytety, które do tej pory kształtowały opinie sporej części wyborców. Także młodych.
Politycy, celebryci, komentatorzy, których pogląd miał przechylić szalę zwycięstwa na stronę Komorowskiego, zostali potraktowani jak relikty minionego systemu, który po zwycięstwie Dudy zastępuje NOWE. Jeśli w ogóle wywarli jakiś wpływ na młodych, to odwrotny od oczekiwanego – ich głos jeszcze bardziej zmobilizował wyborców, by zagłosować przeciwko urzędującemu prezydentowi.
Głos z przeszłości
O kim mowa? Sztab Komorowskiego z wielką pompą ogłaszał na przykład, że głowa państwa cieszy się poparciem byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Potem przyszły kolejne posiłki. Deklarację poparcia złożyli byli ministrowie spraw zagranicznych, m.in. Andrzej Olechowski, Adam Daniel Rotfeld i Włodzimierz Cimoszewicz. Dołączył do nich Adam Michnik. Dziś przypomina mu się, że mówił: "Komorowski przegra wybory tylko, jeśli pijany przejedzie na pasach zakonnicę w ciąży".
W sieci, gdzie młodzi ludzie żywo komentowali kampanię, stanowisko tych figur przyjęto w najlepszym razie z lekceważeniem, w najgorszym – z wzgardą. Wynik wyborów dowiódł, że młodzi po raz pierwszy tak wyraźnie powiedzieli: "to nie są ludzie z naszego świata, to nie nasze autorytety".
Po pierwsze, przy wybuchu antysystemowych nastrojów (wynik Kukiza) Kwaśniewski, Cimoszewicz i spółka zostali potraktowani jako część systemu, którą także trzeba oddelegować na śmietnik historii. Nie mają znaczenia kompetencje, dorobek, prestiż. To wszystko zostało przykryte przez zdyskwalifikowane pojęcie "establishmentu", do którego przynależą wyżej wymieni politycy.
Po drugie, to też kwestia autentyczności. Kukiz wygrał na wizerunku antysystemowca w glanach i t-shircie. To przemówiło do młodych. "Jest jednym z nas". Jak ma się do tego np. to zdjęcie – starszych panów, w garniturach, w zaciszu gabinetu? Ten kontrast krzyczy: "tu jesteśmy my, tam są oni". I kwestionuje najwyraźniej przeceniany przez media wpływ "autorytetów" na młodych.
Celebryci i frukta
Od lat przy okazji każdej kampanii mówiło się, że kandydat ma tym większe szanse, im większe grono artystów, aktorów, generalnie ludzi kultury zgromadzi po swojej stronie. Stąd "komitety honorowe", w których zasiadają ludzie z głośnymi nazwiskami – także z założeniem, że to autorytety, których wyborcza instrukcja ciągnie za sobą wyborcze masy.
Wybory 2015 zadały kłam temu twierdzeniu. Więcej, właściwie po raz pierwszy okazało się, że zaangażowanie celebryty po stronie kandydata władzy raczej kompromituje tego pierwszego, niż pomaga drugiemu. Idealnymi przykładami są tutaj Tomasz Karolak i Kuba Wojewódzki. Obaj zaangażowali się w kampanię Komorowskiego (Karolak przez chwilę stał się nawet jej twarzą) i obaj wywołali lawinę niechęci i nienawiści młodych.
Gdzie te czasy, gdy Wojewódzki wymieniany był obok Jerzego Owsiaka wśród największych autorytetów młodych obywateli? Być może minęły i nie wrócą.
W przypadku celebrytów działa podobny mechanizm, jak u politycznych autorytetów. Oni też uważani są za element "systemu". Młodzi wyborcy uważają, że za zasłoną dogadują się z rządzącymi i mogą liczyć na rządowe frukta. Na przykład Karolakowi stawia się zarzut, że popierając Komorowskiego walczy o dotacje na prywatny teatr.
W tym sensie ziściły się marzenia wielu prawicowych komentatorów, którzy od dawna obsadzają popierających PO celebrytów w rolach "klakierów władzy". Wybory pokazały, że taka interpretacja przemawia do młodych bardziej niż półoficjalny status "autorytetu".
"Klik" jest najważniejszy
Rzeczywistość nie znosi próżni. Nie byłoby obalenia "salonowych autorytetów", gdyby nie fakt, że młodzi znaleźli przestrzeń, w której mogą ich zastąpić. Jest nią internet, który w tej kampanii prezydenckiej odegrał wyjątkowo istotną rolę. Memy, posty, twitty, filmy – w gąszczu treści, wśród których dominowały te wymierzone w Komorowskiego, autorytety w tradycyjnym znaczeniu kompletnie zanikły. Głos internauty liczył się bardziej niż głosy Michnika, Cimoszewicza i Wojewódzkiego razem wzięte.
Kampania zrodziła wiele "jednodniowych autorytetów". Mieliśmy przykład wyjątkowo popularnego wydarzenia na Facebooku wzywającego do przynoszenia na pierwszą turę wyborów własnych długopisów. Stworzył je prawicowy bloger Paweł Rybicki – to na podstawie jego przypuszczenia o możliwym fałszerstwie wyborczym ponad 160 tys. osób zadeklarowało, że zabierze długopis na głosowanie.
Charakterystyczny jest też przykład dziennikarza sportowego Krzysztofa Stanowskiego. On stał się autorytetem, bo wystąpił w roli nawróconego wyborcy PO, który teraz głosuje na kandydata PiS. Niezależnie od tego, jak oceniać jego postawę, z pewnością miała ona wpływ na wielu politycznie niezdecydowanych – nie tylko kibiców sportowych.
Właśnie w ten sposób internet produkuje "autorytety". Jedna wypowiedź, gest, mem czy wpis wystarczy, by zadziałać na młodych bardziej niż elokwentne przekazy polityków czy deklaracje poparcia "znanych i lubianych". Bloger, który rzekomo obalił zarzuty Komorowskiego wobec Dudy z debaty wyborczej, zrobił większą "robotę" niż politycy zachwalający celność uwag prezydenta. Wojciech Sumliński, dziennikarz, który napisał książkę o związkach Komorowskiego z WSI, przekonał młodych bardziej niż prof. Nałęcz gwarantujący za życiorys głowy państwa. Tak działa sieć!
Po wyborach stało się jasne, że świat starych autorytetów odszedł do lamusa. Politycy, którzy nie zrozumieją, jak pojęcie "autorytet" funkcjonuje w nowych mediach i internecie, podzielą ten los, tak jak prezydent Komorowski.