Poligamia jest tabu, ale jej zwolennicy przekonują, że tak samo było z zalegalizowanymi właśnie w USA małżeństwami homoseksualnymi
Poligamia jest tabu, ale jej zwolennicy przekonują, że tak samo było z zalegalizowanymi właśnie w USA małżeństwami homoseksualnymi Fot. Shutterstock
Reklama.
Milowy krok postępu
Bez wątpienia jesteśmy świadkami przełomu. W sobotę amerykański Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa homoseksualne we wszystkich 50 stanach, stwierdzając, że "małżeństwo jest konstytucyjnym prawem każdego człowieka" i znosząc małżeńską dyskryminację. Dla konserwatystów, nie tylko amerykańskich, to fatalna wiadomość. Jednym z ich argumentów jest teoria równi pochyłej, po której właśnie dzięki takim decyzjom ma "staczać się" społeczeństwo. Najpierw homomałżeństwa, a co dalej? Pedofilia? Małżeństwa wielu osób? Inne "zboczenia"? W ten sposób straszy się zwolenników równości małżeńskiej.
Szczególne emocje budzi właśnie kwestia grupowych, czyli poliamorycznych związków. Określenia "poliamoria" i "poligamia" w dyskusji, jaką uruchomiło orzeczenie Sądu Najwyższego, padły już wielokrotnie. Także z ust sędziów, którzy byli przeciwni legalizacji małżeństw osób tej samej płci, ale zostali przegłosowani.
Przewodniczący Sądu Najwyższego John Roberts przekonywał na przykład, że argumentacja zwolenników homomałżeństw idealnie nadaje się do tego, by uzasadnić konieczność legalizacji poligamii. – Jeśli widzimy godność w związku dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet, którzy chcą się pobrać, i uznajemy, że mają prawo do takiej autonomicznej decyzji, dlaczego mniej godności mają mieć związki trzech osób? Dlaczego one nie miałyby mieć prawa do "autonomicznej decyzji" o małżeństwie? – pytał ironicznie, cytując słowa liberałów.
John Roberts
sędzia Sądu Najwyższego USA

Jeśli osoby tej samej płci mogą zawrzeć małżeństwo, bo inaczej ich dzieci "żyłyby z piętnem mówiącym, że ich rodziny są gorsze", dlaczego nie stosować tej logiki do rodziny trzech i więcej osób, które wychowują dzieci? Jeśli brak możliwości zawarcia małżeństwa "służy okazywaniu braku szacunku i podporządkowaniu osób homoseksualnych", czy nie tak samo jest w przypadku relacji poliamorycznych?

W podobny sposób na alarm biją inni reprezentanci środowisk konserwatywnych. Komentatorka brytyjskiego "The Spectator" napisała, że jeśli "miłość rządzi" (co wynika z decyzji Sądu Najwyższego), to można sobie wyobrazić, że dajemy prawa do zawierania małżeństw poliamorycznych i kazirodczych. "Koncepcja małżeństwa, która w zachodniej tradycji była powszechnie rozumiana jako związek kobiety i mężczyzny, może być teraz zmieniana do woli. Oczywiście tak długo, jak jej reinwencja będzie pasowała do współczesnych przesądów" – stwierdziła.
Tak jakby Amerykanie otworzyli obyczajową puszkę Pandory – legalizacja małżeństw homoseksualnych to pierwszy, milowy krok, a dalej postęp będzie przebiegał na zasadzie efektu domina.
Tabu nowych czasów
Jasne jest, że podobnej retoryki konserwatyści używają zawsze, gdy zagrożona jest "tradycja". Widzimy to także w Polsce, gdzie przy okazji dyskusji o związkach partnerskich straszy się np. adopcją dzieci przez homoseksualistów. Może nawet autorzy takich teorii sami nie do do końca w nie wierzą, ale "teoria równi pochyłej" jest bardzo użyteczna politycznie.
Przypadek legalizacji związków jednopłciowych w USA jest jednak o tyle wyjątkowy, że w następstwie decyzji Sądu Najwyższego rzeczywiście zaczęły się pojawiać głosy przychylne poligamii i osobom, które żyją w związkach grupowych. I wcale nie pozostają na marginesie.
"Czas zalegalizować poligamię, czyli dlaczego małżeństwa grupowe są następnym horyzontem społecznego liberalizmu" – tytuł tekstu z prestiżowego amerykańskiego serwisu "Politico" mówi sam za siebie. Autor tej deklaracji, pisarz i wykładowca akademicki Fredrik Deboer, nie ma wątpliwości – znaleźliśmy się w "exciting new world of the slippery slope" (ekscytującym świecie równi pochyłej), gdzie naturalnym następstwem legalizacji homozwiązków jest rozmowa o małżeństwach poliamorycznych.
logo
Publicysta z "Politico" najgłośniej (jak do tej pory) zaapelował o legalizację poligamii Fot. politico.com
Słowa Deboera to miód na uszy konserwatystów. Potwierdzają dokładnie to, przed czym straszono. "Prawo, które jeszcze dwie dekady temu było nie do pomyślenia, dziś jest stosowane szeroko i dotyczy całej nowej klasy obywateli. (...) Poligamia to takie samo tabu, jakim kilkadziesiąt lat temu były homomałżeństwa" – komentuje pisarz.
"Pytanie brzmi: jakie będzie kolejne posunięcie? Odpowiedź niemal dla wszystkich będzie niewygodna. Teraz, kiedy ustaliliśmy, że miłość, oddanie i rodzina nie są związane wyłącznie z płcią, dlaczego powinny być ograniczane do tylko dwóch osób? Najbardziej naturalnym kolejnym posunięciem po małżeństwach jest zalegalizowanie poligamii" – pisze.
W jego ocenie usprawiedliwienie zakazu poligamii, który powszechnie stosuje się w krajach Zachodu, jest moralnie słabe. Bo "małżeństwo to tylko formalne ustanowienie nieformalnych relacji - system, który chroni ludzi, których materialny, ekonomiczny i emocjonalny status zależy od małżeństwa". Dlaczego takiej ochrony nie mieliby mieć ludzie darzący miłością więcej niż jedną osobę?
Fredrik Deboer

Poliamoria to fakt. Ludzie już żyją w grupowych związkach. Pytanie, czy w ich przypadku, tak jak u innych dorosłych, uznamy, że miłość prowadzi do małżeństwa, i że prawo do małżeństwa jest właśnie tym – prawem. Jeśli moi liberalni przyjaciele uznają prawo wolnych ludzi do tworzenia związków z wieloma partnerami, jak mogą odmawiać im prawa do legalnej ochrony?

Poligamia po Polsku
Takie podejście ma wielu zwolenników. Widać to po reakcjach na tekst w "Politico", pod którym pojawiło się ponad 12 tys. komentarzy. Najpopularniejszy mówi o tym, że w całej sprawie związanej z małżeństwem chodzi o "porozumienie dorosłych ludzi' i "wolność". Dlaczego więc odmawiać wolność jednej części społeczeństwa, a przyznawać ją innej? "Nie można. Jeśli małżeństwa gejów są legalne, poligamia też musi być" – przekonuje komentatorka. A ktoś inny dorzuca, że czy to się komuś podoba czy nie, faktem jest, że legalizacji poliamorii "nadchodzi".
To pewnie stwierdzenie na wyrost. Faktem jest jednak, że dyskusja o poligamii nieśmiało się rozpoczyna, a zwolenników jej usankcjonowania nie brakuje nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Są także w Polsce. – Ta sama argumentacja, której Sąd Najwyższy użył w przypadku małżeństw homoseksualnych, może być skopiowana do dyskusji o związkach poligamicznych. W wolnym kraju wszystko, czego ludzie potrzebują, a co w żaden sposób nie przynosi szkody innym ludziom, powinno być legalne i prawnie uregulowane. Tak jest z poligamią – komentuje w rozmowie z naTemat filozof prof. Jan Hartman.
Podobnego zdania jest seksuolog prof. Zbigniew Lew-Starowicz. W wywiadzie dla naTemat mówił jakiś czas temu, że "prawne usankcjonowanie poligamicznych związków w Polsce ma sens". – To jest kwestia kilku lat, keidy w Polsce poligamia zostanie zalegalizowana, a Koścół temu nie przeszkodzi – przekonywał.
Podał też przykład Brazylii, gdzie zalegalizowano małżeństwo mężczyzny i dwóch kobiet. Co ciekawe, kiedy tak się stało, "Gazeta Wyborcza" na swojej stronie przeprowadziła sondaż, w którym na pytanie, czy legalny "trójkąt" to coś złego, 74 proc. uczestników odpowiedziało: "Nie, dorosłe osoby mogą żyć, jak chcą, jeśli nie szkodzą innym".
logo
Poligamia na świecie. Na zielono zaznaczono miejsca, gdzie jest legalna Fot. WikiCommons / Wikitiki666
Liberał odwraca głowę
Ani w Stanach Zjednoczonych, ani w Polsce i innych krajach Zachodu nie ma możliwości zawierania małżeństw grupowych. Entuzjastyczne komentarze to jedno, ale oceniając racjonalnie trzeba stwierdzić, że legalizacja poligamii to melodia dalekiej przyszłości. – Nie ma chętnych. Nie ma ruchu, który naciskałby na państwo w tej kwestii. Stąd też nie należy się spodziewać, że usankcjonowanie związków grupowych nastąpi szybko, jeśli w ogóle – dodaje prof. Hartman.
Sama dyskusja jest już jednak czymś wyjątkowym. "Przełomem" niekoniecznie musi być przeforsowanie zmian w prawie. Jest nim chociażby to, że słowo "poligamia" i wszystko, co się z nim wiąże, pojawia się w poważnych mediach i jest dyskutowane przez poważnych komentatorów.
A co z konserwatystami? Wygląda na to, że mogą spać spokojnie. Decydująca jest tu bowiem postawa środowisk liberalnych, które - na co narzeka autor manifestu z "Politico" – same się cenzurują i o kolejnych krokach "na drodze postępu" mówić nie chcą. Właśnie ze strachu, że prawa strona powie: "to równia pochyła". Pragmatyzm wygrywa z ewentualną potrzebą kolejnej obyczajowej rewolucji. Pragmatycznie jest o poligamii milczeć. Bo z obalaniem tabu jak ze wszystkim – co za dużo i za szybko, to nie zdrowo.

Napisz do autora: michal.gasior@natemat.pl