"Mamo, mów do mnie tylko po norwesku" Dzieci emigrantów wstydzą się "języka sprzątaczek"
"Mamo, mów do mnie tylko po norwesku" Dzieci emigrantów wstydzą się "języka sprzątaczek" Mostovyi Sergii Igorevich / Shutterstock.com

Trudno wyliczyć wszystkie wady zjawiska emigracji. Ale jedną z zalet, przynajmniej dla młodego pokolenia, jest bez wątpienia dwujęzyczność dzieci urodzonych lub wychowywanych poza granicami Polski. Jak się jednak okazuje, te nie zawsze kwapią się do mówienia w języku rodziców, a nawet wstydzą się używać polskiego przed zagranicznymi kolegami.

REKLAMA
Kilka dni temu wróciłem z Norwegii, którą odwiedzam regularnie od ośmiu lat. Obserwuję przyjaciół, którzy z większymi lub mniejszymi sukcesami układają sobie życie na fiordach. Kilkoro z nich mieszka już we własnych domach, na które zarobili w zaledwie kilka lat. Pytanie tylko, w jakim języku będzie się w nich rozmawiało. Wiele wskazuje na to, że jednak po norwesku.
"Bezpieczniej" mówić po norwesku
Zupełnie normalne jest, że dzieci emigrantów mylą słowa, przeplatając w jednym zdaniu wyrazy zasłyszane w domu i przedszkolu. Robi to też kilkuletnia córka moich znajomych, która jednak wyraźnie sygnalizuje, który język będzie jej bliższy. Gdy przyszły do niej koleżanki (Norweżki) powiedziała do swojej mamy, aby ta mówiła do niej po norwesku, mimo że na co dzień w ich domu używa się polskiego.
– Dzieci wstydzą się polskiego – słyszę od Polki mieszkającej od lat w Norwegii. Sama również wychowuje córkę, która urodziła się już poza krajem. – Widzę po niej już teraz, że norweski wygra. Na razie więcej umie powiedzieć po polsku, ale chętniej posługuje się norweskim – mówi emigrantka. Moja rozmówczyni nie jest tym zaniepokojona. – To normalne – zapewnia.
logo
Doin Oakenhelm / Shutterstock
Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim, dziecko chce porozumiewać się językiem, którym mówią koledzy. Po drugie, polski język brzmi w uszach obcokrajowców nieco "zabawnie", co jest wychwytywane szczególnie przez norweskie dzieci. Ale są też inne powody. Język polski jest kojarzony z językiem używanym przez panie sprzątające w norweskich domach oraz z robotnikami budującymi i remontującymi tamtejsze domy. To zaś dla dzieci, którym rodzice nie przekazali odpowiednich wartości, może być krępujące.
Język "sprzątaczek"
Polscy emigranci (nie tylko w Norwegii) często (choć nie zawsze) zaczynają nowe życie od prostych, choć ciężkich prac – i z takimi są też kojarzeni. To niedoceniane zajęcia, które jednak nie wymagają znajomości języka norweskiego.
Kilka dni temu pewna Polka, która próbuje robić w Norwegii coś innego, niż malowanie czy sprzątanie domów opowiedziała mi, jak wyglądał jej dzień próbny w norweskim przedszkolu (o taką pracę też niełatwo, nawet z wyższym, polskim wykształceniem).
Kasia
Polska emigrantka w Norwegii

Gdy dzieci dowiedziały się, że jestem z Polski to powiedziały: "z Polski, to ja mam sprzątaczkę". Ktoś inny dodał: "Mój tata zawsze jak coś remontuje to bierze Polaków, bo są tani i dobrzy". Powiedziały też, że wyglądam jak Polka, bo mam paski na włosach".

Pytam kolejne osoby spotkane w Norwegii o przyczyny, dla których polskie dzieci nie chcą mówić w języku rodziców. Słyszę, że w polskich domach za granicą bardzo często źle się mówi o Polsce. – Gdy słyszą o kraju złodziei, to jak mają chcieć mówić w tym języku? Wstydzą się. My z Polski nie jesteśmy dumni, a oni z Norwegii jak najbardziej. Gdy mój mały syn bawił się norweską flagą i rzucił ją na podłogę, to sąsiadka zwróciła nam uwagę. Norweska flaga ma być w pionie – słyszę od kolejnej emigrantki wychowującej dziecko za granicą.
logo
Byelikova Oksana / Shutterstock.com
Ale skoro rodzice nie potrafią przekazać swoim dzieciom, co oznacza słowo "Polska", być może mogłyby to zrobić polskie szkoły rozsiane po całym świecie. Gdy zadzwoniłem do jednej z nich usłyszałem, że nauczycielka nie chce się na ten temat wypowiadać pod nazwiskiem. – Tworzymy małe środowisko, a rodzice uczących się u nas dzieci bywają bardzo trudni w kontaktach. Szczególnie problematyczne są kobiety, które mają w Norwegii własne firmy sprzątające. Widać u nich kompleksy – słyszę od mieszkanki jednego z większych skupisk emigracyjnych.

Polonia w Norwegii

W Norwegii mieszka oficjalnie 86 300 (1.01.2014 r.) Polaków, co stanowi 1,76% całej populacji. Nieoficjalne dane podają, że Polaków w Królestwie Norweskim jest dwukrotnie więcej. Czytaj więcej

Problemem są rodzice
Moja rozmówczyni twierdzi, że to nie wstyd jest bezpośrednią przyczyną niechęci do polskiego. – Może gdy rodzice są zakompleksieni, to i dzieci – wyjaśnia. Jej zdaniem jednak, problem leży zupełnie gdzie indziej.
Nauczycielka w polskiej szkole w Norwegii

Wśród norweskiej emigracji właściwie nie ma przedstawicieli inteligencji. Podobno to się zmienia, ale ja tego nie dostrzegam. Lekarze, prawnicy - ci rodzice bardziej dbają o polskość w swoich domach. Ale większość emigrantów to jednak robotnicy. Szybko się dorobili i niekiedy chcą być bardziej norwescy niż Norwegowie.

Niechęć dzieci na emigracji do polskiego języka bierze się również stąd, że lekcje - siłą rzeczy - odbywają się w weekendy oraz po lekcjach w norweskiej szkole. – Rodzice ciągną je tam na siłę, a one przysypiają i nie mają siły się uczyć polskiego – mówi mi matka 5-latka mieszkająca w Oslo. Nauczycielka z polskiej szkoły wskazuje zaś jeszcze jeden powód - różnicę w jakości nauczania.
logo
Paul D Smith / Shutterstock.com
– W norweskich szkołach stawia się na bezstresowe wychowanie. Gdy dzieci trafią do polskiej, weekendowej szkoły, zaczynają się buntować, bo poziom jest za wysoki. Również rodzice proszą o to, aby na wzór norweski nie wyróżniać najlepszych itd. Swoimi postawami uczą dzieci czegoś nie do końca dobrego – mówi nauczycielka z Norwegii. Rodzice nie chcą też w żaden sposób narazić się swoim dzieciom w obawie przed organizacją „Barnevernet” (norweski Urzędu Ochrony Dzieci). – Ulegają swoim dzieciom – słyszę od nauczycielki.
Trudno się zatem dziwić, że dzieci polskich emigrantów wolą mówić po norwesku niż po polsku. Ich rodzicom wciąż trudno jest walczyć o "lepsze" zawody, a dyplom polskich wyższych uczelni wcale nie gwarantuje sukcesu. – Mojego dyplomu też długo nie chcieli uznać. Następne pokolenie będzie miało łatwiej, ale teraz my torujemy im drogę – mówi nauczycielka polskiego.

Napisz do autora: krzysztof.majak@natemat.pl