Książki to nie kiełbaski czy płyny do mycia naczyń. Nie zamieniajmy księgarni w hipermarkety!
Bartosz Świderski
15 lipca 2015, 05:24·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 15 lipca 2015, 05:24
Drugi artykuł za pół ceny, trzeci gratis – takie promocje to normalna praktyka w supermarketach. Jednak te zwyczaje trafiły również do największych księgarni. Paradoksalnie, to one także przyczyniają się do i tak już niskiego czytelnictwa w Polsce. Książki w permanentnie trwającej promocji powoli tracą swoją wartość emocjonalną. Dodatkowym efektem walki księgarzy na ceny są bankructwa kolejnych księgarni. W ciągu ostatnich pięciu lat ich liczba zmniejszyła się niemal o jedną trzecią. Jaki jest tego efekt? Widać go w badaniach Biblioteki Narodowej: 58 procent Polaków nie przeczytało w zeszłym roku żadnej książki. To ostatnia chwila, żeby zmienić sytuację. Z takiego założenia wychodzą środowiska związane z rynkiem książki, które są inicjatorem kampanii #ocalksiazki.
Reklama.
- Duże sieci księgarskie zmieniły swój charakter. W pobliżu wejścia są prezentowane towary niekoniecznie związane z podstawową działalnością, które mają przyciągnąć klienta. A kiedy już wejdzie, próbuje się na nim maksymalnie dużo zarobić, oferując rabaty cenowe i różnego rodzaju promocje. To klasyczna handlowa strategia obliczona na zysk – mówi doktor Katarzyna Gusztyła z Zakładu Psychologii Społecznej Instytutu Psychologii UMCS w Lublinie.
Dochodzi do absurdalnych sytuacji, kiedy już w dniu debiutu w księgarniach nowa pozycja jest przeceniona o 20-30 proc. To sytuacja niespotykana w żadnej innej branży. Bo czy ktoś widział, żeby w dniu premiery nowy model telefonu czy telewizora był przeceniony choćby o kilka procent? A przecież książka to nie serek czy batonik, który szybko traci termin „przydatności do spożycia” i trzeba go szybko sprzedać, żeby nie trzeba było wyrzucać.
W efekcie takich pseudopromocyjnych działań książki tracą swoją wartość emocjonalną. Jak wynika z badań Polskiej Izby Książek - już 34 proc. Polaków uznaje, że książki są towarem niczym nie różniącym się od produktów z tzw. grupy dóbr szybko zbywalnych, czyli właśnie batoników czy proszków do prania.
Projekt Ustawy o książce, która czeka na pierwsze czytanie w sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, zakłada wprowadzenie stałej ceny książki przez pierwsze 12 miesięcy od jej premiery; niezależnie od miejsca jej zakupu. W krajach, gdzie wprowadzono takie rozwiązania, ustawodawcy wychodzili z założenia, że książki są produktem o szczególnym znaczeniu – są symbolem kultury, bodaj najbardziej dostępnym dobrem. Przeciwnicy takiego rozwiązania uważają, że to sprzeczne z prawami wolnego rynku.
- Jeżeli zgadzamy się z twierdzeniem, że wolny rynek jest lekarstwem na wszystko, zgódźmy się też z uwagą, że lekarstwa bywają niekiedy trucizną. Zwłaszcza dla wrażliwszych organizmów, a takimi właśnie są dzieła kultury – ostrzega jednak Grzegorz Kasdepke, autor książek dla dzieci i młodzieży oraz jeden z ambasadorów kampanii #ocalksiazki - Kto uważa, że jest inaczej, uśmierca muzea, biblioteki i wiele innych instytucji kultury, a przy okazji wystawia na toksyczne działanie delikatny rynek książki. Statystyczny obywatel wolnego kraju może sobie być idiotą. Ale państwo, w którym żyje, zidiocieć nie powinno – dodaje.
Walka na ceny wykańcza nie tylko czytelnictwo, ale także cały rynek księgarski. Wojna cenowa pomiędzy dużymi sieciami w Polsce odbiła piętno na ich wynikach finansowych. Jedna z nich pod koniec zeszłego roku musiała wyemitować obligacje o wartości przeszło 100 mln zł, żeby spłacić stare długi. Mniejsi gracze nie mają takich możliwości i po prostu upadają. W ciągu ostatnich pięciu lat liczba księgarni w Polsce zmniejszyła się z 2500 do zaledwie 1800. Do tego wszyscy nerwowo obserwują ruchy Amazona, który słynie z ostrej walki na ceny.
Ktoś może zapytać: po co nam księgarnie stacjonarne, skoro wszystkie książki bez problemu można kupić w Internecie? Bo są miejscem, gdzie czytelnik ma realną szanse zapoznać się z ofertą – przejrzeć, przeczytać fragmenty. Potwierdzają to badania. Z tych wykonanych przez CBOS na zlecenie Polskiej Izby Książki wynika, że aż 60 procent czytelników o istnieniu danego tytułu dowiaduje się dopiero w księgarni. W tych internetowych trudniej zobaczyć wszystkie nowe pozycje i dokładnie zaznajomić się z ofertą. A do tego, jak wynika z badań z tych samych badań CBOS, tylko połowa dorosłych Polaków robi zakupy w sieci. A zatem spora grupa osób będzie wykluczona z możliwości zdobycia książek, jeśli księgarnie przeniosą się ze świata realnego do wirtualnego.
Sytuację na polskim rynku książki da się jeszcze uratować. Niekorzystne trendy może zmienić Ustawa o książce, której projekt trafił niedawno do Sejmu. Zgodnie z zawartymi w niej propozycjami ceny nowości wydawniczych będą przez rok - od momentu premiery tytułu - stałe i niezależne od miejsca sprzedaży. Tego rodzaju rozwiązania są wprowadzone już w 15 krajach Europy Zachodniej. W efekcie, we Francji czy Holandii na 10 tysięcy mieszkańców przypadają dwie księgarnie. Dla porównania w Polsce ten wskaźnik wynosi 0,4 i niestety cały czas spada.
Jeśli kogoś nie interesują losy polskich księgarń, to Ustawa o książce ma jeszcze kilka innych benefitów. Nie tylko ułatwi kupno książek, dając szansę przetrwania księgarniom. Spowoduje także, że na rynku będzie większy wybór tytułów, ponieważ wydawcy nie będą musieli już angażować pieniędzy w wojny cenowe i w konsekwencji więcej środków będą mogli przeznaczyć na wydawanie i promowanie literatury ambitnej. Prognozuje się także, na podstawie doświadczenia z innych rynków, że po wprowadzeniu ustawy ceny książek mogą ulec obniżeniu. W Polsce cena na okładce jest często zawyżana, aby już od pierwszego dnia na rynku można było dać na nią wysoki upust.
Apel #ocalksiążki jest więc zasadny. Swoje poparcie dla sprawy można wyrazić wchodząc na stronę www.ocalksiazki.com lub odwiedzając profil FB.