Włodzimierz Chomicki, 16-latek ze Lwowa, mocno kopnął piłkę w kierunku bramki przeciwnika i po chwili mógł się cieszyć z gola. Zaraz potem sędzia zakończył spotkanie, a młodzieniec na stałe wszedł do historii polskiej piłki nożnej. 121 lat temu wystarczyło 6 minut, aby rozegrać pierwszy na ziemiach polskich "mecz footballowy".
Tak właśnie krótkotrwałą grę między lwowską a krakowską drużyną "Sokoła" nazywały ówczesne galicyjskie gazety. Od kiedy we Lwowie powstało Polskie Towarzystwo Gimnastyczne, minęły prawie trzy dekady. W tym czasie na Wyspach Brytyjskich piłkę co prawda od jakiegoś czasu już kopano, ale na polskich ziemiach - podzielonych stulecie wcześniej przez trzech zaborców - rywalizację na zielonej trawie traktowano li tylko w charakterze ciekawostki.
Dziś każdy wie, czym jest futbol i jakie generuje zyski. Wtedy, pod zaborami, był tylko dodatkiem do gimnastyki. Co nie oznacza, że do "meczu" się nie przygotowano. Wbrew przeciwnie, sportową rywalizację na murawie planowano urządzić już w 1892 roku, przy okazji I Zlotu Sokolego w mieście z lwem w herbie. Nie udało się, trzeba było poczekać kolejne dwa lata.
Rok 1894 w ogóle był szczególny. Od czerwca we Lwowie odbywało się znaczące wydarzenie - II Powszechna Wystawa Krajowa. W gronie ponad miliona zwiedzających był sam cesarz Franciszek Józef I. Ale nie tylko dokonania gospodarcze czy też kulturalne zdominowały ówczesne życie w mieście. To bowiem w międzyczasie stało się stolicą polskiego sportu.
Na lwowskim stadionie zlokalizowanym w Parku Stryjskim (wybudowanym ledwie dwa miesiące wcześniej), który mógł pomieścić ok. 7 tys. osób, urządzono w drugiej dekadzie lipca II Zlot Sokoli. Wysportowana młodzież, miejscowa i przyjezdna, uczestniczyła w zajęciach gimnastycznych oraz zawodach lekkoatletycznych. Widzowie z ciekawością śledzili nie tylko rywalizację na bieżni. Po raz pierwszy - chyba, że byli już wcześniej w Anglii - zobaczyli, co to futbol.
Swoisty "pokaz" gry urządzono w sobotnie popołudnie. Na murawę wyszły dwie "sokole" reprezentacje - lwowska i krakowska. Piłkarzy obu drużyn odróżniał kolor "spodni gimnastycznych" - szare przywdziali gospodarze, niebieskie - przyjezdni. Wszyscy uczestnicy meczu mieli na sobie białe koszulki oraz tenisówki.
Pierwszy gwizdek sędziego zabrzmiał o 17. Trzy tysiące widzów wpatrywało się w murawę. Mniejsza o to, że mało kto na trybunach wiedział, w jakim celu gracze biegają za skórzaną futbolówką. Oczywiście mecz był pozbawiony jakiejkolwiek taktyki - po prostu wygrywał ten, kto pierwszy strzelił gola do prowizorycznej bramki. Nie wyznaczały jej - jak dziś - stabilne słupki i poprzeczka, a chwiejne chorągiewki.
Jednak nawet w takich okolicznościach udało się zadowolić kibiców. W 6 minucie gola zdobył Włodzimierz Chomicki, rodowity lwowiak, 16-letni uczeń gimnazjum. Udało się, choć gra było wyjątkowo chaotyczna i nerwowa.
– Stałem trochę w oddali od naszej grupy pod bramką krakowian, gdzie trwała piekielna kopanina. Nagle, z tego kotłowiska wyskoczyła piłka i poturlała mi się prosto pod nogi. Nie zastanawiając się długo, mocnym uderzeniem wybiłem piłkę, która poszybowała nad głowami zawodników obu drużyn i zupełnie niespodziewanie okazała się tuż przed krakowskim bramkarzem. Zdążył on podnieść ręce, było jednak za późno – piłka już go minęła – wspominał strzelec historycznej bramki w rozmowie ze znanym przedwojennym dziennikarzem sportowym Rudolfem Wackiem.
Czy gimnazjalista był wtedy świadom, że wpisuje się do futbolowych kronik? Zapewne nie. Tym bardziej, że za chwilę miał wziąć udział w zapowiadanych jako gwóźdź programu pokazach gimnastycznych.
Mecz sprzed 121 miał jeszcze jeden "smaczek" - dziś nazwalibyśmy go być może nawet "aferą". Arbitrem spotkania był Zygmunt Wyrobek z Krakowa, który tuż po strzeleniu bramki przez lwowian nalegał na kontynuowanie gry. Liczył, że jego krajanie odrobią stratę. Ale organizator całego zlotu, zwany "ojcem lwowskiego Sokoła", nakazał zakończenie meczu. Bardzo możliwe, że z braku czasu.
Niewykluczone, że nasi rodacy żyjący pod zaborami już wcześniej rekreacyjnie kopali piłkę - taką już w 1892 roku z Wielkiej Brytanii miał przywieźć znany lwowski nauczyciel wychowania fizycznego Edmund Cenar, autor broszury "Gry piłką". Faktem jest jednak, że krótkie spotkanie między Lwowem i Krakowem było pierwszym udokumentowanym meczem na polskiej ziemi. Musiało minąć 9 lat, kiedy na lwowskiej ziemi powstał pierwszy polski klub - Lechia.
14 lipca 1894 roku to jednak nie tylko data, którą znają (lub powinni znać) polscy kibice. Dobrze wiedzą o niej fani z Ukrainy - tamtejsze władze piłkarskie w 1999 roku uznały pamiętny mecz za... początek ukraińskiego futbolu podkreślając, że został on rozegrany "na ziemiach rdzennie ukraińskich".
– Nasz futbol jest starszy niż rosyjski, jest także prawie rówieśnikiem brazylijskiego czy włoskiego. Trzeba o tym wszędzie głośno mówić: niech wszyscy wiedzą, że Ukraina ma wielkie tradycje sportowe i piłkarskie – tłumaczył wówczas ukraiński prezydent Leonid Kuczma. A w Polsce? Tam 15 lat później zapomniano nawet o okrągłej, 220. rocznicy pamiętnego meczu.
Poinformowano o tym UEFA i postawiono w Parku Stryjskim wielki pomnik na cześć ukraińskiego futbolu. Szczytem interpretacji historii było jednak to, co zrobił wielki tamtejszy browar. Z okazji 115-lecia piłki nożnej na Ukrainie wprowadzono na rynek piwo. W jego reklamach informowano, że w 1894 roku Ukraina zwyciężyła Polskę 1:0.
M. Brand, R. Kalimullin, "Lwów - kiedy Sokoły grają w piłkę nożną", "Dialog", 2012, nr 99