Habemus presidentem i podobizna Dudy pod krzyżem smoleńskim
Habemus presidentem i podobizna Dudy pod krzyżem smoleńskim fot. Sławomir Kamiński/ Adam Stępień/ AG

Prezydentura Andrzeja Dudy, to dla ogromnej części Polaków prezydentura nadziei. W końcu bowiem, po 8 latach rządów Platformy Obywatelskiej, do władzy doszedł przedstawiciel Prawa i Sprawiedliwości, a ogromna część naszych rodaków nareszcie będzie się czuła godnie reprezentowana na szczytach władzy państwowej.

REKLAMA
W porządku – to bezsprzeczny powód do zadowolenia. W końcu nastąpiła w Polsce jakaś zmiana, w końcu prawica będzie miała okazję by się wykazać i spróbować naprawić nasz kraj. Znakomicie. Jednak radość radością, ale zdaje mi się, że granice tej radości też powinny jakieś być. Nie można popadać w skrajności. A właśnie taką tendencję do okazywania nadmiernej euforii ma duża część nie tylko prawicowych mediów, lecz także samych Polaków, którzy niejednokrotnie upatrują w Andrzeju Dudzie mesjasza naszego narodu.
logo
Modlitwa pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu Jakub Rusak / naTemat
Apogeum tej euforii przypadło oczywiście na dzień zaprzysiężenia prezydenta. 6 sierpnia do Warszawy ściągnęły tłumy Polaków z różnych części kraju po to, by powitać Andrzeja Dudę, uścisnąć jego dłoń, czy życzyć mu powodzenia przez najbliższe pięć lat sprawowania władzy. To oczywiście wciąż nic nadzwyczajnego, ot po prostu radość. Msze w intencji i z udziałem nowej głowy państwa również nie dziwią, jakby nie patrzeć Duda jest praktykującym katolikiem. To też wciąż nic nadzwyczajnego.
logo
"Habemus presidentem" - transparent, który pojawił się w dniu zaprzysiężenia Andrzeja Dudy Adam Stępień/ AG
Ale już transparenty z napisem „Habemus presidentem”, wieczorna modlitwa pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu do zdjęcia Andrzeja Dudy z okładki magazynu „WPIS”, czy tweet Jacka Kurskiego z fragmentem „Dziadów” Mickiewicza, odnoszący się do wskrzesiciela narodu, to już jest chyba lekka przesada.
logo
Okładka z Andrzejem Dudą pod smoleńskim krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie Sławomir Kamiński/AG
Jak mówiłem, nie odmawiam nikomu prawa do radości z nowego prezydenta, ani pokładania w nim dużych nadziei. Ale czy ta radość musi przeradzać się w niemal boski kult? Duda to polityk, nie papież. To prezydent, nie syn boży. Nie zstąpił z nieba by zbawić Polskę, tylko został wybrany w wyborach. Brakowało chyba tylko, by zgromadzeni rozkładali swoje płaszcze przed kroczącym prezydentem (może nie zrobili tego tylko dlatego, że było ponad 30 stopni i nikt nie miał przy sobie płaszcza).
To moim zdaniem dość niebezpieczne zjawisko i gdybym był Andrzejem Dudą to z pewnością bym się go obawiał. Teraz panuje euforia i ekstaza, bo wielu wierzy w to, że nowemu prezydentowi uda się coś zmienić. Nie chciałbym być na miejscu nowego prezydenta, gdyby mu się nie udało. Przy tak rozbudzonych nadziejach, porażka byłaby nie do przełknięcia.

Napisz do autora: jakub.rusak@natemat.pl