Trudne jest życie królewskiego brata - mógłby powiedzieć Michał Poniatowski, wysoko postawiony hierarcha Kościoła, znany, ale niekoniecznie szanowany. Postać z wielu względów tragiczna, dla jednych trzeźwo myślący duchowny, realista. Dla drugich bezwzględnie zdrajca...
Gdy umierał - 12 sierpnia 1794 roku - tliła się jeszcze antyrosyjska insurekcja, a Rzeczpospolita nie zniknęła jeszcze całkowicie z mapy. Niedługo się na niej ostanie, ale Poniatowski, szczęśliwie dla siebie, nie dożył tej chwili. Gdyby nie zmorzyła go choroba, być może zburzony warszawski tłum wywlókłby go z Pałacu Prymasowskiego i publicznie stracił. Tak jak chociażby biskupa inflanckiego Józefa Kossakowskiego.
Czemu w ogóle prymas miałby obawiać się o swoje życie? W 1792 roku przystąpił do Targowicy (choć nie złożył stosownej przysięgi) - spisku magnatów domagających się rosyjskiej interwencji zbrojnej "w celu ratowania ojczyzny". Namawiał też króla, aby postąpił tak samo. Monarcha w końcu uległ - nie chciał już przelewać polskiej krwi. Historia go osądziła.
Wzburzony lud miał królewskiemu bratu za złe także inną okoliczność. A może przede wszystkim. Chodziło o rzekomo potajemne spotkanie z królem Prus Fryderykiem Wilhelmem II, do którego doszło jesienią 1793 roku w Skierniewicach. W tym samym czasie trwał w Grodnie tzw. sejm rozbiorowy, który - przy "asyście" rosyjskich wojsk - zatwierdził II rozbiór Polski. Wzięły w nim udział także Prusy.
Ale nie było wtedy, w Skierniewicach, żadnej zmowy - hierarcha i monarcha rozmawiali o sprawach kościelnych - kolejny podział Polski był tylko kwestią czasu, ale Poniatowski nie chciał żegnać się z prymasowstem. Nie było też potwierdzenia dla wieści, jakoby duchowny przekazał pruskiemu królowi plany warszawskich fortyfikacji. Gdy ważą się losy państwa, każda plotka żyje swoim życiem.
Kiedy wiosną 1794 roku powstańcy Tadeusza Kościuszki chwycili za broń, prymas o mało nie podzielił losu innych byłych targowiczan. W Warszawie "wyrównano" rachunki z biskupami, hetmanami i innymi. Tych, których akurat w mieście nie było, skazano na śmierć przez powieszenie. Wyroki wykonano publicznie... na podobiznach "wrogów ojczyzny".
Rozgłaszano, że jednym z następnych będzie brat samego króla, który ponoć nigdy nie krył słabości do Rosji. Mało kto w ogóle wiedział, że prymas... nakazywał odprawiać w kościołach modły za powodzenie antyrosyjskiej insurekcji. A kto pamiętał wszystkie jego reformy albo nowoczesny - jak na środowisko ludzi Kościoła - światopogląd?
Duchowny z pewnością widział oblegane przez tłum egzekucje, jakiś czas temu przed jego siedzibą wzniesiono wielką drewnianą konstrukcję. To szubienica. Ale Michałowi Poniatowskiemu nie dana była publiczna śmierć, przy aplauzie i wiwatach warszawskich jakobinów. Zmarł zmożony chorobą, po dwóch tygodniach spędzonych w łóżku.
Nie był starcem, miał zaledwie 57 lat. Nie został otruty, jak chcieliby jego przeciwnicy. Informacje o samobójstwie duchownego, choć padały na podatny grunt, należy włożyć między bajki. Słowa prześmiewczego wierszyka: „Książę prymas zwąchał linę, wolał proszek niż drabinę”, okazały się tylko "radosną" twórczością.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Dział Historia od teraz także na Facebooku! Polub nas!