Każdy, kto marzy o wydaniu książki nie powinien uderzać do wydawnictwa, ale znaleźć … agencję literacką. Kto tak naprawdę wie, że w Polsce to one są ważnym graczem na rynku wydawniczym i od nich zależy przyszłość wielu debiutantów? O tym, kim jest osoba stojąca za pisarzem, opowiada Dominika Bojanowska z AJA Anna Jarota Agency.
Siłę przebicia. Rynek literacki jest trudny, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Autorów jest wielu, jeszcze więcej maszynopisów. Pisarz potrzebuje osoby, która potrafi nawigować między nim a wydawnictwem. W Polsce wciąż mamy z tym duży problem. Autorom wydaje się, że sami są w stanie zdziałać więcej. Zaliczki są niskie, wolą działać na własną rękę. Nie wiedzą, że mając agenta, nawet po odliczeniu jego prowizji (czasami nawet 20 proc. – red), zarobią dużo więcej. Doskonale zdają sobie z tego sprawę autorzy w krajach anglosaskich, gdzie instytucja agenta ma wieloletnią tradycję.
Jaka jest właściwie różnica między Polską i Zachodem?
Ich rynek literacki ma znacznie dłuższą tradycję. My tworzymy naszą dopiero od 25 lat i wciąż mamy wiele do nadrobienia. Na to nakładają się różnice w kulturze czytelniczej, kulturze pisania. W Polsce wciąż jej nie ma. Powstają różne inicjatywy, których celem jest zachęcanie Polaków do czytania. Nikt ich jednak specjalnie nie wspiera.
Ja nie miałam pojęcia, że w Polsce istnieje taki zawód jak agent literacki. Zastanawiam się, skąd właściwie autorzy mają wiedzieć, że ktoś taki funkcjonuje i czeka? Raczej pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy to wysłać swoją książkę od razu do wydawnictwa.
W krajach anglosaskich wydawcy nie przyjmują maszynopisów, jeśli autor nie ma agenta. Pisarzom dziękują i polecają go znaleźć. To w ich interesie. Dostają tekst już po pierwszej selekcji, dopracowany. Dzięki temu lepsze są relacje wydawca-autor, bo wszystkie trudne kwestie, omawiane są z agentem, a nie bezpośrednio z pisarzem.
U nas tego nie ma i raczej długo jeszcze nie będzie, choć wszystkim byłoby to na rękę. Nie chodzi tylko o sprawy prawno-finansowe. Agent przede wszystkim pracuje z autorem nad tekstem. Często bywa tak, że ta praca trwa kilka lat. Agent nie wyśle przecież do wydawnictwa kiepskiego materiału.
Tymczasem w Polsce do wydawnictw wciąż przychodzą tony, z reguły słabych, maszynopisów. Wyłowienie z nich dobrego, dopracowanie go, to ogrom pracy. Wydawnictwa wolą sięgnąć po anglojęzyczne teksty, bo dostają gotowy, dopracowany produkt.
Tym zajmują się agenci, którzy są w jakiś sposób mentorami, a może nawet przyjaciółmi?
Agent to nie przyjaciel. Nie chodzi przecież o klepanie się po plecach. Przede wszystkim musi to być osoba, do której pisarz ma zaufanie, co do której jest pewien, że wie, co robi. Oczywiście, to nigdy nie jest łatwe. Na Zachodzie literaci wielokrotnie zmieniają agencje, bo coś im nie pasuje. Tylko, że tam wybór jest ogromny i w końcu trafia się na właściwą osobę. Może być też tak, że z czasem staje się ona przyjacielem, ale głównym celem agenta jest to, żeby tekst trafił do najlepszego wydawcy i potem świetnie poradził sobie na rynku.
Wracając do tego wyboru, w Polsce agencji stricte literackich na pewno jest mniej niż 100...
A większość z nich zajmuje się głównie autorami zagranicznymi. Jednak nasza agencja cały czas szuka ciekawych autorów krajowych.
No właśnie, jak to się robi?
Podobnie jak wydawnictwa jesteśmy zalewani tekstami. Jednak przez 10 lat mojej pracy w branży, nie trafiłam jeszcze na taki, który od ręki byłby gotowy do przekazania dalej.
Na czym polega problem?
Pisarz musi nie tylko dużo pisać, ale jeszcze więcej czytać. Bez tego nigdy nie będzie dobry. U nas jest z tym słabo. Nawet jeśli ktoś ma pomysł, z reguły jest mocno niedopracowany. Staram się tłumaczyć autorom, że nie zajmiemy się tym tekstem, ale może kolejnym tak. Po prostu trzeba czytać, czytać, czytać. I jak najwięcej, pracować nad warsztatem. W Polsce nie ma instytucji, które pomagałaby go ćwiczyć.
Mamy przecież teraz bardzo modne kursy pisania...
Ich poziom pozostawia wiele do życzenia. W Stanach Zjednoczonych czy w Wielkiej Brytanii praktycznie każdy autor ma za sobą kurs czy nawet dyplom z kreatywnego pisania. U nas nieprędko tak będzie.
A w jaki sposób autorzy dostarczają Państwu swoje teksty?
To zależy od agencji. Akurat nasza nie przyjmuje maszynopisów drukowanych, jedynie elektroniczne. Ułatwia to pracę nad tekstem i przyspiesza odpowiedź.
Czy zdarzają się przypadki, że dana osoba zgłasza się regularnie?
Sama ich do tego zachęcam. Wracają szczególnie młodzi ludzie. Jeśli mają braki warsztatowe, proponuję im, żeby zaczęli od krótkich form. Niestety autorzy są dość niecierpliwi. Po skończeniu książki, chcieliby wydać ją następnego dnia. To tak nie działa.
Jak odpowiadają Państwo na naprawdę słabe zgłoszenia, gnioty?
Nasza polityka jest taka, że odpisujemy na każdy przysłany tekst. Nie krytykujemy, nie wytykamy błędów. Jeśli tekst odrzucamy, odpowiadamy uprzejmie, że nie zdecydujemy się na współpracę.
Ile książek jest wydawanych?
Podejrzewam, że w skali całego rynku, to może promil.
Zaskoczyła mnie Pani, bo mam wrażenie, że w księgarniach jest mnóstwo nowych tytułów.
Tak, ale to niewiele w porównaniu z tym, ile ludzie piszą. Oczywiście, to świetnie, że ruszyliśmy do pisania, ale wiadomo, że nie wszyscy tymi autorami zostaną. Ale czemu nie? Może dzięki temu pojawi się jakaś perełka?
Właśnie, trafi się albo nie. Debiutant pomyśli sobie, że jeśli tak wielu osobom się nie udaje, to akurat czemu jemu ma się udać.
Tak jest wszędzie, nie tylko w Polsce. Owszem, książka musi być dobra – w literackim lub w komercyjnym sensie – ale wydanie nie zależy tylko od jakości tekstu. Ważne są też promocja, kontakty z mediami i zaangażowanie wydawcy. Wszyscy chcą, żeby wyszło im jak najlepiej, ale nie wolno przejmować się, że w tym momencie nie wypaliło. Jak nie ta książka, to kolejna. Jeżeli autor ma talent i chce pisać, to ma szansę kiedyś zaistnieć.
Przypominają mi się teraz hollywoodzkie produkcje, w których kiedy pisarzowi to się udaje, ma wszystko. Agent zapewnia mu to, czego chce, daje idealne warunki do pracy. Jego życie staje się snem na jawie, ma miliony na koncie, a swój czas dzieli między jedną imprezę a drugą. To tak wygląda?
Hollywood lubi podkolorować rzeczywistość. Tutaj maluję ją na nowo. Życie autorów w Anglii czy Stanach jest trudne. Poza tą pierwszą 20-ką, która dobrze zarabia, pozostali, nawet bestsellerowi autorzy, mają etat na uniwersytecie i pisują do różnych czasopism. Życie z pisania książek jest zarezerwowane dla wąskiej grupy.
Nie można zakładać, że po wydaniu książki i świetnej sprzedaży, będzie się milionerem.
Książek nie piszę się dla pieniędzy, tylko z pasji.
Ok, może Pani powiedzieć o relacjach z wydawcami?
My dajemy autorowi to, czego nie ma, czyli kontakty w świecie wydawniczymi. Współpracujemy ze wszystkimi – dużymi, małymi, akademickimi, specjalistycznymi, ale też tymi popularnymi. Dodatkowo my jesteśmy oddziałem międzynarodowej agencji z Paryża. Dzięki temu łatwiej nam promować polskich autorów za granicą. Mamy możliwość sprzedawania praw do ich książek wydawnictwom na całym świecie.
Trzeba mieć na to sposób?
W sprzedaży praw do książek nie ma niczego romantycznego. Książka to produkt jak każdy inny. Siłą agenta jest sieć jego kontaktów w świecie, w którym wszystko opiera się na wzajemnym zaufaniu.
Rada dla przyszłych pisarzy?
Nie traktować agenta jako ostatniej deski ratunku. To podstawowy i najczęściej popełniany błąd. Jeśli wyślemy tekst do wszystkich wydawnictw i nikt nie zareaguje, a dopiero później wysyłamy go do agencji, odbieramy sobie szansę na mocny start.
Dominika Bojanowska jest Dyrektorką Zarządzającą AJA Anna Jarota Literary Agency z siedzibą w Warszawie, posiada specjalizację z literatury brytyjskiej. Z branżą wydawniczą związana od dekady, zajmuje się reprezentacją autorów polsko-, francusko- i anglojęzycznych.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl