
– Blogerki nie potrzebują pieniędzy, bo przecież mają wszystko.To taki gatunek, któremu agencja reklamowa proponuje od klienta 100 zł w towarze (można tam za to kupić około sześciu bazarkowych bluzek) w zamian "jedynie" za posty w tychże koszulkach na blogu, Instagramie, Facebooku, za zareklamowanie sklepu i do tego jeszcze za udostępnienie czytelniczkom rabatu – mówi dla Władców Sieci Magda Samborska z blogu Rebel Look.
Nie miałam miejsca na buty otrzymywane w promocyjnych cenach, na ciuchy wylewające się z szafy... Moi Czytelnicy też chyba czuli przesyt tym, gdy dawałam upust swoim frustracjom związanym z barterowym wynagrodzeniem na fanpage - robiłam to, bo w pewnym momencie WSZYSCY, praktycznie w s z y s c y zaczynali rozmowę o wynagrodzeniu słowem "barter", lub "wprawdzie nie mamy budżetu, by Ci zapłacić za Twoją pracę, ale...". Zdarzyło mi się odpowiedzieć wtedy czasem, że jak barter, to może w pieluchach, albo w kaszkach, bo moje dzieci jedzą kaszki, nie buty.
Miesiąc temu napisaliśmy o Magdzie jako jednej z dziesięciu aspirujących komentatorów rzeczywistości. Od tego czasu blogerka znowu zaczęła dostawać nawał maili, w których oferowanym wynagrodzeniem były zarówno ubrania jak i ... patelnie, rajstopy, zestawy do żelowego wykonywania paznokci czy najlepsze na świecie usługi fryzjerskie. Wszystko w zamian JEDYNIE za wpis nablogu i w mediach społecznościowych. Nie skorzystała – widać nie jest typem biznesmena.
Martin Stankiewicz uważa jednak, że rynek dojrzał, ale oczywiście zdarzają się kwiatki od małych firm. Te myślą, że za produkt warty 200 zł, stworzy im dedykowany film na kanał, zorganizuje konkurs dla widzów i będzie ich całować po rękach. Większość agencji jednak rozumie, że w tej chwili branża internetowa bardziej się ceni.
Często dostaję jakieś personalizowane prezenty, które jednak mają bardziej wymiar symboliczny. Wolę otrzymywać coś pomysłowego, wraz z listem dotyczącym mojej osoby, po którym wiem, że pracownik danej agencji PR-owej musiał zrobić dobry research. To się ceni. A ja zawsze odwdzięczam się jakimś śmiesznym unboxingiem na snapie albo wstawię fotką na Instagramie. Tego typu akcje są jak najbardziej w porządku i budują dobrą relację twórcy z marką.
Bardzo podobne zdanie na ten temat ma redaktor naczelny bloga Wygrywam z Anoreksją, Maciej Blatkiewicz. Sam dostał kiedyś czteropak piwa w plecaku, którego zdjęcie nawet opublikował na Instagramie. Zdziwił się jednak bardzo tydzień później, gdy zadzwoniła do niego pani z agencji z pytaniem, kiedy o tym napisze.
Może urwałem się z choinki, ale wydaje mi się, że dobra przesyłka z prezentem dla blogera to taka, która przede wszystkim stawia na to, żeby blogerowi zrobić "dobrze". Żeby go zadziwić, zaszokować lub w wyjątkowy sposób udobruchać. Wtedy jest szansa nie tylko na to, że bloger zdjęcie takich darów losu opublikuje na Instagramie, ale też pozytywnie wypowie się o marce na Facebooku lub – zdecydowanie rzadziej – przygotuje na swoim blogu ciekawy wpis na ich temat.
Medal ma też swoją drugą stronę. Bywa, że blogerzy sami proszą się o barter. Kasia, opiekująca się kilkoma znanymi fanpage'ami, notorycznie otrzymuje wiadomości od nic nieznaczących blogerów z prośbą o próbki ketchupów, sosów, gołąbków itp.
To na kulinarnych fanpage'ach norma, a bardziej producentów takich produktów. Oddzielną działką są strony, promujące żele pod prysznic, mydła itd. Chociaż blogerzy piszą to samo. Argumentem, który uważają za przekonujący jest zawsze tekst:
“Kochane (tu nazwa marki), jestem waszą wielką fanką i chętnie w zamian za żel/kiełbasę/wszystko, co macie i leży wam w magazynach, napiszę jacy jesteście świetni. Czyta mnie 30 osób, ale to nie jest ważne, bo opiszę działanie w superlatywach. Liczę na pozytywną odpowiedź!”
Napisz do autorki: patrycja.marszalek@natemat.pl
Władcy sieci od teraz także na Facebooku! Polub nas!
