
Rewolucja w sklepikach szkolnych, w których od nowego roku szkolnego nie można sprzedawać niezdrowej żywności, budzi sporo kontrowersji. Nie tylko wśród sklepikarzy, którzy musieli dostosować się do restrykcyjnych wytycznych resortu zdrowia, albo byli zmuszeni zamknąć swój niewielki interes. Uczniowie już znaleźli sposób na to, żeby dostać to, czego chcą - kupują batoniki "na dowód".
REKLAMA
Uczniom, szczególnie tym starszym nie w smak, że ktoś decyduje za nich, czy mogą zjeść np. drożdżówkę. Jedna z poznańskich szkół zezwoliła na zakup tzw. śmieciowego jedzenia. Pod jednym warunkiem - że uczeń ma ukończone 18 lat. Młodsi nadal nie kupią w sklepiku coli. Przypadek poznańskiego ogólniaka na pewno nie jest odosobniony, sygnały z całej Polski świadczą o tym, że zaradni sklepikarze i uczniowie zaczynają obchodzić zakaz kupowania niezdrowego jedzenia.
Pod koniec sierpnia minister zdrowia podpisał rozporządzenie w sprawie śmieciowego jedzenia w szkolnych sklepikach i na stołówkach. Nowe przepisy mają stać się orężem w walce z otyłością u dzieci i pomóc w promowaniu zasad zdrowego i właściwie zbilansowanego odżywiania. Ze sklepikowych półek musiały zniknąć wszystkie produkty, które nie załapały się na listę rekomendowanego asortymentu. Zamiast tego w sklepikach prym wiodą warzywa, owoce, chude wędliny i pełnoziarniste pieczywo. Nowe wytyczne spowodowały panikę wśród sklepikarzy, którzy przez wzgląd na wyśrubowane normy, w wielu wypadkach musieli m.in. podnieść ceny sprzedawanych produktów.
Dziennikarze "Gazety Wyborczej" sprawdzili, jak w nowych warunkach radzi sobie sklepik w VIII Liceum w Poznaniu. Okazuje się, że w sklepiku oprócz zdrowej żywności można zaopatrzyć się w zakazane produkty. Tyle tylko, że po colę z lodówki czy czekoladowego wafelka sięgną tylko ci, którzy pokażą sklepikarce swój dowód osobisty.
- Jest tam pełno zdrowego jedzenia, ale są też np. czekoladowe wafelki. Napojów gazowanych nie piję, ale gdy przyszłam po "Grześki", usłyszałam od pani ze sklepiku, że muszę mieć skończone 18 lat. Albo więc prosimy starszych kolegów, by coś takiego nam kupili, albo na przerwie biegniemy do Fresh Marketu – powiedziała "Wyborczej" uczennica poznańskiego liceum.
Za niestosowanie się do rozporządzenia o zdrowej żywności w szkołach właścicielom sklepików grozi surowa kara, którą na pewno odczują w kieszeni. Pracownicy sanepidu, którzy mają czuwać nad prawidłowym wdrażaniem przepisów w życie, za niewłaściwe prowadzenie sklepiku mogą wlepić nawet 5 tys. zł kary.
Wszystko wskazuje na to, że projekt, który miał stać się ważnym narzędziem w walce o zdrowie uczniów, w praktyce okazał się niewypałem, a zaradne dzieci i nastolatkowie, podobnie jak sklepikarze, znajdują sposoby na obejście przepisów. Nie ma im się co dziwić, w niektórych miejscach rozporządzenie o zakazie śmieciowego jedzenia ociera się po prostu o absurd.
Źródło: Gazeta Wyborcza
