Przekopując internet w poszukiwaniu materiałów do tego artykułu na brak treści nie mogłam narzekać. Po Igrzyskach w Londynie doniesień prasowych i analiz było w bród. Problem w tym, że większość artykułów na ten temat pochodzi właśnie z roku olimpiady, czyli 2012. I na pierwszy rzut oka – tylko z tego.
Tak naprawdę trudno się dziwić – po raz pierwszy w historii Igrzyska Paraolimpijskie zyskały oprawę niemal równą z „pełnosprawną” olimpiadą. Sprzedano 2,7 milionów biletów, a liczba kibiców, którzy zmagania paraolimpijczyków podziwiali przed telewizorami znacznie przekroczyła prognozy – w szczycie oglądalności przed odbiornikami zasiadło 6,7 milionów ludzi na całym świecie.
Niesławny ojciec sukcesu
Podając te liczby nie można nie wspomnieć o, prawdopodobnie jednym z wielu, ale z pewnością najbardziej (nie)sławnym, ojcu sukcesu londyńskiej Paraolimpiady – Oscarze Pistoriusie. Kontrowersje wokół udziału „Blade Runnera” w biegu na 400 metrów skutecznie podsycały debatę wokół sportu niepełnosprawnych już na parę lat przed Igrzyskami. Dyskusje na temat tego, czy protezy Pistoriusa nie dają mu zbyt dużej przewagi, przełożyły się na jego gigantyczną w tamtym czasie popularność i uświadomiły mediom, że historie sportowców niepełnosprawnych „sprzedają się” tak samo dobrze jak tych pełnosprawnych.
Decyzja o dopuszczeniu Pistoriusa do rywalizacji podzieliła sportowy światek i stała się swego rodzaju precedensem. Jak jednak podkreśla polski skoczek w dal, Maciej Lepiato, protezy dają przewagę, której nie można określać inaczej jak tylko mianem dopingu technicznego.
Mimo, że w większości zdanie w tej kwestii podziela, pływaczka Anna Omielan, zaznacza, że punkt widzenia może zależeć od indywidualnej sytuacji każdego sportowca: – Zastanawiam się jaka byłaby moja opinia gdybym znalazła się na miejscu jednego z lekkoatletów. Możliwe, że wtedy zmieniłabym zdanie – tłumaczy.
Ostatecznie, południowoafrykański sprinter ustawił „ostrza” w olimpijskich blokach startowych i choć zmagania z pełnosprawnymi zakończył już w półfinale, to sama jego w nim obecność już zawsze będzie sztandarowym argumentem w dyskusji nad granicami sportowej niepełnosprawności (choć prawdopodobnie, z uwagi na jego późniejsze pozasportowe „dokonania”, przywoływanym jedynie półgłosem).
„Paraolimpiada to jakaś pomyłka”
– Trzeba promować niepełnosprawnych sportowców. Jest wśród nas wiele ciekawych, niezwykle ambitnych, odważnych osób, które osiągają sukcesy pomimo wielu ograniczeń i trudności – stwierdza Anna Omielan podając tym samym argument leżący u podstawy organizacji imprez parasportowych.
Z drugiej strony, idea ruchu paraolimpijskiego, która jest stosunkowo młoda (pierwsze zawody tego typy odbyły się w 1960 roku w Rzymie) i można powiedzieć, że w porównaniu ze sportem olimpijskim dopiero raczkuje, już teraz musi zmagać się zarzutami o bezzasadność.
– Właściwie nie wiem po co ja ten film w ogóle robię. Uważam, że sport jest do bani, a sama paraolimpiada to jakieś nieporozumienie – mówi Niko von Glasow – reżyser filmu dokumentalnego „My Way to Olympia”, w którym przedstawia sportowców w trakcie przygotowań do paraolimpijskiego startu. I choć pod koniec filmu, von Glasow, który co istotne, sam jest niepełnosprawny, wydaje się swój początkowy, dość radykalny pogląd rewidować, pytanie o rację bytu paraolimpiady zadaje coraz więcej osób.
Lepiej razem czy osobno?
Odpowiedzi postanowiła poszukać stacja BBC. Pytanie, jakie zadano przedstawicielom 19 krajów brzmiało: „Czy jesteś za tym, aby Olimpiadę i Paraolimpiadę połączono w jedno wydarzenie sportowe?”. Ankietowani nie tylko nie byli jednomyślni, ale też nie opowiedzieli się zdecydowanie po żadnej ze stron: 47% było za, 43% przeciw.
Co ciekawe, wśród tych, którzy takiemu rozwiązaniu są przeciwni jest wielu uznanych paraolimpijczyków, na przykład 11-krotna złota medalistka olimpijska, Tanni Grey-Thompson. - Nie ma na świecie miasta, które byłoby w stanie przyjąć Igrzyska wielkości obu połączonych ze sobą imprez. Wolałabym raczej, aby więcej czasu i pieniędzy inwestować w upewnienie się, że obie imprezy są do siebie możliwie jak najbardziej podobne – stwierdziła Grey-Thompson. Jej zdaniem, gdyby do połączenia obu wydarzeń jednak doszło, oznaczałoby to niechybnie, że Paraolimpiada „zniknie z powierzchni ziemi”. - W takim wypadku nie będziemy mieć możliwości pokazania tak szerokiego jak dotychczas spektrum dyscyplin - twierdzi.
To, czy z rozmachem organizacyjnym, jaki musiałby towarzyszyć Olimpiadzie, w której jednocześnie uczestniczyliby pełnosprawni i niepełnosprawni sportowcy, nie chciałoby się zmierzyć żadne miasto jest sprawą dyskusyjną. Z drugim argumentem polemizować już trudniej, biorąc pod uwagę, że kategorii, w jakich rywalizują paraolimpijczycy jest nieporównywalnie więcej, niż w przypadku sportowców pełnosprawnych. Tutaj oprócz standardowych podziałów na kobiety i mężczyzn, czy ewentualnie pod względem wagi, dochodzą jeszcze stopnie niepełnosprawności. Pływanie podzielone jest na przykład na 13 kategorii, w tenisie stołowym jest ich 10.
Należy wziąć również pod uwagę ile czasu trwa sama olimpiada - z reguły ponad dwa tygodnie, oraz paraolimpiada – ponad tydzień, co z dużym prawdopodobieństwem wywołałoby znużenie nawet najbardziej zaangażowanych kibiców. – Trwałoby to zdecydowanie za długo. Mnie samą nudzi oglądanie siebie pływającej przez osiem dni z rzędu, to co powiedzieć o widzach? – skomentowała niepełnosprawna pływaczka, Fran Halsall.
Trudne, ale nie niewykonalne
Igrzyska to oczywiście nie jedyna duża impreza sportowa, która ma swój „praodpowiednik”, więc okazji do sprawdzenia jak połączenie takich imprez sprawdza się (i czy w ogóle) w praktyce, nie powinno brakować. Rolę prekursorów w tej dziedzinie wzięli na siebie organizatorzy Igrzysk Wspólnoty Narodów. Od roku 2002 zawody te stały się w pełni inkluzywne, a konkurencje z udziałem pełnosprawnych i niepełnosprawnych sportowców przeplatają się pomiędzy sobą.
Często przytaczany argument o niskiej atrakcyjności zawodów, w których uczestniczą osoby niepełnosprawne również, zdaniem Macieja Lepiato, nie ma uzasadnienia.
Okazuje się jednak, że źródło problemu nie leży wcale w harmonogramie zawodów, czy słupkach oglądalności, bo nawet uczestnicząc w tak zintegrowanej imprezie jak Igrzyska Wspólnoty Narodów, niepełnosprawni sportowcy jeśli tylko mają taką szansę starają się trafić do składu z pełnosprawnymi.
– Zdarza się, że z powodu mojej niepełnosprawności ludzie postrzegają mnie inaczej. Chcę się tam pokazać i udowodnić ludziom, że jestem dla nich takim samym rywalem, jak inni – komentowała swój udział w zeszłorocznych Igrzyskach Wspólnoty Melissa Tapper – australijska tenisistka stołowa cierpiąca na niedowład w prawej ręce.
Wtóruje jej angielska kolarka, Sophie Thornhill, która swoją kwalifikację do pełnosprawnego teamu skomentowała następująco: - Chcę udowodnić, że jestem tak samo wysportowana i uzdolniona, jak pełnosprawni kolarze. Niektórzy myślą, że bycie parasportowcem jest mniej prestiżowe, niż bycie „sportowcem” ale to nie prawda – trenujemy dzień i noc, tak samo ciężko – przekonuje.
Jak z każdą grupą, która usiłuje sforsować barierę społecznego wykluczenia, uwzględnienie niepełnosprawnych w klasyfikacji na równi z pełnosprawnymi nie obędzie się bez kontrowersji i trudno oczekiwać, że przebiegnie bezboleśnie. Warto przy tym zaznaczyć, że widok kobiet rywalizujących w niektórych „typowo męskich” dyscyplinach jeszcze nie tak znowu dawno również budził niedowierzanie oraz powodował kręcenie głową, znamionujące głęboką dezaprobatę. Dzisiaj ktoś, kto fakt uczestnictwa kobiet w czymkolwiek kontestuje, ryzykuje, w najlepszym przypadku – reprymendę słowną, w najgorszym – siarczysty policzek.
Ostatnio głośno jest o niemieckim skoczku w dal, Markusie Rehmie, który w tym roku wywindował swój rekord świata do niewyobrażalnej odległości 8,29 m. Wynik ten daje mu medal na każdej imprezie mistrzowskiej osób sprawnych. Badania niemieckich specjalistów udowodniły, że sportowiec korzystając z takich protez uzyskuje przewagę.
Maciej Lepiato
Przyznam szczerze, że denerwuje mnie ten argument. Stacje telewizyjne w wielu krajach od lat transmitują zawody osób niepełnosprawnych, które cieszą się dobrą oglądalnością. Warto dodać, że podczas paraolimpiady w Londynie na każdej sesji na stadionie olimpijskim siedział komplet 80 000 widzów, a na wyścig kolarski po centrum Londynu przyszło 120 000 ludzi. Ogólnie biletów sprzedano o wiele więcej niż na igrzyska olimpijskie. Wszystkie brytyjskie stacje, które transmitowały te wydarzenia notowały rekordy popularności. A więc to nie jest tak, że nasze zawody nie poradziłyby sobie z dyscyplinami olimpijskimi. Uważam po prostu , że na pewnym etapie brakuje zwyczajnie dobrej woli.