Wokół Jarosława  Kaczyńskiego wytworzył się prawdziwy kult, ale nie służy on ani prezesowi, ani Kościołowi.
Wokół Jarosława Kaczyńskiego wytworzył się prawdziwy kult, ale nie służy on ani prezesowi, ani Kościołowi. Fot. Franciszek Mazur / Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta
Reklama.
Wielu prawicowych publicystów od dawna udowadnia, że ma do Jarosława Kaczyńskiego nabożny stosunek. Jeszcze dalej jest to posunięte wśród najbardziej zagorzałych wyborców partii. Ale nawet oni przyznają, że istnieje jeszcze wyższa instancja, bardziej wszechmocna niż prezes.
Wybory wg prawicy
– Przede wszystkim zwycięstwo Andrzeja Dudy, które było chyba interwencją – przepraszam, powiem to – Opatrzności Bożej. On był wcześniej w sanktuarium św. Andrzeja Boboli, myślę, że zawierzył Polskę – mówił Jacek Karnowski z "w Sieci" w programie Jana Pospieszalskiego w TVP INFO (32 min.). Ale pamiętając jego słynną laudację na cześć prezesa podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy, nie należy się dziwić, że widzi w prezydencie wybrańca Boga.
Wcześniej ten trop podjął inny gość programu Pospieszalskiego, naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz. – Mam wrażenie, że czasem opatrzność nie lubiła Platformy, bo ta historia z pijaną wiceminister z Platformy.... – oceniał przebieg kampanii wyborczej.
Święty prezydent
Znaków z nieba dopatrywano się też w wyborach prezydenckich. A dokładnie w dacie zwycięstwa i dacie zaprzysiężenia nowego prezydenta. Pisał o tym podróżnik (a przede wszystkim katolicki publicysta) Wojciech Cejrowski: "Jeśli zważymy, że druga tura była w Zesłanie Ducha Świętego, a zaprzysiężenie planowane jest na Przemienienie Pańskie, to jest nadzieja na poparcie z Góry".
PiS zdaje się nie widzieć problemu w takim postrzeganiu tych kwestii, choć przecież to de facto umniejszanie zasług partii. Bo przecież gdyby nie Siła Wyższa (Opatrzność, Bóg czy kogo tam jeszcze prawica zatrudnia do kampanii), zwycięstwa by nie było. To sugerowanie, że PO nawet po ośmiu latach rządów była nadal tak silna, że aby ją pokonać trzeba było interwencji z niebios.
Kampania w kościele
Ciekaw jestem co na to szefowie dwóch tegorocznych kampanii, czyli Beata Szydło i Stanisław Karczewski oraz ich współpracownicy na czele z Joachimem Brudzińskim, Marcinem Mastalerkiem i Krzysztofem Łapińskim. Może prawicowi publicyści celowo bagatelizują ich usługi, bo ich udział w kampanii swojej partii wypada po prostu słabo.
Ale PiS-owi chyba wizerunek partii wygrywającej dzięki Opatrzności nie przeszkadza, partia wręcz go umacnia. Zarówno w kampanii Andrzeja Dudy, jak i później w kampanii parlamentarnej kierownictwo partii siedziało w pierwszych rzędach podczas mszy w sanktuarium.
"Boskie co Bogu, cesarzowi co cesarskie"
W maju kandydat na prezydenta, szefowa jego sztabu oraz szefowie wszystkich partii Zjednoczonej Prawicy (na czele z Jarosławem Kaczyńskim) zebrali się w sanktuarium św. Andrzeja Boboli. Duda nawet przemawiał z ambony. Pięć miesięcy później w tym samym miejscu pojawił się podobny skład, tym razem bez Andrzeja Dudy.
Mieszanie Kościoła w wybory nie przysparza chwały jedynie PiS – szkodzi też samemu Kościołowi. Bo umacnia wizerunek organizacji działającej na rzecz PiS, wspierającej tę partię. A to z kolei powoduje, że odwracają się od niej wierni o innych poglądach politycznych. Efekty tego widać w statystykach dotyczących frekwencji w Kościołach.
logo
Dlatego tak przywiązani do katolickich wartości i do PiS prawicowi publicyści szkodzą zarówno swojej organizacji religijnej, jak i organizacji partyjnej, łącząc sfery sacrum i profanum. Może powinni sięgnąć jeszcze raz do Biblii, przeczytać fragment Ewangelii wg św. Mateusza, zapamiętać go i wcielać w życie. "Oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu to, co Boskie" – powiedział Jezus faryzeuszom, tym samym wzywając do rozdzielenia porządku państwowego i religijnego. I tak powinno być także u nas.

Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl