
Reklama.
Czy boi się pan utraty pracy?
Jerzy Sosnowski: Myślę, że jest za wcześnie, by o tym mówić. Na razie nie jesteśmy ciągle na etapie konkretnych decyzji w stosunku do Polskiego Radia. Natomiast uzasadniony wydaje mi się niepokój, czy media w tej postaci, która się w tej chwili wyłania, będą miejscem, w którym będzie się chciało pracować. Wszystko zależy od tego co z tych decyzji właściwie wyniknie. Przy tym zdaje się, że kodeks pracy dalej działa, więc żeby pozbawić kogoś pracy, trzeba znaleźć powód.
Media rządowe mogą znaleźć powód. Bo właśnie, jak pan stwierdził, zaczynamy mówić o mediach nie publicznych, a rządowych.
To nie jest moje domniemanie. To jest wpisane w logikę tej zmiany, o której wreszcie władza zaczęła jasno mówić. Chciałbym pokreślić, że Telewizji Polskiej bronić nie będę. Poza TVP Kultura Telewizja Polska jest tematem do poważnej rozmowy, a nie kadłubkowych nowelizacji, które sprowadzają się do wymiany kadry zarządzającej. Warto dyskutować o zmianie finansowania mediów publicznych i warto, jak sądzę, poważnie rozmawiać o zmianie funkcjonowania Telewizji Publicznej. Natomiast to czego się nasłuchałem o dziennikarzach mediów publicznych bez rozróżnień, a więc i o dziennikarzach radiowych, jako o sługusach władzy itd. było obraźliwe i niesprawiedliwe.
W felietonie wspomniał pan o nowych dziennikarskich „gwiazdach”, które zaznają łaski rządzących.
To jest uderzające, że krytycy mediów publicznych bardzo często powołują się na nazwiska, które robią to samo, co krytykowani przez nich dziennikarze telewizyjni, tylko bardziej. Nie godzę się na to, żeby uważać za normalne, że ktoś przez całe lata mówi o swojej niezależności jako dziennikarz, a potem płynnie staje się posłem jednej z partii.
Niezależność jest słowem, które sugeruje brak związków z ludźmi, którzy dążą do władzy. I to jest jeden z cynicznych przykładów używania słów na odwrót. W moim poczuciu te najgłośniejsze nazwiska, które się teraz wymienia jako znakomitych dziennikarzy, odmiennych od tych „sługusów z telewizji”, to są ludzie, którzy z kodeksem dziennikarskim są na bakier. W naszym radiu mogło nam się wiele rzeczy nie udawać, nie chcę też z Trójki robić anteny, która jest bezbłędna. Jednak zasady etyczne były i są przez nas przestrzegane, a jeśli komuś się noga powinie, to jest to przedmiotem rozmów, o których słuchacze nie muszą wiedzieć, ale my tutaj wiemy.
Jak może wyglądać Trójka po zmianach? Czego pan się obawia?
Media publiczne to są media, w których dziennikarz jest podwładnym prezesa spółki, a ten ma nad sobą Krajową Radę Radiofonii. Jeśli domaga się ode mnie realizacji jakiejś "linii politycznej", czyni to nielegalnie. Natomiast w sytuacji, kiedy media zostają bezpośrednio podpięte pod strukturę rządu, to ja automatycznie staję się podwładnym bezpośrednio ministra skarbu, a pośrednio premiera. Czyli staję się urzędnikiem, któremu można w sposób całkowicie legalny i otwarty nakazać realizowanie założeń politycznych i dawać instrukcje.
To jest zupełnie inna sytuacja niż ta, która do wczoraj panowała, w której odpowiadałem za swoje słowa. To niebywale frustrujące. Kiedy wybieraliśmy nasz zawód, nie godziliśmy się na bycie realizatorami polityki informacyjnej jakiegokolwiek z rządów. Gdybyśmy mieli taką ochotę, to byśmy startowali w konkursie na rzecznika rządu. W Trójce nie ma takich ludzi.
Jaka jest atmosfera w Trójce w obliczu tego "czarnego scenariusza"?
Mamy bardzo duże wsparcie od słuchaczy, którzy martwią się razem z nami. Razem z nami odczują dyskomfort, wywołany tymi zmianami. Każdy z nas ma od kilku do kilkunastu lat pracy, staraliśmy się zawsze robić dobrą robotę, więc jeśli teraz ktoś, kto został wybrany na posła, ma czelność sugerować, że uprawialiśmy propagandę, a nie dziennikarstwo, to trudno o nim myśleć bez gniewu.
Jak zostaną państwo postawieni przed wizją albo dostosowania się albo rezygnacji z pracy, co wtedy? Czy odda pan swoje dziecko bez walki?
To dziecko ma stu ojców (śmiech). Najwyżej w 1/100 Trójka to jest moje dziecko. Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Więc dość niechętnie mówię o tym, co zrobimy. Na razie program jest emitowany bez zmian i w związku z tym nie ma co kusić losu i zdradzać wariantów strategii w razie ewentualnej bitwy. Część ludzi będzie mieć możliwość oddalenia się do innych zajęć. Jednak są też ludzie, którzy z wielu powodów, między innymi finansowych, czy mentalnych, nie opuszczą tego miejsca i ich sytuacja będzie bardzo trudna. Ale jesteśmy w przededniu zmian i wiele zależy od szczegółów, których jeszcze nie znamy.
Kiedy coś w panu pękło?
Kiedy coś w panu pękło?
Momentem przełomowym było zobaczenie z bliska, na własne oczy takiej maszynki do robienia polityki, która w ogóle nie uwzględnia głosów mniejszości. Nikt nawet nie podejmuje rozmowy. Tylko część posłów miała uwagi merytoryczne, a bardzo wiele głosów to były obelgi pod adresem wnioskodawców nowelizacji, więc posłanka Babula była uprzejma pominąć wszystkie rzeczowe pytania jakie padły, odpowiedziała obelgą na obelgi i zakończyła dyskusje.
Prawdę mówiąc obrady Sejmu stają się w takich okolicznościach bezprzedmiotowe. I tak wszystko będzie większością przegłosowywane. Jak zobaczyłem, że z całej tej reformy, która powtórzę, była potrzebna, została prosta wymiana kadr zarządzających, to stwierdziłem, że trzeba jasno się określić. Nie należy być bardziej pokornym, niż roztropność nakazuje.
Słuchając niektórych posłów można się bać. Poseł Pawłowicz?
To prawda. Pani poseł Pawłowicz przyzwyczaiła nas do pewnej poetyki, która mi się osobiście nie podoba. Inna rzecz że, jak sądzę, tacy ludzie potrzebują swoistej ekspresji słownej, a jak przychodzi co do czego, czyny słów nie potwierdzają. Powtórzę słowa mojego śp. nauczyciela z czasów stanu wojennego: „Jestem historycznym optymistą, ale na krótką metę jestem pesymistą” . I to na dzisiaj oddaje mój stan ducha.
Napisz do autorki: kalina.chojnacka@natemat.pl