Polscy przewoźnicy od jakiegoś czasu nie mają lekkiego życia. Najpierw stoczyli bój o to, żeby ich firmy nie były objęte pensją minimalną w Niemczech. Do tego doszły problemy na rosyjskiej granicy, a ostatnio coraz częściej słyszy się o tym, że firmy transportowe ponoszą straty w związku z kryzysem migracyjnym.
Mariusz Pudzianowski sprawę nagłośnił w mocno kontrowersyjny sposób, ale do problemu przyznaje się większość przewoźników, którzy kursują na trasie do Wielkiej Brytanii czy Francji. – Na razie wskakują na naczepy, ale może dojść do tego, że będą stanowić zagrożenie nie tylko dla towaru, ale i kierowców – mówią nam polscy przewoźnicy.
W głośnej sprawie, której głównym bohaterem stał się Mariusz Pudzianowski, znany kulturysta i polski siłacz, skoncentrowano się na rasistowskim wydźwięku jego wypowiedzi. Pudzianowski, który sam jest szefem jednej z firm transportowych, w ostrych słowach relacjonował przykre doświadczenia jego pracowników z uchodźcami. – Większość z tych uchodźców atakuje tiry, wybija szyby, grozi nożami – napisał. Zwrócił uwagę, że polscy przewoźnicy wobec narastającego problemu z rozochoconymi migrantami, są coraz bardziej bezsilni.
Forma, w jakiej "Pudzian" zarysował zjawisko, pozostawia wiele do życzenia. Ale faktem jest, że polskie firmy transportowe mają twardy orzech do zgryzienia. I nikt nie kwapi się, żeby im pomóc. – Takie historie to nic nadzwyczajnego. To teraz codzienność – mówi nam pracownica firmy transportowej Adar. A wtórują jej w tym inni przedstawiciele z branży. Wystąpienie Mariusza Pudzianowskiego spotkało się zresztą z entuzjastycznym przyjęciem ze strony niektórych kierowców, którzy problem z uchodźcami znają od podszewki.
Najgorzej jest w okolicach francuskiego Calais. Miejsce nazywane "dżunglą" od dawna jest siedliskiem napływających do Europy migrantów. Tutaj też cudzoziemcy starają się złapać okazję, co w praktyce oznacza, że za wszelką cenę próbują się dostać do środka samochodu transportowego. I często im się to udaje. Wystarczy moment nieuwagi, a w środku, oprócz towaru, kierowca ma nadprogramowych gości w postaci jednego, dwóch, a często nawet gromady uchodźców. Ukryci na naczepie chcą się przedostać niepostrzeżenie do Wielkiej Brytanii.
Francuskie służby bardzo w tym pomagają, bo jak opowiada nam Tomasz Pluta, spedytor międzynarodowy z Hussar Gruppa S.A, funkcjonariusze nie dokładają wszelkich starań, żeby zabezpieczyć kierowców przed przykrą niespodzianką w postaci uchodźcy ukrytego pod plandeką.
– Ten problem nie jest dla nas niczym nowym, ale ostatnio się oczywiście nasilił. Uszkodzone plandeka już nikogo nie dziwi. Uszkodzony towar też nie należy do rzadkości. Najgorsze jest jednak to, że coraz częściej słyszymy o przypadkach, kiedy uchodźcy napadają na samochody i samych kierowców. Są to naprawdę groźne sytuacje. Bywa, że auta są obrzucane kamieniami i my dostajemy takie sygnały od naszych kierowców cały czas. To się naprawdę dzieje – opowiada Pluta.
Przedstawiciele polskich firm transportowych muszą się też mierzyć z coraz wymyślniejszymi i coraz bardziej bezpardonowymi próbami sforsowania bariery dzielącej uchodźców od wnętrza naczepy.
Tomasz Małyszko, główny specjalista w Departamencie Transportu Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce(ZMPD) potwierdza, że skala problemu jest ogromna, a zawód kierowcy międzynarodowego w obliczu kryzysu migracyjnego, stał się szczególnie niebezpieczny. – To dotyczy tak właściwie każdego przewoźnika, który zajmuje się transportem międzynarodowym na terenie Europy Zachodniej – przyznaje. Małyszko zauważa też, że coraz większy ciężar zrzucany jest na polskich kierowców i firmy, które ich zatrudniają.
– To na kierowcy spoczywa obowiązek sprawdzenia, czy w jego aucie nie ma uchodźców. Na kierowcę nałożono dodatkową odpowiedzialność i czynności kontrolne, które do tej pory były w gestii odpowiednich służb – zauważa. Sprowadza się to do tego, że polscy przewoźnicy i kierowcy obierający kierunek na Wielką Brytanię muszą często płacić wysokie kary za nieświadome podwiezienie pasażera na gapę.
– Te kary bywają naprawdę dotkliwe. I ponoszą je zarówno kierowca, któremu funkcjonariusze graniczni na Wyspach potrafią za każdego nielegalnego pasażera wystawić karę w wysokości do 600 funtów, jak i przewoźnik, dla którego przewidziana jest sankcja w wysokości do 2000 funtów. Jeśli w jednym transporcie znajdzie się przypadkiem nie jeden niechciany uchodźca, ale np. kilkunastu, to taka sytuacja może już doprowadzić do poważnego nadszarpnięcia budżetu firmy, która w ostateczności może zbankrutować – tłumaczy. O tym, jak duży to problem mogą świadczyć same dane. Przewoźnicy rocznie przekraczają granicę do Wielkiej Brytanii prawie 2 mln razy. 23 proc. tego ruchu realizują Polacy i polskie firmy transportowe.
Czy można w tej sytuacji coś zrobić? Pojawiają się sugestie, że przywrócenie kontroli granicznych mogłoby zneutralizować problem. Stanisław Pluta, międzynarodowy spedytor uważa, że to chybiony pomysł, który i tak nie rozwiązałby patowej sytuacji. – Przecież migranci już tu są. Zamknięcie granic niczego by nie zmieniło – mówi. Podobnego zdania jest przedstawiciel międzynarodowych przewoźników w Polsce. Zdaniem wicedyrektora ds. transportu ZMPD, zachodnie państwa powinny narzucić większy rygor kontroli i stworzyć dogodną infrastrukturę dla kierowców, jak np. chronione parkingi, które uniemożliwiłyby zdeterminowanym migrantom przedostawanie się na auta kierowców.
W tym kontekście mocne słowa Mariusza Pudzianowskiego wybrzmiewają inaczej. A posądzanie o antyimigrancką postawę zastępuje zwyczajna troska o swój biznes. Uchodźcy dają się we znaki nie tylko słynnemu "Pudzianowi" i pewnie wielu kolegów "po fachu" ucieszyło się po cichu, że ich problem zyskał rozpoznawalnego rzecznika. Kontrowersyjnego i takiego, który nie przebiera w środkach. Ale koniec końców, o ich problemie w końcu głośno się mówi. A to w ich sytuacji musi cieszyć.
Kierowca, który wyraził poparcie dla słów Mariusza Pudzianowskiego
Na każdym parkingu Unii Europejskiej usłyszysz o atakach na kierowców w Calais. Należaloby ci Mariusz podziękować za zwrócenie uwagi na poważny problem, który tam zaistniał. Osobiście jako kierowca, mąż i ojciec, dziękuje ci.
Tomasz Pluta, spedytor międzynarodowy
Słyszałem np. o takim przypadku, że auto jechało z Belgii i zatrzymało się na stacji benzynowej. Tam czekała już grupa migrantów i przedostali się na samochód skacząc z dachu stacji paliw. Kierowca musi być więc nieustannie czujny i musi mieć oczy dookoła głowy. Wystarczy, że pójdzie na chwilę coś zjeść i już mu buszują po aucie. Fatalne w tej sytuacji jest też to, że oprócz narażania się, to na kierowcę zrzuca się winę za to, że uchodźcy dostali się do samochodu.