
Już w ubiegłym roku niemieckie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych opublikowało szokujące dane, z których wynikało, że tak wielu złodziei nie grasowało po RFN od 15 lat. Najnowsze dane przedstawione przez resort Thomasa de Maizière są jeszcze bardziej zatrważające. W ciągu roku odsetek kradzieży dokonywanych w Niemczech wzrósł prawie o 10 proc. Co oznacza, że prawdopodobieństwo, iż niemieckie domy zostaną ograbione jest już tak duże, jak ćwierć wieku temu, gdy nacje uwolnione zza żelaznej kurtyny grasowały "na własną rękę odbierając reparacje".
Kto pamięta w Niemczech jumę z lat 90-tych, ten zapewne wskaże też na jedną ważną cechę tego zjawiska. Na to, że raczej nie dotyczyło ono wschodnich landów, w których poziom życia i zamożności nie różnił się tak bardzo od tego w Polsce. Złodziejskie wycieczki sąsiedzi zza Odry robili nieco dalej na Zachód, ale zarazem po trasie pozwalającej im na łatwą ucieczkę do siebie.
Zdaniem mojego rozmówcy, "Polacy zastąpili dziś Rosjan na stanowiskach kierowniczych". Bo kiedyś o tym, kto i gdzie pojedzie na najlepszą "jumę" decydowali właśnie Rosjanie, którzy wysługiwali się Polakami, Litwinami, czy Czechosłowakami. – Teraz Niemcy łapią na gorącym uczynku albo w drodze na Wschód raczej Ukraińców, Gruzinów i Czeczenów, ale przecież oni się z fantami nie ciągną do siebie! Głowa tej hydry jest pod naszym nosem – ocenia policjant.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl