Warszawiaków spędzających czas nad Wisłą można podzielić na dwie grupy. Tych, którzy nie lubią tłumu - więc spędzają czas w droższych lokalach z prywatną plażą i tych, którzy widzą w wesołym nadrzecznym gwarze wiele uroku. Druga grupa również dzieli się na dwie „ekipy” - prawą i lewą stronę Wisły.
Pamiętam, jak dużym wydarzeniem było powstanie Cudu Nad Wisłą kilka lat temu. Tego pierwszego, który zlokalizowany był przy Centrum Nauki Kopernik. Miła atmosfera, czasem tłum, a czasem luz, podczas którego można było wylegiwać się na leżakach i słuchać kameralnych koncertów. Napić się alkoholu albo czegoś soft. To miejsce zapoczątkowało nadwiślański ruch, dzięki któremu teraz można spędzić całą noc chodząc bulwarami od lokalu do lokalu.
5 lat temu oprócz Cudu nie było praktycznie nic. Ludzi przesiadujących na schodkach było tradycyjnie wielu, ale nie tak wielu, jak teraz. Wydaje mi się, że więcej było śmieci i szkła, a o świcie można tam było spotkać tylko imprezowych niedobitków z centrum miasta. A w ciągu dnia - studentów i tych, którym szkoda było pieniędzy na piwo po zawyżonej cenie. Żeby zminimalizować szanse na mandat za picie alkoholu w miejscu publicznym siadało się jak najbliżej Cudu Nad Wisłą. Zawsze można było powiedzieć, że piwo ma się z tego lokalu i generalnie tam się przebywa i "o, proszę, tam są znajomi".
Z roku na rok na lewej stronie pojawiało się coraz więcej miejsc, w których można było napić się drinka, usiąść na grochowej pufie i na leżaku, słuchać muzyki. Wydawało się, że jest już bardzo dobrze. Tej sytuacji pozazdrościła prawa strona z ogromnym potencjałem, jakim jest plaża Poniatówka. To bez wątpienia jedno z najfajniejszych miejsc w stolicy- bo obszerna, wieczorem widok na Warszawę robi duże wrażenie, do tego Most Poniatowskiego jest fantazyjnie podświetlony.
Kiedy powstał Temat Rzeka, dla wielu oczywiste było to, że na wakacyjną imprezę z tańcami trzeba udać się właśnie tam. Przez pierwsze kilka godzin pląsało się do muzyki elektronicznej - zwykle dobrej, a żeby odpocząć - szło się na plażę. W takich okolicznościach wiele osób podziwiało wschody słońca.
Potem powstała „najdroższa publiczna toaleta” w mieście. Plażowa była kolejnym hitem. Ile przetańczonych imprez tam przeżyłam! Prawa strona robiła duże wrażenie i przyciągała coraz więcej osób, coraz więcej foodtrucków. Doszło do tego, że na Poniatówce trudno było znaleźć wolne miejsce, w którym można było rozłożyć koc.
Pojawiły się grille, ludzie zaczęli palić małe ogniska, a w godzinach wieczornych z ronda Waszyngtona szło się w ślimaczym tempie, bo z każdej strony napływali ludzie. Z miasta wystarczy tylko zejść po schodach i znaleźć się na plaży. Odpalić smakowe piwko, wyciągnąć schłodzoną patentem wódkę, albo rozlać Prosecco do plastikowych kubeczków i zagryźć truskawką.
W efekcie w 2016 roku plaża Poniatówka mogłaby zmienić nazwę na Śmieciówka albo Dymówka. Nie wspominając o tym, że piknikowo grilllowa atmosfera przyciągnęła nad Wisłę wojowników, którzy pod wpływem alkoholu wielu ludziom wmawiają, że mają jakiś problem. Pojawiły się doniesienia o molestowaniach a nawet gwałtach. Krzaki oddzielające plażę od ulicy zapewne kryją w sobie wiele tajemnic.
– Dla mnie Poniatówka się skończyła. Kilka lat temu była super i chodziliśmy tam z przyjaciółmi tak często, jak się dało. Było klimatycznie, hipstersko - Warszawa na nowo okryła Wisłę. Ale coraz częściej zaczęli przyjeżdżać tam dresiarze, którzy zepsuli to miejsce. Dla nich to alternatywa dla klubów, gdzie można przynieść właśnie piwo za 3 zł i tanio się upić. Zaczepiają dziewczyny, głośno przeklinają, często puszczają własną, okropną muzykę – zgadza się ze mną Krzysiek z Warszawy.
– Zupełnie inaczej jest na drugim brzegu Wisły. Jest większa kultura, choć oczywiście też ludzie piją i się bawią. Są tam fajne kluby z dobrą muzyką, a klientela jakby "lepsza". Ciekawsi ludzie, którzy nie szukają najebki tylko chcą fajnie spędzić wieczór. Jedno miasto, jedna rzeka, ale dwa brzegi to dwa światy – dodaje.
Teraz plaża kojarzy się źle. Ja również nie mam ochoty spędzać tam czasu. Nie ekscytuje mnie brudny piasek, nie interesują mnie rozmowy z nachalnymi ludźmi, nie chcę wdychać dymu z węgla i z podpałki do grilla.
Z oddali i tak nie słychać muzyki, i za każdym razem kiedy jestem po prawej stronie, mam wrażenie, że po lewej dzieje się więcej, jest lepiej i ciekawiej. I być może taka jest prawda. Ostatnio coraz więcej czasu spędzam na lewym brzegu. Chodzę na koncerty, na pokazy filmów, na zloty foodtucków, na festiwale sushi, albo po prostu posiedzieć sobie na schodach.
Przede wszystkim mam wrażenie, że po okresie chwilowego „schamienia” lewej strony i rozbłyśnięcia prawej, sytuacja ponownie się odwróciła. Mam wrażenie, że lewa strona nie jest skierowana już tylko dla studentów, ale dla każdego. Schody są coraz bardziej zapraszające i wydaje mi się, że ludzie już wiedzą, że rozbijanie butelek nie jest fajne, bo szkło może kogoś zranić. Dobrą robotę robią inicjatywy takie jak „Dzielnica Wisła”, o której akcji z rozdawaniem worków na śmieci i jednorazowych popielniczek pisaliśmy w zeszłym roku.
Warszawiacy zaczęli traktować szarą i smutną kiedyś lewą stronę Wisły z większym szacunkiem. Coraz częściej widać osoby, które przychodzą zjeść weekendowy obiad w jednym z nadwiślańskich foodtrucków ( ja ostatnio polubiłam Thaisty) i napić się niedrogiego, smacznego wina ułożonego w kuble z lodem. Ścisk jest bardzo duży, ale jest przyjemnie. Czuć tam atmosferę wielkiego miasta, jednak jest bardziej wakacyjnie niż na przykład w Paryżu, który jest wzorem zagospodarowania nadrzecznych bulwarów.
Wisła sprzed 5 lat, a Wisła z czerwca 2016 to odległe światy. Lewa i prawa strona są świetne. Takich miejsc brakowało w stolicy, nic dziwnego, że rozpoczęcie sezonu "nad Wisełką" jest jednym z najbardziej wyczekiwanych momentów w roku. Ale dobrze by było, gdyby warszawiacy nauczyli się szanować siebie i szanować plenery. Mniej awantur, śmieci, dymu i egoizmu - a warszawska Wisła będzie najlepszym imprezowym miejscem w Polsce.