Wizyta papieża Franciszka była skomplikowanym przedsięwzięciem nie tylko dla służb ochraniających wizytę, ale także dla tych, którzy powinni zadbać o jej oprawę. Nie stanęli na wysokości zadania – ocenia w rozmowie z naTemat dr Janusz Sibora, badacz protokołu dyplomatycznego.
Papież Franciszek był przyjmowany w Polsce z ogromną pompą. Co do tego nie ma wątpliwości. Ale niestety nie można stwierdzić, że "był przyjmowany tak, jak powinien". Bo nasz Protokół Dyplomatyczny popełnił całą masę błędów. Punktuje je doktor Janusz Sibora, badacz protokołu dyplomatycznego
Trudne początki
Wskazuje, że już na początku trudno było się dowiedzieć jaki charakter ma ta wizyta: czy jest "oficjalna", "oficjalna-państwowa" czy "robocza". A to od tego zależy rozbudowanie ceremoniału. Dopiero po pytaniu dziennikarza MSZ wyjaśniło, że to "wizyta apostolska z elementami wizyty oficjalnej". – Protokół był rozbudowany do maksimum, nie było jedynie state dinner – wskazuje dr Sibora.
Ale to dopiero początek kłopotów. – Pogubili się przy powitaniu. Oceniam, że pani dyrektor z opóźnieniem reagowała na to, co się dzieje. Poza tym szefowie protokołu powinni być jak kryształowa szyba, nie powinno być ich widać – zwraca uwagę nasz rozmówca. Tymczasem podczas całej wizyty papieża szefowa protokołu dyplomatycznego często była bardziej widoczna niż Pierwsza Dama.
Dywan-gate
Widać to chociażby na zdjęciu, które stało się początkiem dywan-gate, jak nieco żartobliwie nazwaliśmy tę rozdmuchaną przez nudzących się internautów aferkę. Ale niezależnie od tego, że była ona na wyrost, błąd został popełniony. – Dywan był za wąski – nie pozostawia wątpliwości dr Sibora. Wcześniej podobnie mówił ambasador Jan Wojciech Piekarski, z którym rozmawialiśmy w sobotę.
Poza tym, jak wskazuje dr Sibora, nie zadbano też, by papież wcześniej dostał kartkę z hasłem "Czołem żołnierze!". – Powinien mieć ją już w samolocie, by przećwiczyć to powitanie, a dostał w ostatniej chwili – mówi. – Generalnie to wszystko u nas wyglądało na robione pospiesznie, w ostatniej chwili – dodaje.
Bez planu B
Jednak najwięcej krytyki naukowiec poświęca ceremonii pożegnania papieża na krakowskim lotnisku Balice. Głównym aktorem tego wydarzenia był deszcz, który wyraźnie zaskoczył polską dyplomację. – A przecież deszcz nie jest sprawą niespodziewaną. Zawsze przygotowuje się wariant A i wariant B. A tu było widać, że nie było planu B – ocenia dr Janusz Sibora.
– Należało przygotować hangar. Na przykład w 2014 roku prezydent Komorowski witał Baracka Obamę w hangarze, na tle F16 – zauważa ekspert. Ocenia, że nasi dyplomaci "stracili głowę", kiedy zaczął padać deszcz. Być może stąd pospieszna decyzja o przeniesieniu pożegnania do niewielkiego saloniku w terminalu lotniskowym. – Tam było wszystko źle – mówi wprost dr Sibora.
"We Are The Champions"
Wszystko było efektem, że było tam za mało miejsca. – Widać było, że zabrakło ministrów, chyba kilkanaście osób ustawiło się w rzędzie do pożegnania papieża. Ale żenujące było to, że żegnają się na tle jakiejś szafy, tam w tle jakieś drzwi otwarte. To było źle pomyślane – przekonuje nasz rozmówca.
Później było równie źle, albo i gorzej. – Bałagan był tak wielki, że na płytę wprowadzono orkiestrę wojskową, ale ona nie zagrała. Nie wiem, czy zamokły im instrumenty, czy co się stało. Za to była orkiestra salezjańska, która nagle zaczęła grać coś między lunaparkiem a amerykańskim pubem. To nawet było przyjemne w słuchaniu, ale nie w takiej sytuacji – wskazuje dr Sibora.
– Miejmy nadzieję, że papież tego nie słyszał. To było z lekka obraźliwe dla niego, niepoważne. "Glory Glory Alleluja" i "We Are The Champions" zamiast hymnów to nie jest odpowiednie – dodaje. – Szukałem, czy gdzieś jeszcze Ojca Świętego pożegnano piosenką zamiast hymnu, ale nie znalazłem. Oczywiście w różnych krajach były różne wpadki, ale ta wizyta na pewno przejdzie do historii. Niestety – kończy dr Sibora.