
– Prezydencka ustawa zakładająca zwrot klientom spreadów jest zła, niepotrzebna i miejmy nadzieję, że w takiej formie nie wejdzie w życie – mówi Barbara Garlacz z firmy Harvest Legal House.
REKLAMA
Warto było czekać na rozwiązanie problemu frankowego zaprezentowane przez kancelarię prezydenta?
– Z założeń proponowanej ustawy wynika, że nie tylko nie pomaga ona w rozwiązaniu problemu, ale wręcz szkodzi klientom. Przede wszystkim nie likwiduje ryzyka systemowego, to znaczy, że osoby z pseudowalutowymi kredytami nadal są narażone na wzrost rat. Ta propozycja jest gorsza od tego co wymyślił poprzedni rząd PO, gdzie koszty operacji przewalutowania rozkładano pół na pół, pomiędzy klienta a bank.
Ale dlaczego gorsza? Założenia ustawy mówią, że klient będzie mógł złożyć wniosek do banku o wyliczenie pobranego spreadu dla jego kredytu i na mocy przepisów zażądać zwrotu nadpłaty wraz z odsetkami.
I bank powie Kowalskiemu, że należy mu się 6 czy 10 tys. złotych. Dodając, że tyle wynika zgodnie z ustawą i koniec. Te obliczenia będą na tyle skomplikowane, że ponownie większość klientów nie będzie mogła ich dokładnie zweryfikować. To niczego nie załatwia, a banki wykupią się dość tanio z całego kłopotu.
Oferta złożona w tej ustawie jest o tyle niekorzystna, że ogranicza klientom prawo dochodzenia większych kwot. Spread podlegający zwrotowi został zdefiniowany jako różnica w kursie banku wobec średniego kursu NBP, a do tej pory klienci sądzą się o całość tych nadmuchanych rat w pseudowalutowych kredytach.
W sprawach, które prowadzę, są powołani biegli, którzy oceniając typowy kredyt rzędu 300 tys. zł wyliczają nadpłaty na przykład na 60 czy 70 tys. złotych. Tymczasem według założeń ustawy klientowi należałoby się około 6 tys. złotych plus odsetki 0,5 procent rocznie.
Ile do tej pory prawnicy zdołali tak naprawdę wywalczyć?
Zapadł już wyrok w sprawie o zwrot całej nadwyżki – różnicy pomiędzy rozliczeniem kredytu w złotówkach a kursem franka. I z tego co wiem to bank wyrównał klientowi po wyroku pierwszej instancji bez protestu. Gdyby ten sam klient działał zgodnie z przedstawioną ustawą (nie weszła jeszcze w życie) otrzymałby znacznie mniej.
Są też inne korzystne wyroki?
Na przykład w sprawie przeciwko GetinNoble sąd uznał, że kwota, jakiej bank dochodzi w postępowaniu egzekucyjnym, czyli po wypowiedzeniu umowy, nie może być waloryzowana. Ponownie więc w rozliczeniach bank-klient zostały same złotówki, bez tego walutowego narzutu, którzy stanowi główny problem.
Niedawno w sprawie przeciwko innemu bankowi powództwo wprawdzie oddalono z przyczyn proceduralnych, ale w ustnym uzasadnieniu sąd stwierdził, że saldo kredytu nie może być waloryzowane kursem waluty. Skutek podobny. W rozliczeniu zostaje tylko dług w złotówkach, jakie otrzymał klient za zakup nieruchomości. Bardzo czekamy na pisemne uzasadnienie, które znowu stanie się argumentem do klientów.
No tak, ale te rozstrzygnięcia, które zapadły, są jeszcze nieprawomocne. Czy one coś realnie znaczą w tej walce frankowicze kontra banki?
Po tych pierwszych sprawach widać, że linia orzecznicza, to jak sądy traktują te sprawy, dopiero się kształtuje. Widzę tu wiele pozytywnych oznak, tymczasem ustawa wtrąca się do spraw, które są w toku i możliwe, że w drugiej instancji zakończą się pozytywnie dla klientów.
Widzimy że sądy powoli przekonują się do stanowiska klientów banków. A oni obalają też umowy kredytowe w oparciu o zakazane już klauzule, tak jak to było w tej pierwszej medialnej sprawie frankowicza, który wygrał z bankiem( tutaj opisywaliśmy szczegóły). Innymi słowy propozycja prezydenta oraz NBP i Komitetu Stabilności Finansowej daje frankowiczom znacznie mniej niż mogą uzyskać w sądzie.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że projekt tej ustawy służy jedynie interesom banków, które sprawę toksycznych kredytów próbują „zamieść pod dywan”. Choć pozornie więc ustawa nazywa się „frankową” i z pozoru kierowana jest do „frankowiczów” w rzeczywistości służy wyłącznie interesom banków, które dostrzegły, że ryzyko wadliwości prawnej tych umów właśnie się materializuje.
Po co komu w ogóle taka ustawa?
Myślę, że takie przepisy powstały w interesie banków, które jak widzimy po rosnących kursach akcji, dość tanio wyjdą z presji. Przepisy mogą posłużyć do zablokowania toczących się w sądach spraw...
Jak?
Nie chciałabym tutaj przedstawiać szczegółów, gdyż banki zaczynają wyłapywać prasowe wypowiedzi prawników, by potem cytować je na sali sądowej. Ustawa może zablokować pewne działania frankowiczów, którzy walczą nie o kilka czy kilkanaście tysięcy wynikające ze spreadu, ale o znacznie większe kwoty.
Czy w takim razie warto czekać, aż założenia ustawy zmienią się w Sejmie w prawo?
Jest już kilka kancelarii dość intensywnie pracujących nad rozwiązaniem problemów klientów z kredytami frankowymi. Jest już tylko kwestią długości postępowań sądowych, kiedy na sali sądowej znajdzie się rozwiązanie. Myślę, że taka ustawa w ogóle nie powinna zostać uchwalona i należałoby przestać się zajmować tak złym pomysłem.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl
