W sądzie może się okazać, że kredyty frankowe nie tylko były niezgodne z prawem, ale nawet, że klienci nie muszą zwracać tych pieniędzy, przekonuje Barbara Garlacz z firmy Harvest Legal House
- Pisze pani, że banki powinny podziękować za przewalutowanie według propozycji Sejmu i brać co posłowie dają. W sądach, gdy za umowy zabiorą się prawnicy stracą dużo więcej. Do tego w imieniu 150 osób wzywa pani PKO BP do renegocjacji umów. Ostra zagrywka…
Bankom jeszcze trudno to zaakceptować mentalnie, ale nie było żadnych kredytów we frankach. Była chciwość, chęć szybkiego zdobycia rynku. To co dostali klienci, to nie kredyt, lecz skomplikowany spekulacyjny instrument finansowy oparty jedynie o konstrukcję umowy kredytu. A takie działanie jest już sprzeczne z celem umowy kredytu.
Dlaczego sprzeczne?
Naturę kredytu określa prawo bankowe, zgodnie z którym przez umowę kredytu bank zobowiązuje się udostępnić określoną kwotę kredytu, którą kredytobiorca zobowiązuje się zwrócić. Faktycznego obiegu franków nigdy nie było. Banki udostępniały złotówki, za które klienci kupowali mieszkania. Jednak, aby obejść prawo bankowe stworzono mechanizm indeksowania tych środków międzynarodową stawką libor. Chodziło o to aby stworzyć eldorado, aby więcej osób brało rzekomo tanie kredyty, a banki szybko zdobywały rynek. Do tego zarabiały na spreadach walutowych i nawiązały z klientami długoterminową relację, która umożliwiała sprzedaż krzyżową produktów, w tym produktów typu ubezpieczeniowego. Chyba nikt nie przewidział, że sytuacja na rynku finansowym skończy się takim wzrostem kursu CHF, a zarządy banków i pracownicy sprzedający kredyty myśleli w kategoriach doraźnych wyników czy premii, a nie długotrwałego systemowego ryzyka. Choć banki zabezpieczyły swoje pozycje bilansowe, to jednak nie przewidziały ryzyka prawnego, a jego potencjalne skutki właśnie się obserwujemy.
Skąd pani wie, że franków nigdy nie było?
Polskie banki nie miały wystarczających rezerw w szwajcarskiej walucie aby finansować tak potężną liczbę transakcji. Sprawdziłam prospekty emisyjne Banku Millennium, Getin Noble Bank oraz PKO BP i wynika z nich wprost, że akcję kredytową w CHF finansowały z depozytów złotówkowych., a tzw. finansowanie pozyskiwały w ramach instrumentów pochodnych na rynku międzybankowym. Jednak w ramach tego finansowania nie mogły udostępnić waluty CHF klientom. Potwierdzają to dane Szwajcarskiego Banku Narodowego, o ile inne europejskie banki dysponowały frankami, to tylko w Polsce i na Węgrzech oferowano takie wirtualne kredyty.
Już pięć kancelarii prawnych wzięło pod lupę umowy kredytów we frankach, ale na razie niewiele z tego wynika. żaden sąd nie unieważnił umowy kredytu denominowanego we frankach wyroki odnosiły się do szczegółów zapisów, naruszających interesy konkretnego klienta
W tych kilku orzeczeniach jakie zapadły widać, że sędziowie czują obawę przed wydaniem wyroku, którego konsekwencje rozciągają się na wszystkich „frankowiczów”.tj. Mam na myśli orzeczenie, w którym zakwestionowana zostałaby sama istota indeksacji. Szukają innych możliwości zakwestionowania szczegółowych zapisów tych umów, na przykład związanych z naruszeniem interesów konsumenta. Pojawia się wiele nowych argumentów. Na wniosek węgierskiego rządu Rzecznik Generalny Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości już 17 września 2015 roku ma wydać opinię, co do tego czy kredyt indeksowany może stanowić instrument finansowy. Jeśli ETS to potwierdzi, to polskie sądy, będą mogły przyjąć, że umowa kredytu jest sprzeczna z jej celem. Zmierzam do tego aby sąd uznał umowy kredytów we frankach za nieważne.
Co wtedy?
Jeden z polskich sądów zakwestionował już fakt przeliczenia złotówek na franki i obciążenia klienta ogromnym długiem wynikającym ze zmiany sytuacji na rynku walutowym. Niestety nie dotknął meritum sprawy. Jeśli będziemy dalej drążyć sprawę okaże się, że klienci korzystali z kapitału za darmo, a niektórzy będą mogli uchylić się od spłaty zobowiązania. Ewentualne roszczenia banków przedawniają się po trzech latach od terminu wymagalności liczonym od dnia udostępnienia kredytu. Jednakże takie postpowania będą toczyć się latami i o to bankom chodzi.
Jednak banki twardo się bronią?
Grają na zwłokę w sądach. Na jeden z pozwów otrzymałam od banku 300-stronicową odpowiedź przesłaną w pudełku po butach. Bank powołał z 10 świadków i poprosił w sądzie o zlecenie kilku ekspertyz w tak oczywistych sprawach jak kształtowanie się kursu walut przez ostatnie lata oraz potwierdzenie, że kredyty złotowe oprocentowane były według stawki Wibor, a te we frankach wskaźnikiem Libor. Odczytuję to jako granie na zwłokę i mydlenie oczu. Bo teraz sprawa robiła się wielowątkowa, skomplikowana dla sądu, z czym przyjdzie się borykać pewnie ze 3 lata.
Bronią się także pokazując 22 mld zł strat w branży, grożąc pozwami wobec Skarbu Państwa jeśli wprowadzone zostanie prawo o obowiązkowym przewalutowaniu
Część tych argumentów to słowa Związku Banków Polskich, który wiadomo czyje interesy reprezentuje. Nie podoba mi się szantażowanie polityków, że w razie wejścia w życie niekorzystnej ustawy banki będą się domagać odszkodowań w ramach ochrony inwestycji zagranicznych. Proponuję bankom, aby porozumiały się z klientami „po dobroci”. W sądach, a to tylko kwestia 2-3 lat, mogą stracić znacznie więcej. Jednocześnie ustawa też nie będzie dla nich korzystna.
Czy bank PKO BP odpowiedział na pani wezwanie do renegocjacji umów?
Mam pozytywny sygnał, że pani rzecznik konsumenta w tym banku wysłucha argumentów. Zresztą nasze wezwanie do negocjacji przedstawimy też bezpośrednio do Skarbu Państwa oraz od wiadomości Komisji Nadzoru Finansowego. To także jedyny bank, który udzielał „kredytów frankowych” a nie zgłaszał agresywnych zastrzeżeń do propozycji rozwiązania kryzysu frankowego przedstawionych w senacie. Chciałabym aby największy bank na rynku i do tego z udziałem skarbu państwa, wytyczył drogę do porozumienia i stał się przykładem dla akcjonariuszy innych banków. To z pewnością ostudziłoby zapłaty akcjonariuszy do kierowania roszczeń do Skarbu Państwa. Wówczas może wydarzyć się to samo, co w sprawie słynnych polisolokat, w których nieświadomi klienci tracili oszczędności życia zrywając umowy. Branża też krzyczała, że niemożliwe do spełniania są żądania zwrotu pieniędzy. Wystarczyło jednak, że wyłamała się pierwsza firma, Aegon, a reszta biznesu przyznała się do błędu.
Trudno jednak nazywać frankowiczów nieświadomymi. Czytali umowy, podpisywali zastrzeżenia o ryzyku walutowym…
Przede wszystkim wierzyli, że podpisują uczciwą umowę, a za kilka dodatkowych papierów będą mieć tańszy kredyt i spokojnie mieszkanie. Ale tak nie było. Nie zadziałała Komisja Nadzoru Finansowego i ogólnie państwowe instytucje, które powinny wcześniej dostrzec zagrożenia.