
Reklama.
Cała Polska żyje aferą, jaka wybuchła w związku z wyciekiem danych PESEL, choć na dobrą sprawę wcale nie wiadomo, czy ta afera... w ogóle miała miejsce. O dane zawarte w systemie wystąpiło kilka kancelarii komorniczych z Łodzi i Warszawy. Trudno na razie jednoznacznie stwierdzić, czy można tu mówić o przestępstwie, niewykluczone, że sprawa ma bardzo proste wyjaśnienie. Ale o tym później.
Spróbowaliśmy postawić się w sytuacji przeciętnego Kowalskiego, który przeczytał o aferze wycieku numeru PESEL. Pierwsza nasza myśl? „O rany, trzeba koniecznie jakoś zabezpieczyć swoje dane”. Jak? No... właściwie to się nie da. Numer PESEL jest niezmienny, przypisywany na stałe i właśnie na tym polega jego urok. Jedyne co można, to sprawdzić, czy ktoś w ostatnich tygodniach nie wykazywał nadmiernego zainteresowania naszymi danymi. Jeśli tak, to jeszcze nie ma powodu do obaw, ale lepiej tego nie ignorować.
Gdzie można skontrolować, czy ktoś nas nie sprawdzał? Najlepiej u źródła. Dwa razy w roku można bezpłatnie sprawdzić w systemie PESEL swoje dane. Można to zrobić elektronicznie na stronie Ministerstwa Cyfryzacji, ale w tym celu trzeba wypełnić wniosek i podpisać podpisem elektronicznym. Nie każdy go posiada, kto nie ma, może wysłać wniosek zwykłą pocztą na adres ministerstwa.
Innym sposobem jest sprawdzenie swojej historii w BIK. Jest to łatwe i trudne zarazem. Łatwe, bo założenie konta nie jest szczególnie skomplikowanym procesem, wszystko odbywa się on-line, a po tym, jak wybuchła afera, BIK otwiera konta, w ramach promocji, bezpłatnie. Ale jest jeden haczyk – tyle ludzi się rzuciło do klawiatur, że najwyraźniej udało im się zablokować serwery BIK. Założenie konta graniczy z cudem, nam się jeszcze nie udało, a próbujemy od wczoraj.
W BIK można sprawdzić, czy jakiś bank lub inna firma udzielająca pożyczek nie występowała o sprawdzenie naszych danych. Jeśli tak było, a my nie występowaliśmy o udzielenie kredytu, to jest to pierwszy znak, że nasze dane „trafiły na rynek” i ktoś na nasze konto próbuje wziąć kredyt. Co więcej – w BIK będziemy też mieli informację o tym, że mu się ten kredyt udało wziąć, ale to mało prawdopodobne.
Dlaczego? Zadzwoniliśmy do kilkunastu firm pożyczkowych. Nie do banków, te instytucje stosują serię zabezpieczeń, dzięki którym wzięcie kredytu wymaga wiele zachodu. Sprawdziliśmy, jak to wygląda w firmach, które udzielają tak zwanych „chwilówek”. To kredyty, które można otrzymać nawet w ciągu kilkunastu minut, zwykle wysoko oprocentowane. Reklamują się takimi hasłami jak „Kredyt na telefon”, „kasa w 15 minut na koncie”, „bez zbędnych formalności”, „bez BIK, stałego dochodu i bez poręczycieli”, „wystarczy kilka kliknięć”.
Znacie te hasła? Pewnie, prawie wszyscy znają, firmy pożyczkowe są niezwykle aktywne nie tylko w internecie, ale także w prasie, radiu i telewizji. I nie ma w tym nic dziwnego, jeszcze do niedawna był to świetny interes. – Odkąd działa program 500+ jest trochę gorzej, mniej klientów zgłasza się po „szybkie pieniądze” – mówi pan Piotr Otto z Warszawskiego Funduszu Pożyczek Hipotecznych. Ale to nie znaczy, że im mniejszy jest popyt, tym łatwiej uzyskać kredyt. Procedury się nie zmieniły, a zabezpieczenie jest na tyle skuteczne, że bez fałszywego dowodu się nie obejdzie.
– Kierownictwo stale nas uczula, żeby nie udzielać kredytów osobom podejrzanym – mówi Andrzej Dąbrowski z Zaplo.pl. Wystarczy, że nie zgadzają się jakieś dane z dowodu, albo jest podejrzanie zniszczony i po prostu odmawiamy udzielenia pożyczki – dodaje. Podkreśla jednak, że w związku z aferą firma nie wdrożyła żadnych extra zabezpieczeń. – Próby wyłudzenia zdarzały się też wcześniej, najczęściej na podstawie skradzionego dowodu osobistego albo „w imieniu dziadka”. To się zdarza, ale niezbyt często – mówi Dąbrowski.
Dzwonię po pożyczkę. – My udzielamy za pierwszym razem tylko do 1600 zł kredytu – mówi jeden z pracowników popularnej firmy. – To dla nas forma zabezpieczenie, że nie udzielimy komuś zupełnie nieznanemu kredytu, którego on potem nie będzie spłacał. W miarę jak klient buduje u nas swoją historię kredytową, każda następna pożyczka może być udzielona na większą sumę – tłumaczy.
Podobnie jest w innych firmach, do których zadzwoniłem. Zaczyna się od różnych kwot, od 600 zł do 2 tysięcy. Procedura wygląda na mało skomplikowaną i choć trudno mi wciąż uwierzyć w te "15 minut", to rzeczywiście jest szansa na to, że jeszcze dziś będę miał pieniądze na koncie.
– Musi się pan zdecydować, ile pan chce. Pierwsza pożyczka jest za darmo – słyszę. Nooo, skoro za darmo i znam numer PESEL kolegi, to czemu nie, jedziemy dalej...
– Musi się pan zdecydować, ile pan chce. Pierwsza pożyczka jest za darmo – słyszę. Nooo, skoro za darmo i znam numer PESEL kolegi, to czemu nie, jedziemy dalej...
– Najłatwiej będzie panu wypełnić wniosek w internecie. To naprawdę zajmie tylko kilka minut.
Ma pan możliwość zeskanować dowód osobisty? – pyta mnie mój rozmówca. Gdy odpowiadam, że nie mam skanera, słyszę, że właściwie wystarczy też zdjęcie dowodu. Cóż, nie mam dobrego aparatu, ale podobno ten w smartfonie może być. Zaczynam się zastanawiać, jak podebrać koledze dowód i na wszelki wypadek słucham, co będzie dalej.
Ma pan możliwość zeskanować dowód osobisty? – pyta mnie mój rozmówca. Gdy odpowiadam, że nie mam skanera, słyszę, że właściwie wystarczy też zdjęcie dowodu. Cóż, nie mam dobrego aparatu, ale podobno ten w smartfonie może być. Zaczynam się zastanawiać, jak podebrać koledze dowód i na wszelki wypadek słucham, co będzie dalej.
– Będzie też pan musiał wysłać do nas przelew – tłumaczy pan Janusz. Hej, przecież to oni mają mi dać pieniądze, nie ja im. Ale pracownik szybko mnie uspokaja – tylko na jeden grosz, chodzi o to, żeby zweryfikować pana dane. Konto musi należeć do pana, nie może być firmowe, ani wspólne z żoną czy z kimś innym.
Jak to powiedział Zagłoba, gdy książę Jeremi zgodził się na to, żeby Skrzetuski, Wołodyjowski i Podbipięta podjęli próby przedarcia się ze Zbaraża do króla – "Zdechł pies". Mogę dopytać kumpla o to, kiedy się z żoną pobrali i jak miał na imię jego ukochany pies, mogę "w pijackim zwidzie pomylić się" i zabrać mu dowód, ale jeśli nie będzie na tyle głupi, żeby dać mi upoważnienie do swojego konta bankowego, to kredytu nie uda mi się wziąć. A nawet jeśli wezmę, to kolega szybko się zorientuje, że coś "było grane".
Okazuje się, że do wzięcia „chwilówki” trzeba czegoś więcej niż zwykła znajomość danych, jakie figurują w bazie PESEL. Trzeba jeszcze mieć dowód osobisty lub jego podróbkę, bez tego ani rusz. – Albo o okazanie dowodu poproszą pana w biurze, albo trzeba będzie pokazać dokument przedstawicielowi firmy pożyczkowej, albo trzeba będzie mieć własne konto w banku, na to samo nazwisko, które figuruje w dowodzie – twierdzi Dąbrowski. A takiego konta bez okazania dokumentu tożsamości założyć się nie da.
Właśnie dlatego, choć w bazie PESEL mogą znajdować się takie dane jak numer i seria dowodu, imiona rodziców, adres zameldowania, oznaczenie aktu ślubu, numer paszportu, a nawet historia wyjazdów zagranicznych, to wszystko sprowadza się do tego, że ktoś, kto by wszedł w posiadanie naszych danych, musiałby ich użyć najpierw do podrobienia naszego dowodu osobistego. To oczywiście może mieć miejsce i nie jest to podobno wcale taki rzadkie, ale nie potrzeba do tego wielkiej afery związanej z wyciekiem danych osobowych z bazy PESEL. – Jest wprost przeciwnie. Dowód zawsze można zmienić, poprzedni zastrzec i cały pogrzeb na nic – śmieje się pan Dąbrowski.
To, że ktoś masowo pobiera dane, wykryto w ramach rutynowej kontroli. Samo pobieranie danych nie jest przestępstwem, kancelarie komornicze mają możliwość wglądu danych do bazy. Odbywa się to za pomocą specjalnego komputera połączonego zabezpieczonym łączem bezpośrednio z bazą. Komputer nie ma połączenia z internetem, więc praktycznie nie ma możliwości włamania się do niego. Z kilku takich komputerów stojących w kancelariach komorniczych ściągnięto dane setek tysięcy Polaków. Po co?
Najprawdopodobniej ma to związek ze zmianą przepisów. Po pierwsze 1 lipca tego roku ruszyła Centralna Informacja o Rachunkach Bankowych. Dzięki temu w krótkim czasie uprawnione podmioty mogą uzyskać informacje o wszystkich kontach bankowych, jakie posiada potencjalny Kowalski. Oczywiście trzeba podać przyczynę sprawdzenia, ale jeśli Kowalski spóźnia się ze spłatą rat kredytu lub zwyczajnie „zapomniał je spłacać”, to komornik łatwo może się dowiedzieć, w których bankach Kowalski gromadzi swoje oszczędności.
Bez znaczenia, czy konto jest w komercyjnym banku, SKOK-u czy w banku spółdzielczym. Eldorado dla komorników zacznie się za parę miesięcy. Jesienią zaczną obowiązywać nowe przepisy procedury cywilnej. W skrócie, sprowadza się do tego, że komornik będzie mógł przy pomocy specjalnego systemu komputerowego zająć pieniądze na koncie Kowalskiego lub zlicytować jego samochód bądź nieruchomość. Wszystko on-line, bez konieczności odejścia od biurka.
Ktoś się przygotowuje do wielkiej akcji ściągania wierzytelności? Polacy są zadłużeni na łączną kwotę około 45 mld złotych, a spora część długów to niespłacone kredyty, które podlegają windykacji. Należy się spodziewać, że ktoś na mocy nowych przepisów, znacznie ułatwiających pracę windykatorom, będzie próbował te pieniądze odzyskać. Ale potencjalnego Kowalskiego, który boi się o swoje pieniądze w związku z "wyciekiem danych", nie powinno to jakoś szczególnie niepokoić. Jeśli nie ma niespłaconych kredytów, to raczej nic mu w tytułu "afery PESEL" nie grozi.
Napisz do autora: pawel.kalisz@natemat.pl