Kiedy druga tura prawyborów u francuskich Republikanów potwierdziła, że przeciwko Marine Le Pen stanie w wyborach prezydenckich "mdły" François Fillon, wielu postawiło na Francji krzyżyk jako kolejnej ofierze populistycznej fali przechodzącej przez Europę. To chętnie powtarzana prognoza, szczególnie w internecie. Jednak nadejście francuskiej wersji "dobrej zmiany" wcale nie jest tak pewne.
Najlepszy kontrkandydat, ale...
Czy można w roli premiera optować za ograniczaniem przywilejów pracowniczych, ciąć świadczenia socjalne, brać się za wydłużanie tygodnia pracy i podnoszenie wieku emerytalnego, a później zwyciężyć w wyborach prezydenckich? Uczestnicy republikańskich prawyborów we Francji uznali, że tak.
Choć jeszcze niedawno wszystko wskazywało na to, że nominację do walki o prezydenturę otrzyma przebojowy 71-latek Alain Juppé lub były prezydent Nicolas Sarkozy, już pierwsza tura otwartego dla wszystkich głosowania faworytem do tego uczyniła François Fillona. W drugiej turze ten nieco flegmatyczny 62-latek, który kierował francuskim rządem w latach 2007-2012, pokonał Juppé zdobywając aż 66,5 proc. głosów.
I do spółki z prawie 3 mln wyborców, którzy go poparli w prawyborach, ośmieszył bardzo wielu komentatorów europejskiej polityki. Bo do niedawna prawie nikt nie przypisywał mu realnych szans na sukces.
Le Pen taka silna
Wielu wciąż w tym przekonaniu tkwi, spisując Francję na ziszczenie się scenariusza, w którym za nieco ponad pół roku w fotelu prezydenckim rozgości się skrajnie prawicowa populistka Marine Le Pen. Polityczka, której Front Narodowy rozwinął skrzydła nie tylko za sprawą rosnącego poirytowania "prawdziwych Francuzów" multi-kulti, ale i dzięki pokaźnej pożyczce zaciągniętej w Moskwie.
W sieci krąży taki mem z zadowoloną miną Władimira Putina i listą państw, w których Rosjanom udaje się popchnąć do władzy korzystnych dla siebie ludzi. Od dawna zaznaczone są na niej Węgry i Polska, a po zwycięstwie Donalda Trumpa zaznaczono także Stany Zjednoczone. Kolejna na tej liście marzeń Putina jest właśnie Francja rządzona przez Le Pen.
Bo choć Fillona też cechuje sympatia do Rosji, a jego najbliżsi doradcy mają rosyjskie korzenie, zapewne nie byłby on tak skory do podporządkowania się geopolitycznemu planowi Putina, co dłużniczka Kremla. Tylko że w ogłaszaniu pewnego zwycięstwa Marine Le Pen nie ma większego sensu poza szukaniem politycznych sensacji.
Owszem, jest kilka argumentów, które długo za tym przemawiały. Przede wszystkim, od kilkunastu miesięcy każdy sondaż wskazywał, że Le Pen jest kandydatką najsilniejszą lub z niewielką stratą zajmuje drugie miejsce. Ta druga sytuacja pojawiała się tylko w badaniach, w których grubo ponad 30-proc. poparcie notował Alain Juppé, a ten właśnie odpadł z wyścigu.
Wieszczący zwycięstwo Le Pen zwracają więc uwagę, że szefowa Frontu Narodowego straciła najpoważniejszego rywala. Mówią, iż Fillon może i zdobył wielkie poparcie Republikanów, ale poparło go dopiero niespełna 3 mln wyborców, a wszystkich Francuzów jest prawie 70 mln.
Jest też teoria spiskowa. Mówiąca o tym, że Republikanie popełnili błąd organizując otwarte dla ogółu społeczeństwa prawybory. Dzięki temu mogli w nich głosować nie tylko sympatycy centroprawicy, ale i wyborcy konkurencji, z sympatykami Frontu Narodowego na czele. Po to, by doprowadzić do wyłonienia dla Le Pen jak najsłabszego kontrkandydata. Nawet jeśli tak było, plan populistów niezbyt się powiódł...
Francuzi chcą "mniejszego zła"
Na to, że François Fillon już w pierwszej turze wyborów prezydenckich jednocześnie ośmieszy żegnającą się z władzą lewicę i zakończy renesans populistów nie ma co liczyć. Wystartuje zbyt wielu kandydatów, którzy mają za sobą dość twardy, kilkunastoprocentowy elektorat i przez to nikt nawet nie zbliży się do 50-proc. wyniku na pierwszym etapie rywalizacji.
Sporo głosów zgarnie Emmanuel Macron z nowego, centrolewicowego ruchu En Marche!, oraz Jean-Luc Mélenchon reprezentujący lewicowych eurosceptyków. Swojego kandydata nie wyłoniła jeszcze Partia Socjalistyczna. Niezależnie od tego, czy symbolicznie o reelekcję powalczy François Hollande (którego prezydentura oceniania jest najgorzej w historii...), czy kandydatem będzie obecny premier Manuel Valls lub jeszcze ktoś inny, socjalista również zabierze w pierwszej turze kilkanaście procent głosów dla siebie.
Niewykluczone więc, że kiedy 23 kwietnia przyszłego roku ogłoszone zostaną wyniki pierwszej tury, zwycięzcą na tym etapie będzie Marine Le Pen. Wtedy zaczną się jednak jej problemy. Bo najbliższe wybory prezydenckie we Francji będą kolejnymi, w których głosować będzie trzeba na "mniejsze zło". Już pierwszy sondaż opublikowany przez Harris Interactive tuż po republikańskich prawyborach wskazał więc, że 7 maja Marine Le Pen będzie bez szans w starciu sam na sam z François Fillonem.
Choć przyciągnęła do siebie bardzo wielu Francuzów, ma problem z poszerzaniem grona wyborców. Z jej skrajnymi poglądami kiepsko też o "zdolność koalicyjną". Kto z tych, którzy z kilkunastoma procentami poparcia odpadną z pierwszej tury zasugeruje swoim sympatykom głosowanie na nią? Nikt. Część głosów lewicowej konkurencji odpłynie, reszta trafi na konto tego "mniejszego zła", za które uchodzi w oczach Francuzów były premier.
Im spokojniej, tym gorzej
Na swój wielki sukces Front Narodowy poczekać będzie musiał więc do czerwcowych wyborów parlamentarnych, w których powinien pierwszy raz zaprezentować się jako jedna z głównych sił. Długo skrajnie prawicowi populiści byli upatrywani nawet w roli faworytów do zwycięstwa, ale przegrana Le Pen w walce o prezydenturę na aż tak dobry wynik może nie pozwolić. Trudno o zwycięstwo w boju o parlament, gdy wcześniej przegrało się prezydenturę. Potwierdza to historia V Republiki, w której prezydenci bardzo rzadko musieli funkcjonować w koabitacji z większością parlamentarną złożoną z przeciwników.
Na niekorzyść Le Pen i jej partii przed przyszłorocznym maratonem wyborczym działa też opanowanie fali imigracji. Rekordy popularności francuscy nacjonaliści bili, gdy powstawała osławiona "dżungla" w Calais, do której budzący niechęć migranci ciągnęli przez cały kraj. Front Narodowy był też beneficjentem aktów islamistycznego terroru w paryskim klubie Bataclan, czy w Nicei. Jednak im bardziej sytuacja się uspokoiła i emocje opadły, tym więcej Francuzów z sympatią znów patrzy na centrum sceny politycznej.