Naszym rodzicom – z Abbą. Pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków – przede wszystkim z Volvo i z Ikeą. Ale po najnowszym filmie Erika Gandiniego, Szwecja będzie nam się kojarzyła z samotnością i kompletnie nietrafioną próbą zaprojektowania idealnego społeczeństwa, dla którego dobrobyt i indywidualizm stały się największym przekleństwem.
Skoro mamy wszystko, dlaczego jesteśmy tacy nieszczęśliwi? To jeden z najważniejszych dylematów, które pojawiają się w głowach współczesnych Szwedów. Ten paradoks nie wziął się znikąd, a nasuwające się pytania mają konkretne odpowiedzi. Film, który niebawem wejdzie do polskich kin pokazuje, że zaspokojenie potrzeb materialnych nie zawsze zbliża nas do osiągnięcia szczęścia. Paradoksalnie, może oddalać nas od poczucia spełnienia.
Polacy są dziś w zupełnie innym miejscu niż Szwedzi, dlatego film może być dla nas ostrzeżeniem. Rosnący, szczególnie w dużych miastach i kulturach korporacyjnych, indywidualizm, który oddala nas od tradycyjnych więzi rodzinnych, może mieć opłakane skutki.
Film może spodobać się widzom, którzy są w związkach. Przerazi lub przynajmniej da do myślenia tym, którzy uważają się za niezależnych, "wolnych" singli – pędzących za karierą, oddalających moment założenia rodziny.
Przekleństwo indywidualizmu
"Szwedzka teoria miłości" w bardzo poruszający, a momentami niezwykle chłodny sposób, pokazuje, do czego doprowadził pewien eksperyment sprzed lat. W imię pięknych haseł, takich jak "wolność jednostki" czy "prawdziwa miłość", dokonała się zmiana, której brutalnych skutków doświadczają wszystkie pokolenia. Twórcy pokazują, że życie w Szwecji zostało sprowadzone do poziomu laboratoryjnych badań, gdzie nie ma miejsca na emocje czy pomyłkę.
W Szwecji popularyzowano nowy model życia, którego podstawą miała stać się jednostka. Chodziło o to, aby więzi rodzinne były oparte na prawdziwej, nie podyktowanej potrzebami materialnymi miłości. Aby żony nie były zależne od swoich mężów, synowe od ojców, babcie od wnuków. Ci, którzy skutecznie forsowali taki model życia, tylko do pewnego stopnia osiągnęli sukces. Bo pomimo dobrych, jak można się domyślać, intencji, doprowadzili do wyjałowienia tego społeczeństwa z tego, co najważniejsze.
Twórcy filmu pokazali ciemną stronę niezależności. Szwedki nie widzą potrzeby posiadania partnerów życiowych, dlatego są największą grupą wśród klientek banków nasienia. Nie chcą pracować na dwóch etatach – w biurze, a później w domu obsługując swojego męża. I o ile ważne jest, aby propagować równościowe spojrzenie (między innymi w kwestii równouprawnienia kobiet i mężczyzn), przykład Szwecji pokazuje, do czego może doprowadzić radykalizm - również w tej dziedzinie.
Najbardziej poruszające jest jednak to, jak wygląda życie Szwedów na starość. Co czwarty mieszkaniec tego kraju umiera samotnie. Nader często zdarza się, że nikt nie zauważa braku danej osoby. Potrafią minąć długie tygodnie, a nawet lata, zanim ktoś dotrze do zwłok sąsiada wiszącego na linie tuż za ścianą. Nie ma potrzeby nawiązywania relacji, bo w państwie na wskroś opiekuńczym do interesowania się losem potrzebujących pomocy są odpowiednie instytucje.
Film jest ciekawy również z zupełnie innego powodu. Wielu z nas ma mylne wyobrażenie o urbanistyce tego kraju. Wydaje nam się, że wszyscy mieszkają tam w pięknych, drewnianych domkach z widokiem na fiordy. Planem zdjęciowym "Szwedzkiej teorii miłości" są w dużej mierze blokowiska i bardzo oldschoolowe mieszkania z "meblościanką", które określilibyśmy jako "głęboki PRL".
Film pokazuje, że wizja Szwecji, jako kraju płynącego mlekiem i miodem, nie do końca odpowiada realiom. Autorzy uświadamiają nas, jak płytkie są relacje międzyludzkie w kraju, gdzie teoretycznie wszystko działa. "Szwedzka teoria miłości" daje do myślenia i udowadnia, że zabezpieczenie swoich potrzeb, osiągnięcie dobrobytu, nie są tym, co czyni człowieka szczęśliwym. Do tego potrzebne są dwie rzeczy: problemy, które będziemy musieli pokonywać, oraz inni ludzie. Jeśli ich zabraknie, nasze życie może okazać się puste i bezcelowe.
Jedną z najważniejszych postaci, które wzięły udział w filmie, jest polski socjolog Zygmunt Bauman (zmarł na początku stycznia). Mówi on rzeczy, które są sprzeczne z najmodniejszymi w Polsce modelami drogi do osiągnięcia szczęścia. Cały film zresztą może nie spodobać się singlom, którzy ponad wszystko stawiają swoją wolność i karierę. Wartości rodzinne kojarzą się w wielu środowiskach z zacofaniem, co wynika w dużej mierze z "zawłaszczenia" słowa "rodzina" przez zamkniętych na świat ultrakonserwatystów.
Tego, co wydarzyło się w Szwecji, nie da się bezpośrednio odnieść do sytuacji w naszym kraju. Bez wątpienia natomiast pewne zjawiska i tendencje, które zostały przedstawione w filmie, obserwujemy dziś w naszym kraju.
Państwo zapewnia Szwedom wszystko prócz umiejętności bycia z innymi ludźmi. Trudno wyobrazić sobie zmianę wartości, które są tak mocno zakorzenione w tym narodzie (niektórzy pewnie powiedzą o ich braku). Na pewno warto jednak zadać sobie pytanie, czy droga, którą my podążamy, jest na pewno tą właściwą.
Film wejdzie na ekrany 10 lutego, tuż przed Walentynkami, i będzie grany w wybranych kinach.