Rafał Przybylok, współtwórca bloga Czajnikowy.pl nakręcił filmik, w którym polemizował z Katarzyną Bosacką na temat herbat ekspresowych. Według niego prowadząca popularne "Wiem, co jem", mijała się z prawdą. Nagranie obejrzało ponad 100 tys. osób, część wylała na Bosacką wiadro pomyj. Dziennikarka w rozmowie z nami tłumaczy, co sądzi o całej sytuacji.
Czytała pani komentarze? Strasznie dużo ludzi stanęło w mojej obronie. Od lat jestem osobą publiczną, prowadzę znany program, za który z zespołem dostaliśmy wiele nagród. Mam wrażenie, że tworzymy coś dobrego, misyjnego, ale oczywiście też popełniamy błędy, ja również, i jesteśmy nastawieni na krytykę. Na to, że ktoś powie: mi się to nie podoba albo nie zgadzam się. Nawet wielki Jerzy Owsiak non stop jest atakowany, a co dopiero ja - mały pikuś, który zajmuje się zakupami spożywczymi. Tyle, że zawsze warto zastanowić się, czy krytyka po pierwsze, jest słuszna, a po drugie, czy coś co za nią nie stoi.
Co chce Pani przez to powiedzieć?
Przez 20 lat mojej pracy, w tym prowadzenia "Wiem, co jem", którego jestem autorką, a wcześniej bycia dziennikarką "Gazety Wyborczej" i współzałożycielką "Wysokich Obcasów", spotykałam się z różnymi polemikami, ale nigdy niczego nie sprzedałam, nie reklamowałam, nie promowałam, nie korzystałam ze sławy, nie lansowałam się. Czuję się trochę jak samozwańczy rzecznik konsumentów i mam wrażenie, że "Wiem, co jem" jest miejscem, gdzie ci, którzy są zainteresowani tematyką żywieniową, mogą dowiedzieć się pożytecznych rzeczy. Za mną nie stoi nikt, a przypomnę, że Pan Bloger ma sklep internetowy z herbatą.
Strona istnieje od dłuższego czasu…
I powiem szczerze, jest naprawdę przyzwoita i szanuję to. Uważam jednak, że ze swoimi poradami dociera do koneserów. To są rzeczy, które dotyczą bardzo wąskiej grupy Polaków. Powiedzmy sobie szczerze, ok. 75 proc. wszystkich herbat sprzedawanych w Polsce to te w torebkach. Jeśli zważymy, że 70 proc. Polaków kupuje głównie w dyskontach, no to stwierdzimy, że strona Pana Blogera jest skierowana do kogoś innego. Nie każdego stać na czajniczek za 270 zł i herbatę za kilkadziesiąt…
Do czego Pani zmierza?
Myślę po prostu, że każdemu należy się szacunek. Mam wrażenie, że robię coś sensownego. Nie biorę udziału w debilnych akcjach, nie pojawiam się na czerwonych dywanach, nie lansuję się na portalach plotkarskich, nie pozuję z butem. Wieczorami siedzę z dziećmi w domu. A proszę mi wierzyć, że nie ma tygodnia, bym nie odmówiła kolejnej propozycji reklamowej. Mój 19-letni syn mówi mi: "Matko święta, mamo, znów nam apartament w Warszawie przeszedł koło nosa!".
Wróćmy do tego, co twierdził Przybylok. Do każdej Pani wypowiedzi miał argument przeciw, według jego fanów, mocny.
W sumie w studiu byłam może 4 minuty, pomijając pogawędkę z Dorotą Wellman i Marcinem Prokopem, całej treści było może na 3. W takim czasie nie jest łatwo powiedzieć rzeczy, które są ważne dla każdego Polaka, robiącego zakupy w tanim supermarkecie, a nie w specjalistycznym sklepie. Popełniłam jeden błąd, przyznaję się bez bicia. Mówiłam, że herbata biała jest niefermentowana. Otóż jest, ale na bardzo niskim poziomie, ok. 10 proc. Natomiast wszystko inne było raczej polemiką Pana Blogera. Każdy może polemizować, czy czerwona herbata odchudza albo że w czarnej jest dużo lub mało teiny.
Czyli zwyczajnie się czepiał?
Pierwszy odcinek programu "Wiem, co jem" o herbacie powstał 6 lat temu. Dokładnie 22 minuty, które szły potem w powtórkach. Nikt nigdy nie zwrócił nam żadnej uwagi, nie było żadnego krytycznego pisma. Teraz poczułam się tak, jakby ktoś chciał trochę na moich plecach zrobić sobie PR. Bo wystarczy powiedzieć "Bosacka kłamie" i ma pani klikalność w internecie.
I się zaczęło.
Widzę jednak, że internauci w zasadzie wytknęli Panu Blogerowi sformułowania z przeszłości, które zaprzeczają temu, co mówił teraz. Szczerze, gdybym miała teraz zrobić program o winie, powiedziałabym może tak: Jeśli wejdziemy do przeciętnego sklepu z 30 zł, to proponuję kupić butelkę z nowego świata, np. z Chile albo z RPA niż wino francuskie, bo zwykle za 30 zł kupimy kiepskie. Ale za chwilę odezwie się stu koneserów i stwierdzą: "my znamy fantastyczne wina francuskie za 30 zł!". Ja jako dziennikarz muszę dać radę, ogólną, ale wciąż radę. Parę lat temu kupiliśmy herbatę ekspresową z trawą i słomą w torebkach. Pokazaliśmy to w programie. Oczywiście, są dobre herbaty w torebkach, tylko kogo to dotyczy? Czy jak pójdzie pani do dyskontu, to znajdzie pani świetną herbatę w jedwabnej torebce z widocznymi liśćmi? No nie.
Słyszę, że występ blogera Panią dotknął…
Nie jest tak, że się skarżę. Ja się tą całą sytuacją zdenerwowałam, bo ciężko pracuję i naprawdę zastanawiam się nad tym, co robię. W ciągu paru godzin można stracić twarz. Proszę jednak zobaczyć, jak ludzie, którzy oglądają mój program – pewnie lubią go i cenią – zareagowali. I moim zdaniem, to jest fantastyczne. Bardzo im dziękuję.
Prowadzący herbacianą stronę przyznał, że filmik powstał na prośbę internautów.
No tak, ale czytam komentarze ludzi, którzy pytają, co właściwie powiedział ten pan, jakie są jego rady, jakie są konkrety. Bo moje są takie: Jeśli wchodzimy do sklepu, lepiej kupić herbatę w liściach niż w torebce, bo druga jest zwykle miałem. A gdy już ją chcemy, to zobaczmy, co jest w środku. Po to zrobiłam to na wizji. Jeśli tam rzeczywiście są jakieś liście, to ją pijmy. Zresztą zwykła herbata liściasta w opakowaniach jest tańsza. Inna rada jest taka: widząc herbatę typu Minuteczka, Sekundka itd. , nie spodziewajmy się, że jest dobrej jakości. Słyszałam od wielu specjalistów, że herbatę dobrej jakości przeważnie parzy się od 3 do 5 minut. Pytam więc, jakie są konkretne rady pana Blogera dla ludzi kupujących herbatę w zwykłych sklepach?
Rozumiem, że nieprecyzyjne.
Mój program nie aspiruje do bycia programem dla koneserów, to program dla przeciętnego Polaka. Na zakupach spożywczych gubimy się, potrzebujemy konkretów. Ja uważam, że gdy pójdziemy do dyskontu i kupimy herbatę w liściach, a nie pył w torebkach, to będziemy zdrowsi. I tego będę się trzymać.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl