Dla zwolenników prawicy od paru lat jest niby Bóg – każde jego zdanie traktowane jest niczym prawda objawiona. A tę prawdę były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa pułkownik Piotr Wroński objawia co chwilę: a to w tygodniku "wSieci", a to w Telewizji Republika, a to w internetowej stacji wRealu24.pl. W mediach niezaangażowanych w popieranie obecnej władzy ze swoim przekazem przebijał się raczej rzadko. Aż do teraz, gdy wybuchła afera z PWPW i namaszczonym przez Antoniego Macierewicza prezesem tej instytucji.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Esbek nawrócony
"Mądry człowiek i Polak. Mówi prawdę i chce dobrze dla Polski. A Polska jest folwarkiem dla MOSAD-u, robią z nami co chcą", "Gratuluję postawy i determinacji" – aż trudno uwierzyć, ale takie hołdy w internecie zwolennicy obecnego rządu składają byłemu funkcjonariuszowi SB. Ale fakt, płk Piotr Wroński to esbek nawrócony, który w ostatnich latach zrobił wiele, aby "dobrej zmianie" się przysłużyć. O tym, jak mogła wyglądać jego współpraca z Państwową Wytwórnią Papierów Wartościowych, napisał dziennik "Fakt".
Gazeta ujawniła sprawę podsłuchanych rozmów związkowców z PWPW oraz przedstawiciela załogi w zarządzie tej instytucji. O tym, że zostali podsłuchani i nagrani, pracownicy Wytwórni dowiedzieli się... z maili, jakie otrzymali na służbowe skrzynki, gdy wystąpili do zarządu o podwyżki. Maile były anonimowe i zawierały kilka plików z nagraniami dokonanymi w warszawskiej kawiarni "Bombonierka" przy ul. Freta, niedaleko od siedziby PWPW. Nagrani pracownicy szybko skojarzyli fakty – w tej samej kawiarni często bywa Piotr Wroński, doradca (od wczoraj byłego) prezesa instytucji Piotra Woyciechowskiego. A że w czasach PRL płk Wroński zajmował się m.in. podsłuchami... Szybko dopisali sobie ciąg dalszy tej historii.
60-letniego Piotra Wrońskiego "Fakt" opisuje w paru zdaniach: że to związany z prezesem Woyciechowskim były funkcjonariusz SB, który w czasach PRL rozpracowywał m.in. środowisko Radia Wolna Europa.
"Krótki fragment życia"
Wroński natychmiast odzywa się na swoim profilu na Facebooku. "Nigdy nie pracowałem na Wolnej Europie, bo to nie był mój kierunek" – stwierdził były esbek. Na swoim blogu natomiast zamieścił oświadczenie, w którym zarzeka się, że absolutnie pracowników PWPW nie podsłuchiwał, nie nagrywał i w ogóle ich nie zna.
Dziś "Fakt" ujawnił więcej – napisał o tym, co łączyło byłego esbeka z Państwową Wytwórnią Papierów Wartościowych. Gazeta opisała umowy, jakie zarząd instytucji zawarł z pułkownikiem Wrońskim. Na ich mocy emerytowany funkcjonariusz zajmował się weryfikowaniem pracowników tej jednej z najważniejszych instytucji w państwie, otrzymując 400 zł za każdego sprawdzonego kandydata. Ponadto Wroński miał się zajmować "audytem bezpieczeństwa oraz scenariuszami zagrożeń dla obiektów spółki" a także "pozyskiwaniem informacji gospodarczych o zagranicznych kontrahentach PWPW". No i nieco więcej przypomniano o przeszłości zaufanego człowieka od ministra Antoniego Macierewicza. A jest co przypominać.
Polonista od podsłuchów
Piotr Wroński współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa jeszcze na studiach. Kończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i dziś na spotkaniach autorskich często podkreśla, że jest humanistą. Po studiach nie poszedł jednak uczyć do szkoły, jak większość jego kolegów z roku – od razu trafił na etat w SB. Dane z Inwentarza IPN wskazują, że Wroński pracę w służbach zaczął w środku stanu wojennego i dotrwał w bezpiece do upadku PRL. W IPN-owskich archiwach pozostał po nim jeden tom liczący 111 stron.
Z tego, co sam o sobie mówi, wynika, iż pracę w SB zaczął w Biurze Techniki (zajmującym się m.in. podsłuchami), potem był oficerem wywiadu w wydziale zajmującym się "zwalczaniem dywersji ideologicznej" – rozpracowywał ludzi "Solidarności" w kraju i za granicą. Dzięki temu wiedział o nich dużo i tę wiedzę, jak wynika z jego kariery, potrafił po latach wykorzystać, jednocześnie umniejszając swoją rolę w "utrwalaniu władzy ludowej". Gdy półtora roku temu wybuchła afera z "zawartością szafy Kiszczaka", Wroński udzielił wywiadu gazecie "Polska the Times", przekonując, że materiały te nie mogły być fałszywkami, bo przecież wie, co bezpieka robiła, a czego nie. Ale gdy padło pytanie o jego przystąpienie do SB w stanie wojennym, odpowiedział, że to przecież tuż przed upadkiem PRL było.
Gotowy do współpracy
Jak udało się tak gładko Wrońskiemu przejść drogę z PRL do RP? W 1990 r. został pozytywnie zweryfikowany i rozpoczął pracę w nowo powstałym Urzędzie Ochrony Państwa. Dwa lata później miał wraz z kilkoma innymi oficerami UOP z przeszłością w SB złożyć propozycję ówczesnemu szefowi Urzędu Piotrowi Naimskiemu (dziś zajmującemu się przede wszystkim sprawami bezpieczeństwa energetycznego). Była to deklaracja "chęci współpracy i gotowości do ujawnienia metod oraz agentów SB w 'Solidarności'". Z tego co napisał "Fakt" wynika, iż to właśnie w wydarzeniach sprzed 25 lat należy doszukiwać się tego, dlaczego Wroński dziś cieszy się pozycją – nazwijmy to – dobrego esbeka.
"Z polecenia ówczesnego szefa MSW, Antoniego Macierewicza, Wroński przekazał swoją wiedzę na ten temat... Piotrowi Woyciechowskiemu. Ten był wówczas szefem Gabinetu Studiów ministra Macierewicza. Później pracował w Zarządzie Kontrwywiadu UOP, a po likwidacji Urzędu w 2002 r. trafił do Agencji Wywiadu" – napisał dziennik (aktualizacja: minister Antoni Macierewicz zaprzecza wersji "Faktu" i przekazuje sprawę do sądu; szczegóły przedstawiamy na końcu artykułu – przyp. red.). W AW Wroński zajmował się m.in. sprawami rosyjskimi, ze służby odszedł w w 2013 r. Ale na tym historia pułkownika oczywiście się nie kończy.
Życie gwiazdy
Wręcz przeciwnie – dawny funkcjonariusz SB zaczyna nowe życie. Staje się pisarzem, publicystą, komentatorem bieżących wydarzeń i wręcz celebrytą części mediów. Zabiera głos na każdy temat: ma wiele do powiedzenia i w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, i w kwestii śmierci Magdaleny Żuk w Egipcie.
4 lata temu Piotr Wroński rozpoczął swoją działalność publicystyczną i, powiedzmy, literacką – napisał kilka książek (m.in. fabularyzowaną powieść o zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki), zaczął regularnie publikować na blogu, prowadzić parę programów w internetowej telewizji. Jeśli do tego doda się lawinę wywiadów, jakich udzielił oraz masę spotkań autorskich, jakie odbył – robi to naprawdę niemałe wrażenie. I najwyraźniej on sam na odbiorcach robi wrażenie spore, bo w komentarzach pod filmami z jego udziałem nie brakuje podziękowań za jego patriotyczną postawę godną prawdziwego Polaka.
"Trudno myśleć, by nie było to zorganizowane specjalnie"
Czym aż tak się zasłużył płk Wroński dla PiS i jego zwolenników? Przede wszystkim wywiadem, jakiego udzielił Markowi Pyzie z tygodnika "wSieci". Rozmowa dotyczyła tego, co 10 kwietnia 2010 r. działo się w służbach specjalnych, a na okładce reklamowano ją hasłem: "Oficer wywiadu przerywa milczenie".
Pułkownik Wroński milczał całe lata, dopóki nie przeszedł na emeryturę. Wówczas zaczął mówić o tym, co mu w służbach przeszkadzało. Trudno jednak doszukać się we wspomnianym wywiadzie jakichś niesamowitych sensacji – funkcjonariusz opowiada o tym, że w dniu katastrofy smoleńskiej w ABW w stan gotowości postawiono tylko jedną grupę. Od tego momentu o swoich przemyśleniach, że jest to dowód na zamach, Wroński opowiadał raz po raz w różnych mediach, choćby w Telewizji Republika czy Radiu Wnet. Ale opowiadał w nich nie tylko o rzeczach, na których mógł się znać. Z jego wpisów na Facebooku wynika, że jest właściwie ekspertem od wszystkiego (od protestu rezydentów też) i zamarzyło mu się nawet powołanie własnej stacji telewizyjnej.
Opcja niemiecka
W swoim ostatnim poście stwierdza jednak, że ostatnie publikacje "Faktu" mogą mu pokrzyżować plany i pisze, że czuje się ofiarą jakiejś wojny.
Wroński sugeruje, że artykuły o aferze podsłuchowej w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych mogą być zemstą za wystawę, jaka wisi na ogrodzeniu PWPW. Jest ona poświęcona Powstaniu Warszawskiemu, a tytuł tej wystawy brzmi "Niemieccy kaci - polskie ofiary". Czytelnicy pułkownika Wrońskiego szybko odczytali intencje autora: "Grubo, współczuję. 'Fakt' to niemieckie służby, a w Polsce to święte krowy. Coś nowego szyją".
AKTUALIZACJA:
Szef resortu obrony Antoni Macierewicz zaprzeczył informacjom "Faktu", że pułkownika Piotra Wrońskiego znał w latach 90. Minister zapowiedział kroki prawne wobec dziennika.
Reklama.
Płk Piotr Wroński
Listopad 82 to już był schyłkowy okres PRL-u. Proszę mi wierzyć, w kategorii państwa, w kategorii zachodzących procesów globalnych, 7 lat to jest bardzo mało.
"Piotr Wroński: Nie wierzę, aby Kiszczak trzymał w domu teczki. Jego żona zapewne nie działała sama" – "Polska the Times"