Redaktor naczelny "Newsweeka" Tomasz Lis przeprowadził rozmowę z Magdaleną Cielecką i jej partnerem Davidem Wajntraubem. Poświęcona była trudnym relacjom polsko-izraelskim, które po prawie trzech dekadach wyciszenia znów nabrzmiewają wzajemnymi urazami, w wyniku kontrowersyjnej ustawy o IPN.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Cielecka poznała Wajntrauba na weekendzie majowym w Tel Avivie w 2013 roku. Urodził się w Szwecji – ale jak mówi – prawdopodobnie został poczęty w Polsce przed Marcem'68. Cielecka zwróciła uwagę na narodowość przy wyborze potencjalnego partnera. Tomasz Lis zapytał, czy miało dla niej znaczenie to, że jej partner jest Żydem. – To nie miało znaczenia, mnie się przede wszystkim podobało, że to nie jest Polak. To mógł być Francuz albo Amerykanin, ale nie Polak – wyznała Cielecka. Jak wyjaśnia kryteria wyboru? Przede wszystkim chciała, by potencjalny partner nie patrzył na nią przez pryzmat tego, że jest aktorką, by nie wiedział kim jest.
Wajntraub opowiada o rodzinnych doświadczeniach w Polsce. – Gdzieś może tkwiło we mnie to, co ojciec mówił kiedyś swojemu koledze z Polski. "Pamiętaj, zawsze bądź gotów w ciągu jednej sekundy wypier..." – ostrzegał go tata. – Już o tej nowej Polsce, po 1989 roku, ojciec mówił, że Polacy chcą mieć dobre stosunki z Izraelem, ale po to, żeby wygrywać swoje w Waszyngtonie – opowiada Tomaszowi Lisowi. Jak twierdzi, jego ojciec uważał, że polskie judofilstwo nie jest szczere.
Mówi, że ojciec miał Polaków – choć nie wszystkich – za antysemitów. – (...) epoki się zmieniają, a gdzieś tam to jest na dnie. A może nie na dnie. Sądził, że to jest integralna część kultury polskiej, świadomości, historii. Że to jest wysysane z mlekiem matki – tłumaczy Wajntraub.
Przywołuje wiele doświadczeń, które mają świadczyć o polskim antysemityzmie. – Jestem w banku, siedzą sobie emeryci, rozmawiają i nagle słyszę: "Ci Żydzi, to przez nich,
a zobacz, jakie oni mają emerytury..." – opowiada. Mówi, że wciąż słyszy w Polsce o żydokomunie. – Albo jesteśmy z Magdą na Rynku w Krakowie i facet mówi coś przez mikrofon. Słyszę słowa: "Żydy!". Na Głównym Rynku! – mówi o małopolskich doświadczeniach.
Wajntraub zwraca uwagę na marsz niepodległości. Choć – jak zauważa Lis – żadnego antysemityzmu tam nie było, to jednak zdaniem Izraelczyka była tam niechęć do obcych, która szybko może przerodzić się w nienawiść do Żydów. – I drugi progowy moment: spalenie kukły Żyda we Wrocławiu. Też margines, same marginesy... – dopowiada Cielecka.
Wajntraub uważa, że w Polsce jest obecnie duszno dlatego, że "jest tu Żydem", podczas gdy w Izraelu na liście rzeczy ważnych to, że jest Żydem "było na miejscu nr 200".
Cielecka twierdzi, że dzięki Wajntraubowi zaczęła postrzegać polski stosunek do Żydów inaczej. – Ja też kiedyś, jak słyszałam o polskim antysemityzmie, to miałam taki odruch obronny, że to nie tak, że nie wszyscy. I oczywiście nie wszyscy są tacy, ale w jakimś momencie mi też brakuje argumentów i jestem bezradna – mówi aktorka.
Tomasz Lis nawiązał do słów Cieleckiej o tym, że po demonstracji KOD czuła się jak żydowskie dziecko w czasie wojny w tramwaju. Aktorce dostało się za to w Polsce. – Tak, to już zostanie ze mną do końca. To wraca przy każdej okazji. A to był rodzaj metafory, zresztą zarzuty, że Żydzi nie jeździli tramwajami, są nieprawdziwe, bo akurat jeździli – opowiada aktorka o swoich odczuciach.
Wajntraub puentuje, że w "Polsce będzie tylko gorzej i gorzej". Mówi, że gdyby tylko Cielecka się zgodziła, byłby gotowy wyjechać stąd nawet jutro.