"Co za wstyd! Koncert rockowy jako pochwała systemu?!" Czyli o establishmencie na Woodstocku
Łukasz Mach
06 sierpnia 2012, 15:42·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 06 sierpnia 2012, 15:42
Festiwal kontrkultury stał się festiwalem popkultury, w pazurach korporacji i z prezydentem radośnie pozującym do zdjęć na tle „alternatywnego” tłumu pod sceną. Przystanek Woodstock podgryza własne korzenie.
Reklama.
W swoim życiu zaliczyłem kilka Przystanków Woodstock. Byłem w Żarach jako nabuzowany emocjami małolat. Byłem w Kostrzynie w czasie studiów filozoficznych. W mojej głowie kłębiło się wtedy tysiąc teorii dotyczących porządku świata, polityki i walki z systemem. Na Przystanku spotykałem podobnych mi wariatów z pomysłem na życie i zmiany. Byłem tam też po studiach, kiedy moje poglądy były już mocno ukształtowane i kiedy udało mi się dogadać samemu ze sobą. Gdzieś w powietrzu nadal można było wyczuć zapach kontrkultury pełną gębą. Przystanek Woodstock to najważniejsza impreza mojego życia.
Dla mojego pokolenia, które nie załapało się na legendarny Jarocin (o którym ciągle opowiadali nasi starsi koledzy i bracia), Przystanek Woodstock był i jest do dzisiaj symbolem swobody, wolności, własnego świata.
Kiedy pierwszy raz pojechałem na festiwal w 1997 roku, na polskich ulicach było szaro i brudno. Za długie włosy lub irokeza można było dostać najwyżej w pysk od dresiarzy. W polityce schyłkowy okres zaliczali „kolesie” z SLD, zaraz na ich miejsce mieli wejść ludzie z AWS, którzy – tak samo jak ich poprzednicy – mieli się skompromitować. W tej sytuacji, kilkaset tysięcy młodych ludzi o alternatywnym wyglądzie, poglądach na świat i często rebelianckim nastawieniu, mogło znaleźć na kilka dni swój azyl. Azyl od blokowisk i małych wiosek gdzie każdy o każdym wie wszystko. Od polityki, od religii, od całego syfu po przełomie systemów. Pierwsze przyjaźnie, autostopy, alkohol i przeżycia muzyczne.
Przystanek Woodstock był wówczas zagrożeniem dla estabilishmentu, jestem tego pewien. Setki tysięcy umazanych błotem ludzi śpiewających hymn Polski, interesujących się tym, co do powiedzenia mają krishnowcy. Szukających kolorowej alternatywy dla szarości. Niebezpieczni dla władzy bo nie dający się kontrolować. Do tego Jurek Owsiak wypędzający organizatorów Przystanku Jezus, którzy łamali zasady imprezy lub krzyczący na złodziei grasujących między namiotami. Albo wykłócający się z dziennikarzami o swoją wizję festiwalu. Walczący o tę wizję jak lew. To wszystko wyzwalało emocje i siłę. Organizacja festiwalu pozostawiała wiele do życzenia, ale w tym tkwił jego urok – był nieco dziki, nieokrzesany, rebeliancki.
Skąd wzięły się kąpiele błotne? Wcale nie z legendy Woodstock 69. Stały się tradycją bo przez długi okres na Przystanku brakowało pryszniców i kilkaset osób musiało korzystać z jednego. Wokół miejsca do „mycia” robiło się więc błoto po kolana. Nie oddałbym tych chwil za żadne pieniądze świata.
W pewnym momencie coś zaczęło się zmieniać. Pierwsze symptomy były niegroźne. Najpierw w szczerym polu stanęły budki telefoniczne, by dzieciaki mogły zadzwonić do martwiących się rodziców. Wszyscy bardzo się z tego cieszyliśmy (wiele osób do dziś nie zabiera komórek na Przystanek, żeby ich nie zgubić). Było to ułatwienie dla wszystkich, którzy chcieli mieć kontakt z domem. Rok albo dwa później na Woodstocku pojawiły się bankomaty. Powód teoretycznie podobny – po co dzieciaki mają nosić ze sobą gotówkę, gubić ją, a potem sępić na bilet powrotny do domu? Niech mają bankomaty. Nie wszyscy tym razem się cieszyli, ale względy bezpieczeństwa wzięły górę.
W rzeczywistości jednak, furtka dla obecności korporacji na festiwalu została otwarta. Bo jeśli może stanąć bankomat banku X, to dlaczego nie miałoby stanąć stoisko producenta browarów i odzieży. Tak też się stało. Trzy albo cztery lata temu na Przystanku pojawiła się „wioska” browaru jakiegoś-tam, która żyła własnym życiem. Muzyka puszczana z głośników zagłuszała tę ze sceny – państwo w państwie.
Wszystko podane na tacy przez korporacje: bankomaty, browar i jedzenie. A obok tradycyjnych dla festiwalu stoisk z odzieżą wykonaną ręcznie, pojawiły się po cichu stoiska z odzieżą większych producentów. Super.
Wszystko to jest po prostu kompletnym zaprzeczeniem tego, czym ten festiwal był na początku. Bunt, alternatywa, kontrkulturowość została zagłaskana, oddana do dyspozycji korporacjom. Niestety, to nie jedyne odstępstwo od tego czym kiedyś był Przystanek Woodstock. Pojawiły się też spotkania z ludźmi kultury, sztuki i… polityki. Ta trzecia grupa gości od początku budziła mój niepokój. Po co na festiwalu, kiedyś słynącym z wystąpień anty-politycznych Owsiaka, politycy? Zaczęło się od ludzi zasłużonych jak Pan premier Mazowiecki.
Ale znowu zadziałała reguła otwartej furtki, ta sama co w przypadku korporacji - jeśli może się pojawić polityk X, to dlaczego z czasem nie zaprosić polityka Y? I tak dalej, i tak dalej. Pojawiła się propozycja zaproszenia Lecha Kaczyńskiego. Jurek Owsiak odpowiedział wtedy, że czynnych polityków na festiwal nie zaprasza. A jednak…
Finał tych wszystkich mętnych działań miał miejsce na otwarciu tegorocznego Przystanku Woodstock.
I właśnie tego finału nie mogę wybaczyć organizatorom festiwalu. Chodzi mi o Sto Lat odśpiewane Prezydentowi Komorowskiemu ze sceny i pod sceną festiwalu.
Jak można na festiwalu, który przez lata organizowany był w opozycji do bagna politycznego, na którym Jurek Owsiak namawiał ludzi do szukania własnej drogi i nie poddawania się politycznej szarzyźnie… jak można na takim festiwalu coś takiego zrobić??
Na festiwalu, który przez lata był przez polityków atakowany, oczerniany, nazywany Przystankiem Śmierć. Który politycy często próbowali zniszczyć, unicestwić. Jak można wmieszać politykę w to święto wolności, zabawy, alternatywy? Nie chodzi tu nawet o osobę samego Komorowskiego. Chodzi po prostu o ideę (tak, wiem – niemodne i zużyte słowo). Śpiewanie Sto Lat człowiekowi reprezentującemu jakąkolwiek opcję polityczną, na festiwalu który formował się i wykuwał w kontrze do polityki, jest po prostu zdradą. Gdzieś w necie przeczytałem coś takiego na ten temat:
Która z informacji wydaje wam się prawdopodobna? a) Publiczność koncertu The Clash gorącymi brawami powitała na scenie panią premier Margaret Thatcher;
b) Na koncercie zespołu Dead Kennnedys z ciepłym przyjęciem przyjęto na scenie prezydenta Reagana;
c) Na festiwalu w Jarocinie w roku 1983 ze sceny przywitał publiczność tow. Albin Siwak. Owacjom nie było końca.
d) Prezydent Komorowski otworzył festiwal rockowy w Kostrzynie…
Co za wstyd! Koncert rockowy jako forma afirmacji dla systemu i jego establishmentu! Albo system już tak nisko upadł, albo dzisiejsze nastolatki nadają się już tylko na kompost dla niego. Co więcej dodać? Chyba nic.
Byłem na Woodstocku dwa lata temu. Nadal atmosfera kapitalna, młodzi ludzie uśmiechnięci, Jurek Owsiak nadal z niebywałą charyzmą. Ale coś się zmieniło.