Skandale seksualne w Kościele katolickim przełożyły się nie tylko na spadek zaufania, ale także problemy finansowe tego największego w Stanach Zjednoczonych kościoła. "The Economist" przyjrzał się kasie przedstawicielstwa Watykanu w USA.
Kościół katolicki nieraz w publicystyce był nazywany kolosem na glinianych nogach. Wielu do tej pory jako słaby punkt wskazywało nikłe przywiązanie wiernych do niego. Okazało się jednak, że "kapiące złotem" kościoły i "wypasieni biskupi w limuzynach", na które wskazywali najostrzejsi antyklerykałowie, to tylko pozory. Kościół katolicki – jako firma – ma się nie najlepiej w Stanach Zjednoczonych, jak dowodzi "The Economist".
Wyznanie rzymsko-katolickie ma pierwsze miejsce w USA pod względem liczby wiernych ze wszystkich jakie tam działają (protestantów jest więcej, ale są rozbici na wiele denominacji). Katolicy w Stanach Zjednoczonych to prawie 24 procent dorosłych obywateli według danych z 2008 roku (choć w ostatnich latach liczby te mogły się zmienić; poza tym, aż 88 procent katolików w USA nie praktykuje). Rzymscy chrześcijanie to najczęściej potomkowie Irlandczyków, Włochów, Niemców, Hiszpanów czy Polaków, ale w ostatnich latach sporo owieczek przybyło z imigracji latynoskiej.
Jak jednak to najwyższe miejsce na podium przekłada się na finanse? Nie tak, jak Stolica Apostolska mogłaby sobie wymarzyć.
Według szacunków "The Economist" Kościół katolicki wydał 170 miliardów dolarów w 2010 roku, z czego większość (57 proc.) jest przeznaczana na sieć placówek ochrony zdrowia, a duża część (28 proc.) na uczelnie. Jedynie 6 procent z tej sumy idzie na obsługę parafii, a 2,7 proc. na akcje charytatywne. Amerykański oddział Rzymu jest najbogatszy, dlatego w dużej mierze to właśnie on finansuje takie rzeczy jak renowacja Bazyliki św. Piotra na Watykanie. Skąd więc problemy?
Po części jest to wina tego, że Kościół katolicki nie jest ani wyraźnie scentralizowany, ani rozbity. Wpływa to na brak koordynacji działań i miejscami słabe zarządzanie. Z drugiej strony "The Economist" zauważa, że pieniądze wiernych często są rozdysponowywane w niejasny sposób – co trudno sprawdzić, ponieważ Kościół katolicki nie stara się być otwarty w kwestii swoich finansów. Nie wynika to koniecznie z próby ukrycia czegokolwiek, ale może po prostu z kiepskiej organizacji.
Na te słabe fundamenty padły wielomilionowe odszkodowania (typowe dla USA) dla ofiar księży pedofilii, co zagroziło płynności finansów Kościoła. Próbuje on utrzymać się inwestując w różnorakie biznesy i zbierając więcej od wiernych. W międzyczasie walczy także na innym froncie – broniąc swoich przywilejów. Coraz głośniej podnosi się bowiem sprawa nierówności Kościołów w Stanach Zjednoczonych wobec innych organizacji.
Ugody i kary za molestowanie przez księży wyniosły 3,3 miliarda dolarów w ciągu 15 lat. Nie wydaje się to dużo patrząc na pozostałe cyfry, ale właśnie rozbicie Kościoła katolickiego jest tutaj przeszkodą. Pieniądze wypłaca bowiem nie cała organizacja, ale poszczególne parafie i diecezje, doprowadzając do jednostkowych bankructw. Na to nakłada się spadek powołań, zapewniający napływ taniej (w porównaniu z rynkowymi przedsiębiorstwami) "siły roboczej". Zmniejsza się także wsparcie wiernych – po części także ze względu na skandale pedofilskie.
Polskiego Kościoła nie czeka, jak się wydaje, podobny scenariusz – skandale pedofilskie nie wstrząsnęły nim finansowo tak jak w innych krajach. Jednak część problemów z jakimi boryka się Kościół w Stanach Zjednoczonych możemy zauważyć także u nas. Postępujący odpływ wiernych, przy jednoczesnym braku otwartości i chęci zmian, może z czasem doprowadzić do poważnych kłopotów.
Szczególnie, jeśli tak samo jak w Stanach Zjednoczonych, Kościół katolicki w Polsce jest zarządzany w kwestii finansów tak jak w czasach feudalnych.