Jednym z najgorszych doświadczeń w życiu może być problem z zajściem w ciążę. Okazało się jednak, że dużo cięższą walką staje ta toczona z "cudownymi sposobami", które miały zwiększyć jej płodność. Swoje wręcz absurdalne przeżycia z jak najbardziej poważnym problemem opisała na blogu pewna Brytyjka.
Kobieta wyjaśnia, że z mężem poznali się dość późno - po czterdziestce, a jej jajeczka były już nieco "przeterminowane". Postanowili nie zwlekać i od razu postarać się o dziecko. I tutaj zaczęła się dwuletnia tragikomedia, którą opisuje na łamach strony internetowej "The Guardian". Od rodziny i znajomych posypała się cała masa domowych i paramedycznych "cudownych rad" na zwiększenie płodności. Naprawdę zaskakujące jest jednak to, że zdecydowała się ich spróbować.
Akupunktura i chińskie ziółka
Zaczęło się od akupunktury, która skończyła się tym, że kobietę zostawiono samą w "gabinecie" z guzem wielkości śliwki z boku głowy. Nie trzeba mówić, że nie skończyło się to zwiększeniem płodności. Ciekawą pomoc zaoferowała jej również matka, która mimo zdiagnozowanego niedawno raka najbardziej interesowała się cyklem menstruacyjnym córki. Mama przyszła również pomocą uciekając się do tradycyjnej medycyny chińskiej.
Gorące cegły i puder z pola
Brytyjka raz spotkała ją nawet osobiście. "Lekarka" spojrzała na jej język i stwierdziła, że jej wnętrzności są w opłakanym stanie. Pomóc miały wysyłane przez mamy "ziółka i herbatki", które smakowały jak "spleśniałe stopy". Wszystko za jedyne 45 funtów.
Zdecydowaną furorę zrobiły jednak rozgrzane cegły, które miały przeczyścić jej jajowody. Taką radę dostała od kobiety, która "pomagała zachodzić w ciążę". Trzeba było posmarować je miodem i trzymać w okolicy warg sromowych. Z tego na szczęście nie skorzystała.
Ta sama kobieta poczęstowała blogerkę pudrem, który podobno pomógł już wielu kobietom. Jego fenomen polegał na tym, że zbierano go tylko w nocy przy świetle latarni. "Po czymś takim jak mogłam go nie spróbować" - pytała retorycznie. Spróbowała i - jak pisze - smakował niczym trociny. Nie zabrakło także rad dla męża, miał posmarować swojego członka... dżemem porzeczkowym.
Żadna z "cudownych metod" oczywiście nie pomogła. Brytyjka w końcu - po dwóch latach - zdecydowała się pójść do prawdziwego lekarza. Perypetie idealnie skwitował mąż: "a nie moglibyśmy po prostu jeszcze częściej uprawiać seksu?"
Wysyłała mi paczki, które otwierałam w podnieceniu tylko po to, żeby w środku znaleźć pełno ziół, herbat, gałązek i trochę mchu. Dostawała je od pewnej kobiety, która zajmowała się tym rodzajem medycyny. CZYTAJ WIĘCEJ