Młody mormon nauczający na ulicach Krakowa. Dzięki takiej strategii, mormoni zdobędą wkrótce więcej wyznawców od Świadków Jehowy?
Młody mormon nauczający na ulicach Krakowa. Dzięki takiej strategii, mormoni zdobędą wkrótce więcej wyznawców od Świadków Jehowy? Fot.Tomasz Wiech / Agencja Gazet
Reklama.
Z nieco egzotycznych dziwaków mormoni stają się nad Wisłą coraz bardziej znaczącym wyznaniem. Bo w kraju, w którym ponad 90 proc. społeczeństwa deklaruje się jako wyznawcy jednej religii, zdobycie w ciągu roku kilkuset, a może nawet tysiąca nowych wyznawców można przecież bez cienia przesady nazwać sukcesem.
Kościoł Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich to najbardziej korporacyjne wyznanie na świecie. W USA, gdzie jego członków mieszka najwięcej i są tak wpływowi, że jeden z nich właśnie ubiega się o fotel prezydenta z ramienia Partii Republikańskiej, mówi się na mormonów "religijny McDonald's". Bo podobnie jak sieć fast foodów, na całym świecie wyglądają tak samo, praktykują obrzędy w identyczny sposób.
prof. dr hab. Maria Libiszowska-Żółtkowska
socjolog religii, Uniwersytet Warszawski

Mormoni wzrośli w siłę, od początku lat 90-tych uzbierali już idącą w tysiące grupę wyznawców i wybudowali kilka świątyń.

Mormońskich misjonarzy nie sposób pomylić z kim innym. A na ulicach polskich miast jest ich coraz więcej. Znak rozpoznawczy to garnitur, biała koszula, i identyfikator z imieniem i nazwiskiem wpięty w kieszeń marynarki. Wyróżnia ich też akcent. Wszyscy mówią płynnie po polsku, ale w Utah skąd pochodzi większość z nich, jednak dość trudno osłuchać się z polszczyzną.
To kolejna korporacyjna cecha tego kościoła. We wspomnianym stanie Utah, mateczniku mormonów, szkolonych jest non-stop cała rzesza młodych misjonarzy, którzy wkrótce na dwa lata opuszczą USA i będą nawracać na całym świecie. Dlatego przeciętny mormon ze środkowych Stanów Zjednoczonych mówi płynnie w co najmniej jednym języku obcym, w tym tak tam "egzotycznych", jak polski, ukraiński, czy fiński. Gdy młody mormon nauczy się jednego z nich wystarczająco dobrze, wylatuje do wskazanego mu przez kościół kraju i przez dwa lata, codziennie nawraca na ulicach. Raz w tygodniu ma prawo do godzinnego kontaktu z domem. Poza tym tylko nawracanie. Żadnych dziewczyn, imprez, niczego, co mogłoby przeszkodzić w skupieniu się na zadaniu.
A zadaniem jest przekonanie jak największej liczby potencjalnych nowych wyznawców, którzy uwierzą, że prawdziwy syn boży nauczał w Missouri, bóg jest istotą z krwi i kości, ochrzcić można nawet zmarłych, a niebo i piekło nie wyglądają tak, jak twierdzą np. katolicy. No i że bogu należy się 10 proc. tego, co zarabiają jego wyznawcy. Dzięki temu mormonów stać na szkolenie misjonarzy i wysyłanie ich na cały świat, a w Polsce do podjęcia walki o zdetronizowanie Świadków Jehowy z roli pierwszego wyznania nie związanego stricte z chrześcijaństwem, lub judaizmem.
Dlatego, choć zasady ich pracy misyjnej zakładają nauczanie przede wszystkim na ulicy i organizowanie spotkań, na których przychodzą zaproszone wcześniej osoby, młodzi mormoni coraz częściej z serdecznym uśmiechem, w swoich schludnych garniturach pukają do naszych drzwi, co dotąd było domeną Świadków Jehowy. Co w większych miastach jest jeszcze jakoś akceptowalne, w mniejszych zaczyna irytować. "Dość mamy swoich problemów, a zgnilizna z Zachodu jest nam nie potrzebna" - komentują internauci na jednym z forów maleńkiego Wielunia.
Zdaniem prof. dr hab. Marii Libiszowskiej-Żółtkowskiej, socjolog religii z Uniwersytetu Warszawskiego, Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich między innymi dlatego nieprędko będzie w stanie zmienić statystyki wyznaniowe w Polsce. – Mormoni wzrośli w siłę, od początku lat 90-tych uzbierali już idącą w tysiące grupę wyznawców i wybudowali kilka świątyń – przyznaje.
Profesor podkreśla jednak, że zainteresowanie mormonami w latach 90-tych i obecnie ma raczej zupełnie inne przyczyny. Tuż po upadku żelaznej kurtyny zaangażowanie się w życie kościoła wywodzącego się zza oceanu było bowiem sposobem na uzyskanie wydatnej pomocy w zdobyciu wizy. – Łatwiej było o zaproszenie i gwarancję pracy, gdy ktoś wybierał się na nauki w Stanach Zjednoczonych. A w tej chwili trudno ocenić, czym podyktowany jest szybki wzrost liczby mormonów w Polsce – ocenia socjolog.
W opinii Marii Libiszowskiej-Żółtkowskiej, czymkolwiek by do siebie nie przyciągali, wciąż nie mają szans z Świadkami Jehowy. Choćby dlatego, że w naszym kraju każdy wyznawca religii innej, niż katolicka i tak wychowany jest w kulturze na katolicyzmie opartej. A mormonów łączy z nią wbrew pozorom niewiele. – Świadkowie Jehowy są Polakom kulturowe znacznie bliżsi. Mają z katolikami na przykład wspólne Pismo Święte, tylko w innych tłumaczeniach. Mormoni mają tymczasem swoją Księgę Mormona, która nijak ma się do wartości ze Starego i Nowego Testamentu – podsumowuje ekspertka.