
"Doczekałem się! Nareszcie! Dosyć nawalonych studentów, co mają 600 euro miesięcznie i nie pojawiają się na żadnych zajęciach" – tak na wieść o możliwym bankructwie Erasmusa zareagował pod naszym tekstem Mateusz.
Anna przez pół roku studiowała w Turcji. Jak mówi w rozmowie z naTemat, zarzut o wydawaniu unijnych pieniędzy na alkohol i imprezy jest chybiony, bo funduszy ledwo starcza na podstawowe potrzeby. – W Polsce Erasmus promuje dzieci osób, które mają pieniądze, by utrzymać je na studiach za granicą. Ja w Stambule dostawałam 275 euro i dokładnie tyle wydawałam na mieszkanie – stwierdza.
Za unijne pieniądze to piją np. studenci z Hiszpanii, którzy dostają po 600 euro miesięcznie. W ogóle na uczelniach z południa dostaje się o wiele więcej. Polacy czy Niemcy mają 200 euro, a czasem nawet mniej.
Krzysztof przyznaje natomiast, że Erasmus staje się czasem swego rodzaju biurem matrymonialnym. – U nas mówiło się "Erasmus-Orgasmus". Niektórym puszczają hamulce, kiedy już wyjadą – stwierdza. Na studenckich forach można poczytać opowieści o rozbitych związkach, zdradach i płomiennych romansach.
No mi też się przydażyła prawie podobna historia. Pewna Hiszpanka przez kilka dobrych miesięcy mnie zwodziła pod pretekstem że razem wpadliśmy. Było blisko ołtarza. Ale jakoś się z tego wykaraskałem.
A co z "darmowym biurem podróży"? Anna: – Naszego koordynatora nazywaliśmy nawet takim studenckim biurem wycieczek. Nauczyciele połowy przedmiotów uznali, że więcej skorzystamy zwiedzając Turcję, niż ucząc się na uniwersytecie. Dlatego zjeździliśmy może jakieś 70 proc. kraju. Z drugiej strony znam przypadki z uczelni technicznej, gdzie studenci robili duże projekty i nie mieli czasu na takie wycieczki.
Jeszcze nigdy nie miałem przypadku, by ktoś z zagranicy dzwonił i mówił, że studenci demolują coś czy notorycznie się upijają. Wychodzimy z założenia, że podpisanie umowy ze studentem nakłada na niego obowiązki i prawa. Student rozliczany jest po semestrze i po roku akademickim. Ważne, by przystąpił do egzaminu i pozytywnie egzamin zaliczył.
Pocztówka z Erasmusa
Studenci, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że program unijnej wymiany studentów krytykują najczęściej ci, którzy nigdy nie wzięli, ani nie wezmą w nim udziału. Poprosiliśmy czytelników naTemat, by opisali własne wspomnienia z Erasmusa. Próżno tam szukać niezadowolenia czy rozczarowania. Oto kilka relacji, które najlepiej odpowiadają na pytanie, czym dla studentów jest Erasmus.
Swój semestr spędzony w Finlandii wspominam z łezką w oku... byłoby wielką tragedią gdyby możliwość wymiany studenckiej została ograniczona tylko dla osób zamożnych. To nie tylko okazja do poznania innych kultur i narodowości, ale też okazja to zaprezentowania własnej, przełamania negatywnych stereotypów i podtrzymania tych dobrych. Z mojego punktu widzenia super sprawą było również zmierzenie się z topową światową uczelnią biznesową i jej wymogami i muszę powiedzieć, że Polacy nie mają problemu z wysoko postawioną poprzeczką!
Ja jestem w trakcie tego programu w Danii. Dzięki takiemu programowi można nie tylko poznać wspaniałych ludzi z całego świata, ale bardzo wiele się nauczyć. Wykładowy język angielski jest na wysokim poziomie. W ogóle studia są całkowicie inne niż w Polsce. Są bardzo praktyczne, mniej skupiamy się na teorii, której poświęca się raczej chwile, a bardziej właśnie na zastosowaniu teorii w praktyce. (...) Trzeba przeżyć, nie da się tego opisać.
wystarczy chyba wspomnieć, że nie ma dnia żebym nie myślał o zakończonym 2 lata temu Erasmusie. Spędzony cały rok akademicki w Santiago de COmpostela był niesamowitym przeżyciem i przygodą. Przyjechałem bez znajomości języka, wróciłem mówiąc płynnie po hiszpańsku. Zdobyte znajomości pozwoliły na odwiedzenie wielu cieakwych miast w całej Europie oraz Ameryce. Bez wątpienia najpiekniejszy okres życia, oddałbym wszystko móc cofnąć czas ;)
A byłem. I tyle mnie w Polsce widzeliście. Zresztą zgodnie z zaleceniem dziekana w Polsce...