Opowiadanie Agnieszki Pałac "Koniec świata 2012" otrzymało nagrodę Fermenty 2012. Zapraszamy do czytania.
Reklama.
Opowiadanie wygrało nagrodę "Fermentowa Satyra RIP (rysunkowa i pisana) 2012". "Fermenty" to konkurs dla satyryków i kabaretów, a szefem jury przyznającego nagrody jest znany aktor, reżyser i satyryk Stanisław Tym. W tym roku motywem przewodnim grafik i form pisanych miał być właśnie przepowiadany na 2012 rok koniec świata, a Aga Pałac w konkursie zajęła 1 miejsce.
"Koniec świata 2012"
Informację jako pierwsza podała CNN. Lakonicznie, wręcz trupio, dziennikarz stacji oznajmił widzom, że równo za trzy miesiące Człowiek zniknie z powierzchni Ziemi, a z samej Ziemi nie za wiele zostanie. Kula gazowa o masie porównywalnej z ziemską miała pędzić w kierunku naszej planety z prędkością dźwięku. Nie da się jej zniszczyć, ani zawrócić, To koniec. Chwilę później wszystkie stacje telewizyjne powtarzały wiadomość o końcu świata.
Nim informacja ujrzała światło dzienne, odbyła się tajna spec-narada na Szczycie. Wielcy i możni z całego świata mieli zdecydować, czy ludziom w ogóle należy mówić, co ich czeka. Towarzystwo było podzielone. Bankierzy przewidywali, że koniec świata źle wpłynie na gospodarkę, politycy obawiali się masowych strajków, a mędrcy uśmiechali się pod nosem. Sytuację wykorzystali przywódcy wielkich religii. W obliczu postępującej laicyzacji i bezbożności jako takiej, koniec świata był najlepszą rzeczą, jaka mogła im się przydarzyć. Naprędce przygotowano ekumeniczny dokument i dowiedziono, że jak tylko strach zajrzy ludziom w oczy, natychmiast się nawrócą i powitają śmierć pogodzeni z Bogiem. Głosy sceptyków, wątpiących, czy aby na pewno na wieść o rychłej śmierci ludzie masowo pomkną do świątyń, przepadły z kretesem. Wizja nawrócenia na skalę globalną omamiła najtęższe umysły. Zapadła decyzja, by poinformować ludzi, co ich czeka.
Ludzkość zareagowała nad wyraz spokojnie. Nie do wiary, trzy ostatnie miesiące życia na Ziemi stały się czasem prawdomówności, dobrych uczynków i pięknych gestów. Również i w naszej ojczyźnie zapanowała moralna sielanka.
Lawinę wydarzeń zapoczątkował sam Premier. Zwołał konferencję prasową i przybył na nią wraz z Liderem Opozycji. Trzymając się za ręce, Panowie wyznali rodakom, że od czterech lat są szczęśliwą parą. Potwierdzili to natychmiast gorącym pocałunkiem. Wyznali, że w obliczu zbliżającego się końca świata postanowili się ujawnić, uporządkować swoje sprawy i czym prędzej zawrzeć związek partnerski.
Runęły podziały i ustały waśnie. W parlamencie nastał czas powszechnej uprzejmości i merytorycznej pracy. Powołano Ponadpartyjny Komitet Pamięci - na wypadek, gdyby po katastrofie planety coś się jednak ostało lub gdyby gazową kulą lecieli na Ziemię kosmici. Przyjęto ustawę, komu i jakie pomniki należy postawić i od razu zabrano się do roboty.
Śladem premiera poszły lokalne elity. Trudno wymienić wszystkie akty miłości i bezinteresownej dobroci, ale niektórych z nich naprawdę nie można przemilczeć.
Znany Detektyw przekazał w ręce policji milionera, którego - ryzykując własnym życiem - sam wcześniej uprowadził. Zwrócił bogacza, mimo, że pierwotnie zamierzał spektakularnie odbić go z rąk porywaczy oraz przekazać samemu sobie wartościowy okup.
Redaktor Naczelny gazety codziennej, na pierwszej stronie i grubą czcionką wyraził „szczere ubolewanie”. Był to naprawdę piękny gest, zważywszy, że żal Redaktora dotyczył jedynie niewinnych fantazji. Swego czasu Naczelny fantazjował, czy pewien minister, którego jego gazeta posądza o bycie komunistycznym szpiegiem, powiesi się w areszcie. Minister się nie powiesił, czego Redaktor długo nie mógł mu wybaczyć. Mimo urazy, wyraził szczere ubolewanie z powodu niechęci ministra do jego osoby.
Fala dobroci zalała nawet świat przestępczy. Gangsterzy i hochsztaplerzy, dealerzy i alfonsi, wszyscy jak jeden mąż wpłacali datki na sieroty, bezdomne koty i ograniczenie emisji CO2. W przypływie miłości, szef największej w kraju grupy przestępczej przekazał cały swój majątek Fundacji Pomocy Rodzinom Policjantów i Pracowników Służb Więziennych.
Co tu dużo gadać, rodziny postanowiły po prostu dobrze się zabawić. Kasy było tyle, że wystarczyło na trzy miesiące balangi dla wszystkich służb mundurowych, ich małżonków, potomków, dalekich krewnych, a nawet całkiem nie znanych pociotków.
Policyjne doły - bez koneksji, elitarnych nawyków i wyrafinowanych potrzeb - bawiły się, jak umiały, na grillu. Poddały się fali jesiennego smażenia, jadły kiełbaski, piły piwo oraz sikały na świeżym powietrzu.
Co innego mundurowe elity, te bawiły się na poziomie. Szczytem finezji był weekend w Las Vegas – pomysł żony Komendanta Głównego i jej kuzynek. Przez trzy dni i trzy noce Panie przepuszczały mafijne pieniądze, piły alkohol, wciągały kokę i uprawiały dziki seks. Komendantowa dawała odpór oszczerstwom zachodnich mediów, jakoby nasze elity posiadły uprzedzenia (bądź to na tle rasowym, bądź też klasowym) i uprawiała seks z kolorową obsługą hotelu. Dając wyraz otwartości swojego umysłu, zaszła w ciążę z Murzynem, który akurat miał zmianę. W innych okolicznościach nie mogła by oszczędzić Dopiero Co Poczętego. Zbliżający się koniec świata uratował nowe życie.
Tak więc dobro weszło pod strzechy. Ludzie domykali niedokończone sprawy, przepraszali swoje ofiary, przebaczali swoim oprawcom, pili wódkę ze swoimi wrogami, wyznawali uczucia dawnym miłościom, a nawet szli do łóżka z tymi, z którymi wcześniej nie chcieli, tylko po to, aby zrobić im przyjemność.
Wreszcie nadszedł Dzień Ostatni. Premier z Liderem Opozycji u boku, wygłosił orędzie do narodu. Życzyli obywatelom spokojnej i dobrej śmierci. Następnie przemówił Biskup, życząc pokrótce tego samego i przypominając o rychłym spotkaniu na tamtym świecie. Ludzie siedzieli przed telewizorami i wyczekiwali końca świata.
Nagle nastąpiło uderzenie, a zaraz potem seria głośnych wybuchów. Powietrze wypełniła gęsta mgła. We wszystkich językach świata zaczęto na przemian wzywać Boga i miotać najgorsze przekleństwa. Ludzie byli przygotowani na koniec świata: przyjęli ostatnie sakramenty i obejrzeli ostatnie odcinki ulubionych seriali. Ale tak naprawdę nikt nie chciał umierać.
Kilkanaście minut po wybuchu mgła sama z siebie zaczęła się przerzedzać. Okazało się, że Ziemia pozostała nietknięta. Za to zewsząd dochodził charakterystyczny dźwięk wciąganego przez nos kataru. Ludzie dostali tak potężnego nieżytu nosa, że kichali i smarkali przez miesiąc. Sądzono, że trucizna zacznie działać z opóźnieniem. Jednak, gdy minął kolejny miesiąc i nic się wydarzyło, uznano, że ludzkość przetrwała katastrofę.
I zaczął się prawdziwy koniec świata.
- Premier musiał oczywiście podać się do dymisji.
- Lider Opozycji zwariował.
- Znany Detektyw został znaleziony martwy w swoim służbowym mieszkaniu. Nie zostawił listu pożegnalnego.
- Redaktorowi odebrano gazetę. Niedługo potem poczuł powołanie i zaczął głosić słowo boże.
- Hojny mafioso poszedł siedzieć.
- Komendantowa powiła czarnoskóre niemowlę. W akcie rozpaczy Komendant stłukł ją na kwaśne jabłko, wybił dwa przednie zęby i złamał żebro. Policja nie interweniowała.
W innych krajach wcale nie było lepiej. Małżeństwa się rozpadały, przyjaźnie kończyły, kariery upadały, a w miejscu dawnych sympatii kwitła nienawiść. Wystarczyło, że przez trzy miesiące ludzie zachowywali się przyzwoicie i żyli tak, jak chcieli, aby ludzkości zagroził prawdziwy koniec świata.