W Polsce w wyniku samobójstw umiera rocznie więcej osób niż w wypadkach drogowych. Na 1 samobójstwo kobiety przypada aż 5,5 mężczyzn. Zdaniem prof. Marii Jarosz, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN samobójstwa są wyznacznikiem kondycji społeczeństwa. Nasza jest najwyraźniej fatalna.
Prof. dr hab. Maria Jarosz socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN, kierownik Zakładu Przemian Społecznych i Gospodarczych, autorka książek i badań dotyczących m.in. problemu samobójstw. Jej publikacje naukowe ukazały się w kilkunastu krajach.
Liczba samobójstw w Polsce rośnie, a pani zdaniem samobójstwa są wskaźnikiem kondycji społeczeństwa.
Prof. Maria Jarosz: Ważne jest, żeby wyraźnie rozgraniczyć próby samobójcze od samobójstwa, czyli śmierci samobójczej. Próby samobójcze są 10-krotnie częstsze niż samobójstwa, ale to przeważnie wołanie o pomoc, liczy się na ratunek. Śmierci samobójcze w większości są popełniane przez powieszenie. W tych przypadkach o ratowaniu nie ma co mówić. A samobójstwa to najczulszy wskaźnik integracji kondycji społeczeństwa.
To w takim razie nasze społeczeństwo jest w fatalnej kondycji. Rocznie w Polsce w wyniku samobójstw umiera ponad 6 tys. osób, to więcej niż w wypadkach (4,5 tys. osób).
Od 1951 roku, od kiedy prowadzona jest wiarygodna statystyka, do dziś liczba samobójstw wzrosła o ponad 300 proc. w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Do niedawna było to ok. 5 tys. samobójstw rocznie, w ciągu ostatnich lat nastąpił przykry wzrost. Od 2009 roku, roku kryzysu to rzeczywiście ponad 6 tys. Tempo wzrostu liczby samobójstw mamy zbliżone do Grecji.
To dosyć wstrząsające... Co więcej, u nas na 5,5 samobójstw mężczyzn przypada 1 samobójstwo kobiety.
To rzeczywiście zastanawiające. Co prawda wszędzie w wyniku samobójstw umiera więcej mężczyzn niż kobiet, ale nawet w Japonii to jest jakieś 2-3:1. My faktycznie tutaj przodujemy. To zjawisko utrzymuje się od lat, ale w ciągu ostatnich zwiększyło się jeszcze z 5 do 5,5.
Dlaczego tak się dzieje?
Mężczyźni, którzy odbierają sobie życie, są w średniej grupie wieku 35-55 lat. Bardzo ciężko jest tak naprawdę odpowiedzieć, dlaczego konkretny człowiek popełnia samobójstwo. Policjanci, którzy czasem o tym mówią, tak naprawdę zgadują. Ludzie na ogół nie zostawiają listów, a te pozostawione są niszczone. Największą grupę samobójców stanowią bezrobotni. Drugą grupą są rolnicy. To się zmieniło w transformacji, bo dawniej rolnicy byli grupą najrzadszą.
Poza tym są to osoby zmagające się z nagłym osamotnieniem, związanym ze śmiercią współmałżonka albo rozwodem. Najczęściej odbierają sobie życie w pierwszym roku osamotnienia. To dotyczy też kobiet, ale zdecydowanie częściej mężczyzn.
Kobiety są odporniejsze?
Polska to kraj, w którym kobiety jako "matki Polki" były dobrze traktowane. Teraz mówi się dużo o parytetach i postrzeganie "matki Polki" się zmieniło, ale kobiety wywalczyły sobie pewną niepodległość. Jeśli chodzi o wykształcenie i pozycję zawodową jest ona u kobiet lepsza. Z tej perspektywy są silniejsze, a mężczyźni czują się zagrożeni.
Z moich badań wynika, że kobiety wymagają od mężczyzn więcej. Nie mogą być bezrobotni, muszą zarabiać więcej, a przecież bardzo często jest tak, że to my mamy wyższą pensję. Kobiety oczekują więcej również w kwestii seksu. Poza tym nie chcą mieć tylko dzieci. Chcą też pracować.
Dzięki rodzinie i wysokim stanowiskom kobiety nie popełniają samobójstw?
Nie do końca. Te, które pracują na wysokich stanowiska odbierają sobie życie równie często, jak ich ich koledzy na równoległych stanowiskach. Duża odpowiedzialność w domu i w pracy najwyraźniej je przerasta. Faktem jest, że samobójstw praktycznie nie popełniają matki, których dzieci są jeszcze małe.
A ojcowie?
Prowadziłam badania, które dotyczyły samotnych ojców i matek w dwa lata po rozwodzie. Takich ojców w naszym kraju jest bardzo mało, bo ok. 10 proc. Nie dlatego, że nie chcą opiekować się dziećmi. Sprawy prowadzą kobiety, które uważają, że dzieckiem powinna się zajmować właśnie matka. Kobiety godzą się na to nie zawsze dlatego, że chcą opiekować się dzieckiem, ale dlatego, że inaczej nie wypada. A mężczyźni, jeśli starają się już o tę opiekę, to naprawdę chcą się dzieckiem zajmować.
Z moich badań jasno wynika, że opiekują się dziećmi lepiej. Nie tylko nie popełniają samobójstw, ale lepiej radzą sobie finansowo jako samotny rodzic i lepiej rozwiązują np. kłopoty związane ze szkołą, nie mają trudności z ucieczkami dzieci z domu. Poza tym pozwalają się kontaktować dzieciom z matkami, czego wiele matek w odwrotnej sytuacji nie robi.
Pani prezentuje socjologiczny punkt widzenia na samobójstwa, z którymi nie zgadzają się niektórzy psychiatrzy.
Rzeczywiście. Przykładowo, jeden z szanowanych profesorów psychiatrii uważa, że ludzie mają w sobie wolę życia albo wolę śmierci. Ja się z tym nie zgadzam. Poza tym taką tezę podważają badania przeprowadzone w Łodzi i w Bolonii.
Badano tam ludzi, których z trudem udało się uratować. Porównywano ich z populacją i środowiskiem, w którym żyli, pod względem płci, wieku, wykształcenia, sytuacji zawodowej, materialnej i rodzinnej. Ustalono, że nie było żadnych różnic. Byli normalni, nie pochodzili z marginesu społecznego, nie mieli kłopotów alkoholowych. Zresztą alkohol rozładowuje chęci samobójcze. Jedyne, co ich odróżniało to to, że nie byli optymistami, tylko pesymistami, więc kiedy pojawiła się trudna sytuacja, nie wierzyli, że coś może się zmienić.
Pani zdaniem dwa wydarzenia w Polsce udowodniły tezę, że samobójstwa są wspomnianym "najczulszym wskaźnikiem kondycji społeczeństwa".
Faktycznie u nas dwukrotnie stało się coś dziwnego. W 1981 roku nagle samobójstwa spadły o 1/3. To z powodu nadziei, jakie były związane z "Solidarnością". Wtedy największy odsetek śmierci samobójczych był wśród zawodowych górników, hutników i stoczniowców. W 1981 w tej grupie odnotowano największy spadek. Średni wśród inteligencji, za to wzrosła liczba samobójstw wśród decydentów wyższego szczebla. Powtórzyło się to w 1990 r. To obrazuje kondycję społeczeństwa w tamtym czasie. To twarde dowody, które były chętnie publikowane w kilkunastu krajach.
Oba te przypadki potwierdziły, że teoria psychiatrów jest wątpliwa. Biedni ludzie nie popełniają samobójstw, jak się wychowali w biednym środowisku. Popełniają je za to ludzie bogaci, którzy nagle znaleźli się trudnej sytuacji ekonomicznej. Odbierają sobie życie, bo coś ich przerosło, a nie dlatego, że mieli w sobie "wolę śmierci".
Im większe miasto, tym niższy wskaźnik samobójstw. Największy jest na wsiach i w małych miasteczkach. To się pokrywa z bezrobociem. Kiedy jedyny w mieście zakład pracy upada, ludzie nawet nie są w stanie sobie wyobrazić, co będzie. Nie widzą perspektyw. W dużym mieście w przypadku utraty pracy człowiek jednak zakłada, że jakoś sobie poradzić, że gdzieś tę pracę znajdzie.