Polacy nie próżnują, a już na pewno nie w czasie pracy. Siedząc za biurkiem są w stanie zapłacić rachunki, zrobić zakupy, a nawet znaleźć chwilę na drzemkę... czy seks. – Nie mam poczucia, że marnotrawię czas, który powinnam poświęcić na pracę. Traktuję to jak przerwę – mówi naTemat Anna z Warszawy. Czy załatwianie prywatnych spraw w pracy to coś złego?
Poniedziałek to dla wielu osób najtrudniejszy dzień w tygodniu, a jego nadejście poprzedzone bywa lękiem. Tym bardziej po miło spędzonym weekendzie trzeba jakoś uprzyjemnić początek tygodnia, aby nie przeżyć szoku pracowniczego. Okazuje się, że często wybieranym sposobem na spędzenie poniedziałku w pracy są zakupy przez internet. Według najnowszych badań, decydujemy się na nie aż 2,5 razy częściej, niż na przykład w sobotę. Najwięcej zakupów w sieci dokonujemy między godziną 11.00 a 16.00, czyli wtedy, gdy większość z nas jest w pracy. Czy jest coś złego w tym, że średnio 45 minut z ośmiogodzinnego dnia pracy poświęcamy na sprawy prywatne, czy jest to nieodłączny element naszej aktywności?
– Poświęcam na to kilka minut, więc nie mam poczucia, że marnotrawię czas, który powinnam poświęcić na pracę. Traktuję to jak przerwę – mówi Anna z Warszawy. Jej zdaniem nie tylko nie ma w tym nic złego, ale czasem po prostu nie ma innego wyjścia, gdyż jak twierdzi, "całe życie" spędza w pracy. Podkreśla, że nie marnuje całych godzin na grzebanie w aukcjach z ciuchami, a po prostu kupuje to, czego nie da się załatwić inaczej niż przez sieć. – W czasie pracy jedyne zakupy, na jakie sobie pozwalam to zakup biletów lotniczych. Jestem maniaczką podroży i promocji. Jak tylko nadarza się okazja, bukuję atrakcyjne bilety – dla siebie, ale i dla znajomych – mówi Anna. Poza tym w tak zwanym "międzyczasie" płaci rachunki czy rezerwuje bilet do kina lub teatru.
Niektórzy w załatwianiu prywatnych spraw w czasie pracy idą znacznie dalej i starają się maksymalnie wykorzystać możliwości, które daje im praca. Prywatne sprawy załatwiają nie tylko przy okazji, ale też specjalnie stwarzają sytuacje, które z premedytacją wykorzystują do prywatnych celów. Monika z Warszawy pracowała kilka lat temu w dziale marketingu jednej z warszawskich korporacji. Jej tryb pracy wymagał częstych wyjść z firmy, spotkań na mieście i służbowych lanczów. Przy czym słowo "służbowe" z biegiem czasu coraz częściej było tylko przykrywką.
– Będąc w biurze praktycznie cały czas miałam włączonego Facebooka, gadu-gadu, czy też prywatną pocztę. Miałam na to usprawiedliwienie, gdyż to narzędzia, które wykorzystuję również do normalnej pracy – wyjaśnia nam Monika. Okazuje się jednak, że te "małe grzeszki" to dopiero początek historii o tym, co można robić w czasie pracy. – Gdy pracowałam w "korpo" spotykałam się z wieloma ludźmi, również w prywatnych celach, oczywiście na koszt firmy. Nikt nie był w stanie zweryfikować tego, które filiżanki kawy były służbowe, a które z przyjaciółką – mówi Monika.
To, co dla niektórych mogłoby być niewyobrażalne, dla Moniki swego czasu było normą i metodą na podniesienie adrenaliny w ciągu dnia. – Nieraz chodziłam do banku załatwiać swoje sprawy, realizowałam awizo, a nawet chodziłam do lekarza. Czasem spotykałam się ze swoim chłopakiem i uprawialiśmy seks – wspomina była pracownica działu marketingu. – Czasem ja jeździłam do niego, ale zdarzało się, że robiliśmy to nawet w samochodzie na parkingu pod moją pracą – wyznaje Monika, które pragnie zachować anonimowość.
Spanie w oponach, dźwiganie powietrza
Każda branża ma swoje sposoby na to, aby robić, ale się nie narobić. Wojtek, który kilka lat temu pracował w stacji szybkiej obsługi samochodów, zdradza nam, że najlepszym sposobem na przyjemne spędzenie czasu w pracy były drzemki w oponach. – Hala w której pracowałem była duża, a kierownik zazwyczaj nie wychodził ze swojego gabinetu. Można było zniknąć na kilka godzin w głębi zakładu, gdzie składowaliśmy opony do wymiany i zdrzemnąć się na nich – mówi mechanik. Dziś nie pozwala sobie na takie przerwy, bo założył własną działalność i nie marnuje czasu.
Okazuje się, że właśnie praca fizyczna sprzyja szukaniu sobie dodatkowych zajęć w czasie dyżuru. Marek jest dzisiaj dziennikarzem, ale pierwsze kroki zawodowe stawiał jako pracownik fizyczny. I choć nie było wówczas Facebooka, miał mnóstwo sposobów na to, aby zająć się czymś innym, niż to, za co mu płacono. Jego ulubionym zajęciem było dokładnie to samo, co w przypadku Wojtka. – Zdarzało mi się zasnąć na tyłach magazynu (byłem magazynierem) – mówi Marek. Takie okazje zdarzały się jednak rzadko, gdyż jego kierownik pilnował, aby żaden z pracowników się nie nudził. – Szukałem więc łatwiejszych zadań i udawałem bardzo zajętego, aby nie dostać jakichś ciężkich prac, jak na przykład wywożenie szamba w wiaderkach – mówi nam dziennikarz i były magazynier.
Granie na czas
Co łączy informatyka i pracownika branży medialnej? To, że w wolnej chwili od pracy można pograć w ulubioną grę, albo odwiedzić serwisy typu kwejk.pl. Kilka miesięcy temu opisywaliśmy historię informatyka, który na siłę szukał sobie zajęcia w pracy, gdyż po prostu miał za mało do zrobienia. I choć zarabia ponad osiem tysięcy złotych, miał dosyć swojej pracy, gdyż nie czuł się w niej potrzebny. Sposobem na spędzanie czasu było granie na komputerze, co zajmowało mu nawet pięć godzin dziennie. A gdy to mu się nudziło, sięgał do filmików z YouTube'a.
– To nie jest do końca tak, że się opieprzam w pracy – mówi naTemat Grzegorz, pracujący w jednej z regionalnych telewizji. – Owszem, przesiaduję na Kwejku, słucham muzyki i oglądam filmy na Youtube, gram w gry na Facebooku, ale mam żelazną zasadę - lenistwo w pracy nie może przeszkadzać w wypełnianiu moich obowiązków – mówi nam Grzegorz. Jak twierdzi, zaczyna grać i oglądać filmy w internecie dopiero, gdy zrobi już wszystko, co miał zaplanowane.
– Oczywiście, jak każdy pracownik biurowy, czasami odchodzę od komputera. Idę do socjalnego napić się kawy, zawsze tam kogoś spotkam i wtedy pięciominutowa przerwa wydłuża się do dwudziestu. Idąc korytarzem w drodze z łazienki, spotkam kogoś i znów - dziesięć, piętnaście minut rozmowy. Czy jednak to wszystko czyni mnie złym pracownikiem? – Grzegorz twierdzi, że nie. Gdyby było inaczej, byłby gotowy zająć się tylko pracą. – Pamiętam, po co chodzę do pracy – zapewnia.