Agnieszka Graff twierdzi, że feminizm jest chłopcem do bicia współczesnej popkultury
Agnieszka Graff twierdzi, że feminizm jest chłopcem do bicia współczesnej popkultury Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

"Feminizm obwinia się o kobiece depresje i nowotwory, o kryzys męskości i kryzys demograficzny, o nadmiar seksu i brak seksu, bezdzietność, rozwody, samotność i przepracowanie" – pisze w "Gazecie Wyborczej" pisarka Agnieszka Graff.

REKLAMA
Czy feminizm to chłopiec do bicia? Według Agnieszki Graff - tak, i to już od początku lat 90. Pisarka narzeka, że wówczas media nie mogły pojąć, że kobiety cierpią z powodu nierówności płci. "Powtarzały idiotyczne skojarzenia z 'Seksmisją' oraz opowieść o tym, że feministki są brzydkie, wredne i niepopularne wśród zwyczajnych kobiet" – wspomina.
Graff pisze też o wizerunku feministek w środowiskach narodowo-katolickich: "Postać feministki w prasie tego nurtu to krzyżówka czarownicy i psychopatycznej morderczyni. I nie chodzi tu tylko o aborcję, która w prawicowym dyskursie nazywa się zawsze 'mordowaniem dzieci nienarodzonych'. W komentarzach dotyczących przypadków dzieciobójstwa też winny okazuje się feminizm".
Dostaje się nawet tygodnikowi "Polityka", który analizując kryzys demograficzny postawił diagnozę, że winne są nadmierne ambicje zawodowe kobiet. "Jeśli bohaterka serialu zakłada firmę, możemy być niemal pewne, że wkrótce się zakocha, zajdzie w ciążę i biznes porzuci. Jeśli w popularnym filmie pojawi się feministka, to okaże się wredna i głęboko nieszczęśliwa, a jedynym motywem jej działania będzie chęć, by odbić głownej bohaterce ukochanego" – wymienia dalej Graff.
Pisarka cytuje tezy z książki "Reakcja" autorstwa Susan Faludi, z których wynika, że atak na feminizm oparty jest na lęku przed zmianą. "Reakcji można przeciwstawić tylko jedno: świadomość, że równość płci to kwestia czasu, że jesteśmy spadkobierczyniami trwającej od kilkunastu pokoleń powolnej, ale doniosłej zmiany, której kresem może być jedynie pełna demokracja" – stwierdza na koniec.
Czytaj także:
Źródło: "Gazeta Wyborcza"