Zaostrzone kontrole organizacji antydopingowych mają oczyścić sport z oszustów.
Zaostrzone kontrole organizacji antydopingowych mają oczyścić sport z oszustów. Fot. Shutterstock.com

Cały sportowy świat po raz kolejny zamarł z wrażenia. Czy słusznie? Tyson Gay, najlepszy tegoroczny sprinter świata, został przyłapany na dopingu. Ponadto jamajska federacja podała, że niedozwolone substancje znaleziono w organizmach 5 jamajskich sprinterów. Takich afer z udziałem gwiazd jest mnóstwo. Przecież wszyscy wiedzą, że sportowcy biorą doping. Sprawdzamy, jak walczy się z dopingiem.

REKLAMA
W czerwcu Jamajczycy brali udział w mistrzostwach swojego kraju. Niewielu słyszało o tych zmaganiach. W końcu Jamajka gdzieś tam daleko, zawody mało prestiżowe. O mistrzostwach dowiedzieliśmy się niedawno, kiedy wyszło na jaw, że badanie na obecność środków niedozwolonych dało wynik pozytywny. Wśród feralnej piątki znalazł się Asafa Powell, złoty medalista z Pekinu ze sztafety 4x100 m oraz były rekordzista świata. Oprócz niego wśród dopingowiczów znalazła się między innymi Sherone Simpson, złota medalistka w sztafecie 4x100 m z Aten.

Oświadczenie Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF)

"Zaangażowanie IAAF w walkę z dopingiem w lekkoatletyce się nie zmieni. Mamy zobowiązania etyczne wobec sportowców, którzy wierzą w czystość sportu. To właśnie z myślą o nich stworzyliśmy program, który sięga głęboko i korzysta z bardzo wielu zasobów, dzięki czemu możemy wyeliminować zawodników łamiących nasze reguły. Wiarygodność tego programu cały czas się poprawia, przez co wykrywamy coraz to nowe przypadki, ale też odczuwamy wsparcie każdego sportowca, trenera i działacza, który wierzy w czystość sportu"

Widz zniesmaczony
Gdy usłyszałem te donisienia, ciarki mi przeszły po plecach. Bo jak to jest? Oglądam, zachwycam się zmaganiami najlepszych sportowców na świecie, a potem dowiaduję się, że to nieprawda. Nie są najlepsi, a są zwykłymi oszustami. Nie mają najlepszego szkolenia na świecie, nie są wielkimi gwiazdami, a jedynie cwaniakami uśmiechającymi się po biegu. Powell przyznał, że metyl-synefryna mogła znajdować się w odżywkach, które przyjmował. Substancja ta intensywnie spala tłuszcz zapasowy. W większych dawkach może powodować zaburzenia rytmu serca.
Jako miłośnik sportu jestem głęboko wstrząśnięty tymi doniesieniami. Do czego dochodzi? Mamy stać się teraz wszyscy lekarzami i sprawdzać co brali nasi ulubieńcy? Przecież to absurd. A jednak, nie powinno mnie to dziwić. Rekordzista Polski w biegu na 100 metrów Marian Woronin cytowany przez eurosport.onet.pl mówił, że zawodnicy złapani na dopingu mogą być często nieświadomi tego, co robią. – Za tym stoi cała grupa lekarzy, którzy posiadają szeroką wiedzę na temat suplementów diety – mówił.

Mea culpa

Otwieram oczy ze zdumienia. A właściwie dopiero sobie wszystko uświadamiam. Po prostu, lekarze dodają sportowcom różne substancje, aby ich wspomóc. Czasem są one niedozwolone. Czyli wina lekarzy? Nie no, bez przesady. Przecież sportowiec, ba, żaden człowiek nie może zaufać komuś do tego stopnia, aby przyjmować substancje, które mogą mu w sumie zaszkodzić. Bowiem cała lista środków wspomagających ma swoje działanie niepożądane. Tym bardziej nie rozumiem tłumaczenia Tysona Gaya. – Zaufałem komuś i teraz jestem zawiedziony. Czasem człowiek po prostu komuś ufa, taka jest ludzka natura – tłumaczył. Powell też w końcu przyznał, że mógł zażyć coś zakazanego z odżywkami.
Polska tyczkarka Monika Pyrek uważa, że nigdy nie jest winny tylko lekarz zawodnika. – Nie można zrzucić winy na lekarza. Odpowiedzialność jest rozłożona, bo przy badaniach antydopingowych podaje się również nazwisko lekarza i trenera. Ale trzeba też 50 razy sprawdzić, co się bierze – tłumaczy w rozmowie naTemat.
A lista tego, czego nie wolno brać, jest bardzo długa. Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) utworzona przy MKOL w 1999 roku co roku publikuje nową listę środków niedozwolonych. Znajdują się na niej substancje zakazane cały czas (zarówno przed, jak i w trakcie zawodów) oraz zakazane wyłącznie podczas zawodów. Istnieje również lista substancji zakazanych w poszczególnych sportach. Jak czytam, alkohol jest zakazany m.in. podczas zawodów łucznictwa oraz karate. Ale już na przykład w judo i strzelectwie nie. Jednocześnie WADA zastrzega, że jeśli jakaś substancja nie znajduje się w ich spisie, musisz sprawdzić na stronie "Twojej organizacji antydopingowej". Sprytnie.
Primum non nocere
Tak czy inaczej trzeba być niezłym ekspertem w dziedzinie substancji zakazanych, żeby orientować się, co można przyjąć, a co nie. Zawodnik nie musi tego wiedzieć. Serio, wymaganie od biegacza znajomości kilkuset specyfików jest karkołomnym zadaniem. On ma biegać. Jednak sztab, szczególnie wielkich sportowców występujących w zawodach międzynarodowych, musi wiedzieć co jest dozwolone, a co nie. Jak się okazuje, to bardzo ważne.
W sprawie jamajskich sportowców pojawia się nazwisko Christophera Xuereba, kanadyjskiego lekarza. Sprinterzy zaczęli z nim współpracować w maju, a już w czerwcu wykryto u nich doping. Medyk miał dostarczyć sportowcom zanieczyszczone środki. Ani zawodnicy, ani ich menedżerowie nie wytłumaczyli się z tak dużego zaufania do kogoś, z kim współpracowali od kilku tygodni.
– Lekarzowi na pewno trzeba ufać, ważna jest komunikacja między zawodnikiem a lekarzem. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której zawodnik nie wie, co bierze. Lekarz bierze czynny udział w treningach sportowca. Jest na rynku wiele dozwolonych środków, którymi można wspomagać organizm – mówi w rozmowie z naTemat Dariusz Baranowski, były kolarz, trzykrotny zwycięzca Tour de Pologne.
Bo tak robili wszyscy?
Wszyscy miłośnicy kolarstwa znają nazwisko Eufemiano Fuentesa. W jego klinice znaleziono 186 próbek krwi sportowców z EPO, sterydami i hormonem wzrostu. Klientami tego lekarza okazali się czołowi kolarze Tour de France, wśród nich Niemiec Jan Ullrich, który wygrał wyścig w 1997 roku. Jak mówił wówczas, wszyscy brali. – Nie robiłem niczego dziwnego. Nie stosowałem żadnych innych środków niż pozostali zawodnicy. Oszustwo zaczyna się moim zdaniem wtedy, kiedy nielegalnymi substancjami coś zyskuję, a tak nie było, bo każdy miał dostęp do tego samego. To było jedynie wyrównywanie szans – tłumaczył.
Baranowski stanowczo odrzuca taką argumentację. Jego zdaniem każdy sportowiec odpowiada za siebie i nie może zrzucać odpowiedzialności na innych. – Nie można argumentować swoich czynów na zasadzie: ktoś kradnie, to ja też kradnę. Jeśli ktoś mówi, że wszyscy brali, chce pomniejszyć swoją winę. Podkreśla jednocześnie, że nawet najlepszy wspomagacz nie zastąpi intensywnego treningu.
Choć czasem, przypadkiem...
Pełna zgoda. Jeśli chcę być najlepszy, to ciągle trenuję. Nie wspomagam się EPO, nie potrzebuję transfuzji krwi do szczęścia. Nie wygrywa we mnie ślepa chęć zwycięstwa za wszelką cenę. Zwyczajnie, staram się być coraz lepszy w sposób naturalny. Wystarczy popatrzeć na Justynę Kowalczyk. Ta kobieta mnie absolutnie fascynuje. Podczas czerwcowego obozu w Zakopanem, nasza biegaczka po kilka godzin dziennie biegała po górach. Tydzień odpoczywała, choć codziennie był trening, a teraz trenuje w estońskiej Otepaeae. Choć nawet Kowalczyk zdyskwalifikowano na dwa lata, po tym jak w 2005 wykryto u niej glukokortykosteroidy. Znaleziono je w leku przeciwbólowym, który Kowalczyk brała po kontuzji ścięgna Achillesa. Ostatecznie po odwołaniach karę skrócono do grudnia 2005 roku. To pokazuje drugą stronę medalu. W skrócie, sportowiec nie może być chory, a jak jest chory albo ma kontuzję, to powinien siedzieć w domu i nic nie robić. Nie daj Boże, przyjmować leków! Bo skończy się jak w przypadku Kowalczyk.
Monika Pyrek jest zdecydowaną zwolenniczką zaostrzenia kar za doping. Ten poważny, wynikający z premedytacji zawodnika – W lekkoatletyce i kolarstwie jest tak wiele afer, bo tutaj są największe kontrole. To bardzo dobrze. WADA przeznacza coraz więcej pieniędzy na badania. Uważam, że nie powinno być pobłażania dla tych, którzy biorą doping. Należy zaostrzyć kary. Już po pierwszej wpadce powinno nakładać się na sportowca dożywotnią dyskwalifikację – mówi medalistka mistrzostw świata w skoku o tyczce.
Od zawsze
Sytuacje dopingowe to żadna nowość. Mylą się ci, którzy myślą, że doping wymyślono jakieś 10 lat temu. Wszystkie organizacje walczące z nim nie powstały, aby zarabiać. Pierwszy raz zaczęto walkę z dopingiem jeszcze przed II wojną światową. W 1928 roku IAAF formalnie zakazała wszystkich form dopingu wydolnościowego. Jednak starcie z farmakologicznym wspomaganiem ograniczało się wówczas do podpisywania oświadczeń przed sportowców. Pierwsze testy antydopingowe wprowadzono w latach 60-tych.
Same przypadki dopingu (jak dziś to nazywamy) pojawiły się jeszcze wcześniej. W 1904 roku maratończyk Thomas Hicks stracił po biegu przytomność na kilka godzin. Potem wyznał, że przed zawodami wypił brandy zmieszane ze strychniną, co działało na niego bardzo pobudzająco. Cały świat słyszał o imperium dopingu, jakie istniało w NRD. W laboratorium dr. Kreischa zapładniano kobiety, aby zwiększyć ich wydolność. Potem dokonywano aborcji. I wtedy, i dziś liczył się zysk. Bo doping = pieniądze. Pieniądze dla firm farmaceutycznych, które płacą lekarzom. Lekarzom płacą zawodnicy. A zawodnicy dostają kasę za zwycięstwa w zawodach. Czasem nawet za sam udział. I biznes się kręci. Co ciekawe, jedna ze znanych polskich sportsmenek odmówiła nam komentarza w sprawie dopingu. – Taki mam zapis w kontrakcie. Niestety, nic nie powiem w tej sprawie – powiedziała.
I gdzie w tym wszystkim prawdziwy duch sportu?