Na dopingu przyłapano już wielu wybitnych sportowców. Kiedyś Ben Johnson, niedawno Lance Armstrong. W Polsce nie tak dawno temu głośno było o wpadce biegaczki narciarskiej Kornelii Marek. Wczoraj usłyszeliśmy, że doping brał Mariusz Wach, bokser. Jest taki głos, który słyszy się od lat. Kiedyś cichy, teraz coraz głośniejszy. Głos pytający: - A może by tak ten doping zalegalizować? Ludzie, którzy pytają, nie są oszołomami. Mają swoje argumenty. Podobnie jak ich przeciwnicy.
Najpierw pojawiła się wiadomość, że na dopingu złapano Mariusza Wacha. Potem w internecie pojawiła się kontrowersyjna wypowiedź Przemysława Salety. Bokser, kiedyś mistrz Europy, miał powiedzieć: "Bo ja od dawna to mówiłem i będę mówił dalej. Doping powinien być zalegalizowany. W sporcie zawodowym to wszystko i tak przypomina zabawę w kotka i myszkę". Potem pojawiły się sensacyjne nagłówki: "Saleta szokuje", "Saleta: sport nigdy nie był i nigdy nie będzie czysty".
Słowa wyrwane z kontekstu
Powiedział te słowa? W rozmowie z naTemat Saleta mówi, że jego słowa wyrwano z kontekstu, a zamiast całej wypowiedzi zamieszczono tylko fragmenty. Potem kontynuuje: - Niech pan wyraźnie zaznaczy, że wcale nie jestem za stosowaniem dopingu. Jestem przeciwko, ale jako że doping był, jest i będzie, to jestem za jego legalizacją.
Dlaczego? Bo, jak mówi, badania antydopingowe nie są dziś ujednolicone. Różnią się w poszczególnych federacjach i poszczególnych dyscyplinach. W boksie są prostsze, co oznacza, że mniejsze jest prawdopodobieństwo wykrycia jakiejś substancji. Z kolei badania olimpijskie, już dużo bardziej złożone, są po prostu za drogie.
Materiał o legalizacji dopingu:
Nawoływania do legalizacji dopingu mamy w sporcie od lat. Tylko argumenty różnią się między sobą. Paweł Januszewski był niegdyś czołowym polskim płotkarzem. Oto jego wypowiedź jeszcze z 2003 roku: "Jestem za legalizacją dopingu. To hipokryzja wymagać rekordów i wielkiego show, a równocześnie oburzać się na słowo doping."
Nie da się temu zapobiec
Z kolei na początku ubiegłego roku głos zabrał amerykański kolarz Floyd Landis, zwycięzca Tour de France 2006, który następnie został zdyskwalifikowany, bo wykryto u niego zbyt wysoki poziom testosteronu. - Organizacje zwalczające doping pozostają tak daleko w tyle, że nie sposób jest temu zapobiec - powiedział. A potem dodał: - Doping był, rozwija się i coraz trudniej będzie go wykryć. Za dziesięć lat cztery razy trudniej niż obecnie.
To nie przypadek, że wypowiada się kolarz. Na XIV Festiwalu Nauki swój wykład miała doktor Joanna Różyńska z AWF. Stwierdziła, że obecnie po doping sięga od 5 do 25 procent sportowców. Są jednak sporty bardziej i mniej narażone na ten proceder. W takim boksie doping tak wiele nie da, bo to generalnie dyscyplina techniczna. Ale tam, gdzie liczy się to, kto więcej podniesie, szybciej pobiegnie czy dalej rzuci, doping może dać wiele. Albo tam, gdzie jak najszybciej trzeba wjechać na wielkie wzniesienie. Albo wytrzymać trudy kilkutygodniowego wyścigu.
Oczywiście istnieje specjalny organ, odpowiadający za toczenie tej walki. W 1999 roku powstała Światowa Agencja Antydopingowa (WADA), a pięć lat później wcielono w życie Światowy Kodeks Antydopingowy. Tyle tylko, że wszystkie te inicjatywy nie są wyprzedzające. A wręcz przeciwnie - zazwyczaj odbywa się to według prostego schematu: jest wpadka, wielki sportowiec, świat nie może uwierzyć, okazuje się, że jednak to prawda. Jest niedowierzanie, potem oburzenie, WADA ląduje na cenzurowanym, jednak zapowiada stanowczą walkę z dopingiem. I tak w kółko. Aż do następnej wpadki.
Wszyscy brali, ale ukarali jednego
WADA jest jak peleton, który próbuje nadążyć, za uciekinierami. Najczęściej bez powodzenia. Saleta jako ciekawy przykład podaje Chiny. - W sporcie jest tak, że na dojście do formy potrzeba całych lat, tak? A ich gwiazdy potrzebują na to czasami tylko roku czy dwóch. To bogate państwo, mają swoje prężne laboratoria, w których pracują nad środkami, których jeszcze nie ma na liście. i teraz taki ktoś wygrywa, zdobywa na olimpiadzie złoto, a gdyby to zrobił rok później, to już by wpadł - opowiada Saleta.
Weźmy ostatnie igrzyska olimpijskie. Pływanie, kobiety ścigają się na 400 metrów stylem zmiennym. 16-letnia Chinka Ye Shiwen jest bezkonkurencyjna. Nie dość, że wygrywa, to jeszcze ostatni basen przepływa szybciej niż czyni to w finale tego samego dystansu … najlepszy mężczyzna. Wielki Ryan Lochte. Jan Chmura, profesor z wrocławskiej AWF, nie jest w stanie uwierzyć, że to może być tylko i wyłącznie kwestia kapitalnego treningu. - Kobiety mają mniejsze możliwości od mężczyzn, wystarczy prześledzić odpowiednie rekordy świata. A tu nagle taki wynik. To niemożliwe, my do tego jeszcze nie dojrzeliśmy - mówi w rozmowie z naTemat.
Zwolennicy legalizacji lubią odwołać się do paranoicznej sytuacji z igrzysk w Seulu. Rok 1988, finał setki mężczyzn wygrywa Kanadyjczyk Ben Johnson. Wygrywa, by potem wpaść. Odebrano mu wszystkie medale, wywalczone od 1987 roku. Złoto w tej sytuacji zdobył Carl Lewis, drugi na mecie. Tyle, że … on też brał. Potem się tłumaczył, że niedozwolone środki musiały się znaleźć w syropie, który nieświadomie wypił. Ale brał nie tylko Lewis. Wtedy na dopingu była cała ósemka finalistów. Ucierpiał tylko Jonhson. W stolicy Korei byli równi i równiejsi.
Finał w Seulu - na dopingu była cała ósemka:
Wyścig szczurów, groźny dla homo sapiens
Saleta doping by raczej zalegalizował, Chmura już niekoniecznie. - Nie mogę się zgodzić z ludźmi, którzy chcą na to pozwalać. To byłaby błędna decyzja - mówi stanowczo. Pytam Saletę, czy nie boi się, że legalizacja doprowadziłaby do totalnego wyścigu zbrojeń. Odpowiada: - Ale przecież taki wyścig trwa już w najlepsze. Nie sądzę, by taki chiński rząd przejmował się przepisami.
Prof. Chmura właśnie w tym widzi największe z zagrożeń. - Wie pan, co by się działo? Od razu ruszyłby wyścig szczurów, w który zaangażowałby się cały przemysł farmaceutyczny. Powstawałyby nowe związki dopingujące, a to byłoby olbrzymim zagrożeniem dla całego gatunku homo sapiens. Do tego wiele nowych mutacji genetycznych, zmiany kodu. Szkoda gadać. My sami nie zdajemy sobie sprawy z tych konsekwencji - tłumaczy Chmura.
Saleta: - Nie zgadzam się. Po legalizacji doping byłby bezpieczniejszy, a zdrowie i życie ludzkie stanowiłoby wartość najwyższą. Gdyby nad tymi środkami można było normalnie pracować, to i skutki uboczne byłyby mniej poważne. Dużo mniej poważne. Nie potrafię sobie wyobrazić jakiegoś amerykańskiego naukowca, który wymyśla, a potem wypuszcza na rynek specyfik, które mógłby sportowcowi poważnie zaszkodzić.
Geneza dopingu w sporcie:
fragment wykłady dr Różyńskiej, cytowany przez PAP:
"Współczesny doping jest dzieckiem 4 fenomenów" - powiedziała prelegentka. Pierwszym z nich - tłumaczyła - było użycie - podczas I i II wojny światowej - narkotyków i środków psychotropowych dla pobudzenia żołnierzy i lotników. Kolejnym etapem w rozwoju dopingu był okres "zimnej wojny w sporcie". Od lat 50. do 70. XX w. ZSRR i USA w zasadzie podkradały sobie różne substancje mające zwiększyć wydolność zawodników.
Apogeum sportowej "zimnej wojny" to jednak realizowany między 1974 a 1989 rokiem "Plan 14.25". Był to proces "hodowli" medalistów olimpijskich, przy akceptacji władz NRD. Hodowla olimpijczyków zaczynała się już w dzieciństwie. "Po kilku latach przyszłym medalistom, którzy zaczynali wchodzić w regularne treningi, podawano różnego rodzaju środki dopingujące; hitem wśród nich był Turinabol" - mówiła dr Różyńska. CZYTAJ WIĘCEJ
Biorą co popadnie albo nie mają wiedzy
Spór trwa od lat, a argumenty są różne. Wielu mówi, że po zalegalizowaniu dopingu i tak wygrywać będą najlepsi. Ale tak twierdzą ci, którzy niewiele wiedzą o sporcie. Przede wszystkim, ich pogląd zakłada, że każdy będzie miał dostęp do identycznych substancji, co przecież jest fikcją. Bo dzisiaj jest tak, że jeden ryzykuje bardziej, a drugi nie ryzykuje w ogóle. Często uważa się, że ofiarami wpadek są dwa typy sportowców. Ci, którzy przesadzają, biorą co popadnie. I ci, którzy nie mogą korzystać z fachowej wiedzy sportowców. Wspominani przez Saletę Chińczycy mają spokój. Wiedzą, że musiałby stać się cud, by wpadli.
Ale nawet gdybyśmy założyli na chwilę utopijny świat, gdzie każdy sportowiec ma do swojej dyspozycji te same medykamenty. Czy wówczas klasyfikacja wyglądałaby tak samo, jak wtedy, gdy każdy jest czysty? Badania dowodzą, że niekoniecznie. Marek Tyniec, bloger naTemat, napisał niedawno tekst o historii dopingu w kolarstwie. I w nim właśnie rozprawił się z tą powtarzaną jak mantra tezą. Po ewentualnej legalizacji nie będzie wygrywał najlepszy. Będzie wygrywał ten, którego organizm najlepiej zaadoptuje się do niedozwolonych środków. A to jest duża różnica. Badania dowodzą, że dopuszczenie dopingu promowałoby zawodników słabszych.
Fragment wpisu Marka Tyńca:
Co więcej, ponieważ obrót lekami, które często są jeszcze np. w fazie badań klinicznych (jak nowsze generacje epo: „Dynepo” i „Mircera”) jest ograniczony lub nielegalny. Zatem wygrywa ten, który lepiej radzi sobie z omijaniem prawa, lepiej przekupuje celników, przemyca, lepiej zdobywa „koks” na czarnym rynku. Idąc dalej można stwierdzić, że niektóre ćwiczenia czy metody treningowe planowane są (lub były) układane nie pod optymalny rozwój organizmu, a w kontekście jak najlepszego wykorzystania działania środków dopingujących. CZYTAJ WIĘCEJ
9,35 na setkę
Doping nie jest tematem jasnym i jednoznacznym. Gdy pytasz o niego, mało kto mówi ci, że coś trzeba postanowić zdecydowanie, na pewno. Częściej używany jest wyraz "raczej". Także Chmura, przy całym swoim sprzeciwie, między wierszami przyznaje, że legalizacja miałaby też swoje dobre strony. Jedna z nich? Proszę bardzo - ostatnio co jakiś czas słyszymy o śmiertelnych wypadkach, na przykład na boisku piłkarskim. Przeciążenia? Po części tak, ale w wielu przypadkach tragedie te wynikają z przedawkowania środków dopingujących. - Pozwolenie na doping być może w wielu przypadkach te szanse by wyrównało. Ale niech pan wyraźnie zaakcentuje te słowa: "być może" - mówi profesor.
Doping ma też różne swoje gatunki. Najgroźniejszym, zdaniem Chmury, jest doping genetyczny. Ludzkość od zawsze zadaje sobie pewne pytania. Ile człowiek może? Jakie są granice ludzkich możliwości? W sporcie to pytanie można by sformułować tak - w jakim czasie człowiek może przebiec 100 metrów? Chmura na ostatnie z tych pytań odpowiada tak: - Jeśli doping genetyczny dojdzie do głosu, będzie to czas w granicach 9,35 - 9,38 sekundy. Niewyobrażalne, prawda? A to może stać się już niedługo. Za kilka, maksymalnie kilkanaście lat.
Armstrong? Dla amatorów zrobił wiele dobrego
Takie szprycowanie się jest jednak niebezpieczne. Wyjątkowo niebezpieczne. Mięśnie tak kształtowanego zawodnika będą nieprawdopodobnie mocne, co może spowodować, że nie wytrzymają przyczepy. I będą pękać, zrywać. To przykład skrajny, straszny, brutalny, ale zarazem pokazujący, w jaką stronę możemy niedługo pójść. Zdaniem Chmury dopuszczenie dopingu doprowadzi do pogorszenia się zdrowia sportowca.
Lance Armstrong broni się przed oskarżeniami o doping:
Czy tak jednak być musi? Saleta wie, co mówi, bo jako pięściarz doszedł bardzo wysoko. - Zdrowie? Przecież sport wyczynowy w ogóle nie jest zdrowy. Dla mnie to bardziej kwestia etyki. Odpowiedzi na pytanie, czy dla wyniki, sukcesu człowiek jest gotowy złamać pewne zasady - przekonuje w rozmowie z naTemat.
Na koniec nawiązuje do Lance'a Armstronga, pokazując zarazem jak działa współczesny świat. Świat, w którym od sportowców oczekuje się rzeczy ponadludzkich. W którym 10 sekund w biegu na 100 metrów nie zrobi wrażenia na nikim. Taki Armstrong latami oszukiwał, ale raz po raz wygrywał Tour de France. Dla wielu stał się wzorem. Nie tylko dla tych, którzy później także sięgali po doping. Przede wszystkim, dla amatorów, którzy, widząc go w telewizji, sami siadali na rower, jeździli rekreacyjnie.
Odsądzamy go teraz od czci i wiary, a mało kto zauważa, że przy wszystkich tych swoich błędach i wpadkach zrobił też dla kolarstwa dużo dobrego - puentuje Saleta.