W ciągu jednego weekendu w wodach w okolicach Gdańska utonęło tyle osób, co przez cały miniony rok. Ciepły lipiec przekonał Polaków do wczasów nad Bałtykiem – morzem, o którym większość z nas absolutnie nic nie wie. Wierzymy, że skoro jest małe i nieważne na świecie, nikomu nie zrobi krzywdy. – W tym roku pięknej pogodzie towarzyszą także wiatry. Głównie północne, które powodują wysokie fale i tzw. cofkę – mówi szef WOPR, Jerzy Telak. I to właśnie ona jest przyczyną większości utonięć.
Tylko w miniony weekend na polskich plażach utopiło się aż dziewięć osób. W tygodniu czarna seria rozpoczęła się na nowo. Na jednej z gdańskich plaż topiło się jednocześnie aż osiem osób. Nie udało się im uratować 43-latka. Chwilę później WOPR otrzymał kolejne zgłoszenie. W morzu bez śladu zniknęła 24-latka. Wielogodzinne poszukiwania w sztormowych warunkach nie pozwoliły nawet na odnalezienie ciała. Dziś w Białogórze utonął 55-letni mężczyzna.
Wcześniejszy weekend był równie tragiczny, woda zabrała wtedy życie dziewięciu osobom. W ciągu zaledwie dwóch dni w zdradliwych wodach Zatoki Gdańskiej zginęło niemal tyle osób, co w całym ubiegłym roku, kiedy to Bałtyk pochłonął dwanaście żyć. Wszystko przez prąd wsteczny.
W jeden weekend morze zabrało tylu, co w rok
Na popularnych plażach gdańskiej Wyspy Sobieszewskiej wciąż można spotkać tłumy, ale atmosfera robi się tu coraz mniej wakacyjna. Wszyscy dokoła mówią tylko o czarnej serii utonięć i tym, że morze wciąż nie oddało w okolicach Gdańska kilku ciał topielców. A nie przyszedł nawet sierpień. To właśnie na początku drugiego miesiąca wakacji przyroda staje się tutaj najbardziej niebezpieczna, a ratownicy mają więcej pracy. Teraz boją się, jak bardzo smutne statystyki mogą do tego czasu wzrosnąć.
Jerzy Telak, prezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego tłumaczy, że tegoroczna czarna seria nad Bałtykiem spowodowana została przez kilka czynników. – Mamy bardzo pogodny lipiec. Przyciągnęło to nad polskie morze wielu turystów. Tymczasem w tym roku pięknej pogodzie towarzyszą także wiatry. Głównie północne, które powodują wysokie fale i tzw. cofkę – tłumaczy.
Cofka może nastąpić w wyniku spiętrzenia wody przez długotrwałe działanie silnych wiatrów wtłaczających wodę w górę cieku (cofka wiatrowa), w wyniku pojawienia się zatoru lodowego lub działania zapory wodnej. CZYTAJ WIĘCEJ
za wikipedią
Jaka znowu cofka?!
To właśnie ofiarami osławionej cofki jest większość osób topiących się ostatnio na Bałtyku. Każdy kiedyś o niej słyszał, ale tylko zaprzyjaźnieni z morzem mieszkańcy Wybrzeża zdają sobie sprawę, jakie niesie zagrożenie. W taką pogodę, jak ta, która panowała przez ostatnie – nawet słoneczne – dni nad morzem żaden gdańszczanin raczej w wodzie się nie bawi. Turyści z całej Polski wręcz przeciwnie. Chwytają każdy dzień urlopu i nie słuchają ostrzeżeń.
Czym zatem jest cofka? – Bałtyk wlewa się na plaże, ale nie zalewa kraju tylko nagle cofa się. Tworząc silny prąd wsteczny. To jest właśnie fundamentalne niebezpieczeństwo – wyjaśnia Jerzy Telak. I dodaje, że nie trzeba urodzić się nad Bałtykiem, by widzieć kiedy morze jest dla nas zbyt niebezpieczne. – Gdy pojawia się cofka, pojawia się też odpływ. To bardzo wyraźnie czuć, bo mamy już duży problem, by wejść w morze. Jeśli wypływa się jednak w te fale i łapie nas ten silny prąd, trudno jest na brzeg wrócić – mówi.
Wiatr cofa wodę z Bałtyku
"W morzu ginie się z głupoty"
– Ludzie giną w morzu zawsze z własnej głupoty. Dlatego, że nie potrafią zrozumieć, co oznacza czerwona flaga, nie słuchają naszych ostrzeżeń. Mają to wszystko w głębokim poważaniu, bo przecież parę lat temu nauczyli się pływać na basenie. Pływają znakomicie i ich nigdy nie będą dotyczyły te historie o utonięciach, które latem wciąż wałkują w telewizji – przekonuje Adrian – jeden z gdańskich ratowników, którzy uczestniczyli w ostatnich akcjach ratowniczych.
Choć ratownikom jest żal każdej ofiary, to z każdym rokiem służby nieudane akcje przestaje przeżywać się tak mocno i emocjonalnie. – Bo rozumiesz, że ktoś poszedł w morze z własnej winy. Nie dlatego, że nie pomogliśmy mu na strzeżonym kąpielisku. On polazł dalej i próbował pokazać nam, że są świetne warunki. W morzu ginie się przez brawurę i skrajną nieodpowiedzialność. Takie przekonanie, że skoro na geografii uczą, że Bałtyk jest mały i nieważny to przecież nikomu krzywdy nie zrobi – stwierdza i wyjaśnia, że wspomniana "cofka" jest tego idealnym przykładem.
Jerzy Talak potwierdza też ocenę jednego ze swoich ratowników. Polacy giną w falach Bałtyku głównie ze względu na brak podstawowej wiedzy o morzu. Niewiele wynoszą jej ze szkoły. Poza polskim wybrzeżem trudno zdobyć ją w domu. W efekcie dochodzi do sytuacji, w których miejscowi przezornie nie wchodzą do wody, a turyści nic sobie z warunków pogodowych nie robią i kąpią się w najlepsze.
Polaku, nie umiesz pływać!
Jak zmienić tę mentalność? W WOPR przekonują, że przede wszystkim należy Polaków nauczyć dobrze pływać. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu zaledwie 20 proc. społeczeństwa deklarowało, że umie pływać. Dziś to już ponad 40 proc. To wspaniale? Nieprawda. U naszych zachodnich sąsiadów pływać potrafi aż 90 proc. obywateli. Ponad dwukrotnie większy od Polski kraj przypadków utonięć odnotowuje więc podobną liczbę co nad Wisłą. Podobnie dobrze radzą sobie nad morzem także w USA, Francji, Brazylii, czy dalekiej Australii.
Może brzmi to banalnie, ale naprawdę najlepszym sposobem, by zapobiec utonięciu jest nauczenie się pływać. I nie chodzi wcale o kilka długości basenu przepłynięte żabką. – Im ktoś więcej w życiu przepłynął, tym większą ma świadomość zagrożeń. Nie słyszałem, by jacyś wielcy pływacy w morzu utonęli. Toną ci, którzy nie potrafią pływać, albo przeceniają swoje umiejętności. Skutki tego przeświadczenia bywają tragiczne – przestrzega Telak.
Ratownicy pilnują 100m, ludzie kąpią się na kilometrach plaż
Ratownicy tłumaczą też, że za wciąż zatrważające statystyki utonięć w Polsce odpowiedzialność ponosi nie tylko WOPR i kierowane brawurą ofiary. Ich poprawę uniemożliwiają także archaiczne reguły, którymi muszą kierować się ratownicy. – Całe połacie polskiego wybrzeża są dziś niechronione – ubolewa szef WOPR.
Świetnie widać to właśnie na przykładzie Wyspy Sobieszewskiej w Gdańsku, która co roku jest jednym z najczarniejszych punktów na mapie utonięć. Właśnie tam szczególnie mocno daje o sobie znać osławiona cofka. Na ponad 10-kilometrowym odcinku nieprzerwanej plaży są tylko dwa strzeżone kąpieliska. Każde ma zaledwie 100 m szerokości. Tam nikt nie tonie. Poza okiem WOPR pozostaje jednak ponad 9 km plaży, na którą co weekend potrafi zjechać nawet kilka tysięcy osób.
– Rozporządzenia MSW trzymają nas jednak nadal w rozwiązaniach systemowych z innej epoki. Z lat 50-tych. Takiego ratownictwa nigdzie się już na świecie nie uprawia – tłumaczy Jerzy Telak. – Urzędnicy myślą, że ludzie grzecznie przychodzą z ręcznikiem tylko na strzeżoną plażę, słuchają we wszystkim ratownika i gdy robi się niebezpiecznie z plaży schodzą. To absurd. Nigdzie tak nie jest – dodaje doświadczony ratownik.
Daleko nam do wzorców zachodnich, na przykład duńskich. Tam kilkadziesiąt lat temu pierwsi odeszli od tworzenia punktowych kąpielisk, a wprowadzili strzeżone non-stop całe wybrzeże. Jerzy Telak podkreśla, że podobnie dba się o zdrowie i życie plażowiczów w USA, gdzie na całej długości plaż można oczekiwać szybkiego ratunku albo dobrej rady. Nie jest tak, jak w "Słoneczny Patrolu", że grupka ratowników tylko czeka w określonym miejscu.
Piłeś, nie pływaj
Wśród Polaków pojawia się jeszcze jeden problem. – Niech przestaną tak masowo nawaleni wchodzić do wody – dodaje Adrian. Przyznaje to także szef jego organizacji. – Alkohol to ogromny problem, który stawia nas na świecie w fatalnym świetle – podkreśla Jerzy Telak. Nawet w Rosji w tak wielu przypadkach utonięć ofiary nie bywają pod wpływem alkoholu jak w Polsce. – Nikt nas w tym nie dogania. 78 proc. osób, które w ostatnich dwóch latach utonęły były pod wpływem alkoholu. Nie mówię, że nie można pić odpoczywając na plaży. Jednak trzeba wiedzieć, że połączenie alkoholu i pływania w morzu jest fatalne – ostrzega doświadczony ratownik.