
Reklama.
Z najnowszych badań czytelnictwa przeprowadzonych przez Bibliotekę Narodową i TNS Polska wynika, że w zeszłym roku czterech na dziesięciu Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Połowa naszych rodaków nie sięgnęła nawet po tekst dłuższy niż trzy strony.
Po książkę coraz rzadziej sięgają nawet ci z wyższym wykształceniem – książki zbierają kurz w domach 35 proc. z nich. Aha, "wykształciuchy" przyznają się ponoć do tego bez większej żenady.
Szok i niedowierzanie! Choć to rezultat i tak ciut lepszy od tego sprzed dwóch lat, to święte oburzenie jest niemal punktem obowiązkowym przy tego typu rokrocznych publikacjach. Podnosi się chwilowy rwetes, mądre głowy podyskutują sobie a muzom, półki for internetowych będą uginać się od opinii i recept na to, jak uleczyć polskie czytelnictwo.
Szczerze? Mam przeczucie graniczące z pewnością, że jeśli na jakimś portalu internetowym przeczytam jeszcze choć jeden lament na temat niskiego i ciągle spadającego czytelnictwa w Polsce, to chyba wyrzucę komputer za okno. Bo tak naprawdę – o co to całe halo?
Swego czasu – przy okazji promocji książki "Morfina" – Szczepan Twardoch, laureat paszportu "Polityki" za wspomniany tytuł, spotkał się ze swoimi czytelnikami, i w ogóle z miłośnikami literatury, na debacie. A raczej konfrontacji. Muzeum Literatury organizuje cykliczne "Formuły retoryczne". Z grubsza chodzi w nich o to, że pisarz stawia tezę – trybunał rekontruje, a na koniec trwa dyskusja z widownią.
I na tychże "Formułach..." Twardoch postawił tezę tyle kontrowersyjną, co pociągającą i intrygującą. "Czytanie jest przereklamowane". Interesujące, prawda?
Ale spokojnie. Twardoch nie zwariował i nie zawezwał nas do palenia książkami w piecu. – Nie jestem samobójcą, ja przecież z tego żyję. Nie próbuję powiedzieć, że nie należy w ogóle czytać. Chcę tylko powiedzieć, że nie ma potrzeby zachęcać ludzi do czytania książek. To działanie niepotrzebne, nieskuteczne i trafiające w pustkę – powiedział.
Odnoszę podobne wrażenie – a jak Państwo? Jeśli ktoś czyta pasjami, nic nie oderwie go od lektury. Jeśli zwyczajnie czytać nie chce – "bo nie", bo woli w tym czasie łowić ryby, czy układać puzzle – nic go do tego nie przekona. Nawet najbardziej finezyjna kampania zachęcająca do czytania.
Pamiętacie tę o nazwie "Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka" m.in. z Kazimierą Szczuką, w roli głównej? Została uznana za najlepszą kampanię społeczną w plebiscycie serwisu kampaniespoleczne.pl, fan page akcji na Facebooku do dziś polubiło ponad 50 tys. osób, kampania ruszy także w 2014 roku...
Spory odzew miała też kampania "Ustąp miejsca czytającemu". Twórcy zachęcali do wklejania w autobusach i tramwajach wlepek z hasłem akcji. Wspomnijmy jeszcze o akcji spod logo Empiku: "A Ty do czego używasz książek?", której wzbudzające ciekawość zdjęcia uderzały z billboardów m.in. w warszawskim metrze. I jeszcze tę, która ruszyła w te wakacje, czyli TVN-owskie "Zaczytane wakacje".
Wszystkie są naprawdę kreatywne, niektóre zabawne, inne kontrowersyjne, ale moim skromnym zdaniem to cały czas przekonywanie przekonanych. Tych, którzy po książki i tak sięgną. Większość z nich zachęca do czytania młodych ludzi – według TNS OBOP, w grupie wiekowej 15–29 lat zanotowano i tak najwięcej czytelników!
Kampanie – przynajmniej moim zdaniem – trafiają w próżnię. Zachęcają do czytania jako do czynności mechanicznej, do popisywania się tym przed innymi. No bo jak inaczej nazwać modę na torby, przez którą widać co aktualnie czytamy?
Nikt nikogo nie zmusi do pochłaniania Cortazara, czy zachwycania się Marquezem. Czemu mamy nachalnie promować czytelnictwo skoro z tym samym zapałem nie namawiamy do gier komputerowych, uprawiania szachów, czy gry w piłkę?
Może po prostu – jak sugeruje Twardoch – pozostawmy czytanie w "przyjemnej sferze dobrowolności"...
PS Świeżutki news. Sieć restauracji McDonalds's rozpoczęła w środę ogólnopolską akcję edukacyjną "Czytam sobie" – poinformował serwis "Wirtualne Media". – Promujemy w ten sposób czytanie wśród dzieci – mówią przedstawiciele. Oczywiście mocno trzymamy kciuki.