Jarosław Gowin i Przemysław Wipler zaproponowali, by dzieciom przyznać prawa wyborcze. Głosować mieliby za nich rodzice. W efekcie rodzice, mając dwoje dzieci, dostawaliby 4 głosy do dyspozycji. Politycy tłumaczą, że takie rozwiązanie jest dobre dla wszystkich, bo oznacza dbanie o demografię. Ale chyba nikt inny ich postulatu nie popiera. – To absurd – ocenia prof. Ryszard Bugaj. "Schizofrenia konserwatystów", "groteska" – tak eksperci określają projekt Gowina.
Swój pomysł, by rodzice głosowali za dzieci, Gowin i Wipler zaprezentowali w sobotę – gdy ogłaszali nową formację. Nadanie praw wyborczych dzieciom, a w zasadzie oddanie więcej głosów w ręce rodziców, to zdecydowanie najbardziej kontrowersyjny i dyskutowany pomysł tych konserwatywnych polityków.
Idea jest prosta: głosować mogą wszyscy obywatele, a więc także dzieci. Jedno dziecko, jeden głos. Rodzice głosują w imieniu dzieci. Przy czym na poniedziałkowej konferencji prasowej ludzie Gowina tłumaczyli, że na świecie już padały takie propozycje i wraz z wiekiem, mógłby się na przykład zmieniać udział dziecka w decyzji, na kogo głosować. Wedle proporcji: do 13 roku życia - głosują rodzice, 14-latek - 20% głosu, 15-latek - 40%, 16-latek - 60%, 17-latek - 80%. Jak miałoby to wyglądać w praktyce? Nie wiadomo, ale tak przedstawili to politycy.
1 dziecko = 1 głos
Póki co jednak Razem Polska trzyma się koncepcji, że 1 dziecko = 1 głos. Na uwagi dziennikarzy, że to wprowadziłoby dużo komplikacji w systemie głosowania i ordynacji wyborczej, politycy odpowiadali: – Komplikacja w kartach do głosowania? Komplikacja będzie z krajem z powodu sytuacji demograficznej. Karteczki do głosowania można uporządkować, pomyśleć nad tym, opisać i doprowadzić do porządku legislacyjnego – przekonywali.
Przedstawiciele inicjatywy Razem Polska podkreślali, że takie rozwiązanie byłoby sensowne również dla singli – bo pomagając rodzicom, pomagamy całemu społeczeństwu – a tym samym, zatrzyma się migracje młodych ludzi, którzy – jeśli nie wprowadzi się odpowiedniej polityki prorodzinnej – będą uciekać za granicę i w efekcie osłabiać polską gospodarkę.
"Absurd!"
Czy taki projekt ma jakikolwiek sens? Zdaniem moich rozmówców – nie bardzo. – To absurdalny pomysł, który pojawił się po to, by zaabsorbować opinię publiczną – ocenia prof. Ryszard Bugaj, ekonomista, były doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dr Robert Sobiech, socjolog polityczny z Uniwersytetu Warszawskiego, przypomina z kolei: – To kłóci się z zasadą równości. Czemu ludzie bez dzieci mieliby być dyskryminowani?
Prof. Bugaj wskazuje, że w tym pomyśle tkwi dziwne założenie, że o demografię martwią się tylko ci ludzie, którzy mają dzieci. – A przecież pary nie mogą mieć dzieci z różnych powodów. Niektóre uznają, że w obecnej sytuacji materialnej nie stać ich na wychowanie dziecka – wskazuje profesor.
Ekonomista podkreśla, że takie rozwiązanie "bije w fundamenty demokratycznej zasady": 1 obywatel = 1 głos. – Przywykłem do zasady, że każdy obywatel ma równe prawa – mówi profesor. Bugaj przypomina też, że według Jarosława Gowina człowiek istnieje już od zetknięcia dwóch komórek. – Czy to znaczy, że niedługo zaczniemy robić pomiary, kto jest w ciąży, a kto nie jest? – pyta nasz rozmówca, wskazując, że skoro w myśl posła Gowina płód to już człowiek, to też powinien mieć prawa wyborcze, prawda?
Dyskryminacja obywateli?
Również socjolog polityczny dr Robert Sobiech uważa, że taka propozycja kłóci się z zasadą równości, zaś oddanie głosu dzieci rodzicom byłoby po prostu dyskryminowaniem osób bezdzietnych. Jednocześnie zauważa, że ten niezbyt fortunny pomysł "przykrył kilka ciekawych propozycji" Gowina. – Nie znam intencji autorów i nie wiem, czy ten projekt został zgłoszony niefortunnie wśród kilku innych, dobrych, czy chodziło o efekt bardzo wąsko rozumianego PR-u: ważne, żeby o nas mówili, nieważne, jak – ocenia dr Sobiech.
Jego zdaniem ten pomysł ma zerowe szanse na realizację. – Pokazują to chociażby wątpliwości, jakie budzą konsekwencje wprowadzenia takiego systemu wyborczego – wskazuje socjolog.
Niemcy już 2 razy odrzucili
Warto przy tym zaznaczyć, że nie jesteśmy pierwszym krajem, który się nad tym zastanawia. Faktem bowiem jest, że w kilku europejskich, i nie tylko, państwach, proponowano już przyznanie dzieciom praw wyborczych. Samą ideę oficjalnie stworzył demograf Paul Demeny w 1986 roku, ale w Niemczech dyskutowano o tym już w 1910 roku, zaś we Francji – w latach '20. XX wieku. "Demeny voting", bo tak powszechnie określa się taki model od imienia jego twórcy, było tematem rozmów w wielu krajach ze starzejącymi się społeczeństwami.
Niemiecki parlament w latach 2003 i 2008 odrzucił już takie projekty. Teraz, w 2013, nad wprowadzaniem takich rozwiązań dyskutuje się w Austrii – a argumentem "za" jest, tak jak i u nas, słaba sytuacja demograficzna. Również w Japonii wciąż się o tym debatuje, ale póki co nie ma żadnych konkretnych decyzji w tej sprawie. Podobnie było na Węgrzech – w 2011 rządząc wówczas koalicja zastanawiała się nad wprowadzeniem "głosowania rodzinnego", ale ostatecznie przyznała, że póki co nie jest i nie będzie to możliwe.
Nie tędy droga
Ekspertka Kongresu Kobiet ds. rodziny i polityki społecznej Jolanta Banach, była wiceminister pracy i polityki społecznej, uważa, że jeśli chcemy wspierać rodziny, to nie tędy droga. – Jeżeli to pomysł na to, by zmieniać politykę prorodzinną, to nietrafiony – ocenia. Jak wyjaśnia, nawet połączenie tego z ulgami podatkowymi nie wystarczy, by pomóc rodzinom wielodzietnym w Polsce. – Nie to jest im potrzebne. Gdyby zapytać rodziny wielodzietne o to, czego najbardziej potrzebują, głosowanie za dzieci pewnie znalazłoby się na szarym końcu – podkreśla nasza rozmówczyni.
Jolanta Banach dodaje, że takie propozycje ze strony konserwatystów to groteska, bo przecież dla nich dziecko jest własnością rodzica. – Proponuje się danie głosu dzieciom w sprawach, w których są najmniej kompetentne, czyli polityce, a o te najważniejsze dla nich się nie pyta – podkreśla Banach.
Jak tłumaczy, można by walczyć np. o prawo nieletnich do wzięcia udziału w niektórych referendach, chociażby lokalnych: dotyczących budowy placu zabaw, ścieżki rowerowej czy prawo głosu w sprawach dotyczących przemocy wobec najmłodszych czy tego, co ma się dziać z nimi po rozwodzie rodziców. O to jednak, jak przypomina Jolanta Banach, dzieci nie pytamy. – To jakaś schizofrenia konserwatystów – ocenia taką postawę była wiceminister.
Podczas konferencji prasowej o przyznaniu praw wyborczych dzieciom
Politycy muszą brać pod uwagę fakt, że rodziny, dzieci, to czynnik napędzający gospodarkę i pomyślność w przyszłości, dla wszystkich obywateli. To pomysł na to, by poprzez ten akt wyborczy zobaczyć całą rodzinę, nie tylko rodziców.
Witold Waszczykowski, poseł PiS
O pomyśle głosowania za dzieci w programie "Woronicza 17", tvp.info
To jest pomysł z piekła rodem, występujący tylko w krajach muzułmańskich, nieeuropejski standard
Andrzej Halicki, poseł PO
O pomyśle "głosowania rodzinnego", program "Woronicza 17", TVP Info
To pomysł niegodny byłego ministra sprawiedliwości.