Seriale bez lukru. Czy zaczęła się era telewizyjnych produkcji o ludziach takich jak my?
Marta Rosenblatt
22 stycznia 2014, 10:25·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 stycznia 2014, 10:25
Naturalistyczne i odarte ze wszelkich hollywodzkich kalek. Zamiast przedstawiać kolejny bajkowy obrazek z pięknymi, młodymi i bogatymi, opisują szarą siermiężną rzeczywistość. Takie są "Dziewczyny" i "Witam panie". Czy rozpoczęła się nowa era seriali o zupełnie zwyczajnych ludziach?
Reklama.
Partnerem sekcji jest HBO
Serialowa rzeczywistość zwykle jest ładniejsza niż nasza. Z ekranu telewizorów (bądź laptopów i tabletów) uśmiechają się do nas aktorzy jak z żurnala. Panie wyglądają jak aniołki Victoria’s Secret, a panowie są żywcem wyciągnięci z reklam Calvina Kleina. Oczywiście wszyscy ubierają się u Prady, jeżdżą świetnymi samochodami, mieszkają albo na przedmieściach, albo w wypasionych apartamentach.
Niestety tę nieznośnie pretensjonalną stylistykę podchwyciły polskie stacje telewizyjne. Młodzi, wykształceni, z dużych miast. Robią wielkie kariery w wieku 24 lat, pracują w kancelariach i agencjach reklamowych. O ile w przypadku seriali amerykańskich ten blichtr tak nie razi (dolnemu Manhattanowi, Piątej Alei czy też zachodniemu Hollywood na pewno nie brakuje blasku), to taka Warszawa z produkcji polskich stacji po prostu nie istnieje.
"Dziewczyny" z Radomia albo Sosnowca
Zupełnie inaczej ma się sprawa w przypadku "Dziewczyn". Owszem, bohaterkami są młode dziewczyny z dużego miasta, ale na tym podobieństwa do mainstreamowych seriali się kończą. Hannah nie ma nóg od samej ziemi, blond loków i uśmiechu numer 5. Ma nadwagę i rozstępy.
Dziewczyny mieszkają w Nowym Jorku, ale ich problemy nie odbiegają wcale od problemów rówieśniczek z Warszawy, Radomia czy Sosnowca. Pracują na śmieciówkach albo tyrają na darmowych stażach. Ich problemy oscylują wokół pytań w stylu "jak zapłacę czynsz za następny miesiąc?", a nie "czy ta torebka będzie pasowała do moich nowych butów od Manolo Blahnika?". Ich życie miłosne to nie rubryka w "Cosmo", a pasmo poszukiwań i zazwyczaj niepowodzeń. Ich partnerzy życiowi lub faceci aspirujący do tego miana to zwykle nieudacznicy, którym wiele brakuje do telewizyjnych adonisów. Seks nie przypomina soft porno, nie ma wielokrotnych orgazmów i innych tego typu fajerwerków. Jest za to skrzypiąca codzienność. I życie we dwójkę odarte ze złudzeń i kalek rodem z komedii romantycznych.
I wreszcie najważniejsze: przyjaźń. Hannah, Marnie, Jessa i Shoshanna przyjaźnią się, ale daleko im do przesłodzonych relacji. Są wyrzuty i kłótnie, nie ma za to miejsca na ploteczki, shopping i popijanie Cosmopolitana w jakieś nowobogackiej knajpie. To nie jest Nowy Jork z "Seksu w wielkim mieście" i to nie są dziewczyny, które mogłyby znaleźć wspólny język z Carrie Bradshaw.
"Witam panie", czyli boleśnie zwyczajne Miasto Aniołów
Przenosimy się na Zachodnie Wybrzeże. Los Angeles w "Witam panie", nowym serialu ze Stephenem Merchantem w roli głównej, również nie jest tym oszałamiającym Miastem Aniołów, jakie znamy z hollywoodzkich produkcji. Jego mieszkańcy mają problemy takie jak ludzie w każdym innym dużym mieście. Główny bohater, Stuart, jest web designerem, ale daleko mu do sympatycznych geeków, którzy od kilku lat szturmują popkulturę. Jest arogancki, samolubny i przede wszystkim bardzo samotny. Tak jak jego współlokatorka, aktorka Jessica, która wciąż czeka na swoją wielką szansę.
Jessica ma już trochę lat na karku, a na dodatek czas inaczej płynie w przypadku aktorek i w tym świecie trzydzieści parę lat to po prostu starość. Nie każdy robi karierę w Hollywood. To miasto pełne jest niespełnionych aktorów, którzy co najwyżej mogą pochwalić się rolą w jakimś koszmarnym filmie klasy B.
Chodzenie od jednego beznadziejnego castingu do drugiego naprawdę nie jest zabawne. Na każdym rogu czyha koleżanka z branży, gotowa w każdej chwili wbić ci subtelną, acz bolesną szpilę. A koniec końców i tak wylądujesz w reklamie tamponów. Nawet te wszystkie bankiety, na których czujesz się jak piąte koło u wozu, nie są tak fajne, jak wydają się na pierwszy rzut oka. Albo znowu spotykasz swoje wredne znajome, albo - jak w przypadku Stuarta - rozpaczliwie starasz się zrobić wrażenie na ludziach, którzy nawet nie znają twojego imienia.
Imprezy w klubach także nie są tak szalone, jak mogą się wydawać. Jedyne, co w nich jest naprawdę szalone, to ceny drinków. I wreszcie najważniejsze – klubowy podryw. Wszyscy biorą w nim udział, tylko nie ty. Zresztą całe życie miłosne Stuarta przypomina jedną wielką grę w ciuciubabkę. Nie sądzę, aby ktoś mógł być aż takim nieudacznikiem, ale wiele sytuacji wygląda niepokojąco znajomo.
"Witam panie" może nie jest tak naturalistyczne jak "Dziewczyny", ale stopień realizmu sytuacyjnego wciąż jest bardzo wysoki. Na pewno parę razy zdarzyło się wam czuć jak Stuart czy Jessica. Gafy, towarzyskie faux pas i wszystkie niezręczności, które pokazuje serial HBO, są autentyczne aż do bólu.
Przeglądając się w telewizyjnym lustrze
Oczywiście nie jest tak, że oba seriale w stu procentach obrazują rzeczywistość. To jednak forma rozrywki, a nie kino artystyczne. Pewne absurdalne historie zapewne nigdy wam się nie przydarzyły i nie przydarzą. Pytanie brzmi, czy takie seriale mają przyszłość. Czy inne stacje telewizyjne podchwycą trend zapoczątkowany przez HBO? Czy widzowie w ogóle chcą przeglądać się telewizyjnym lustrze? A może rację mieli ojcowie Fabryki Snów, którzy założyli, że ludzie chcą oglądać lepszy wspanialszy świat? I po ciężkim dniu po prostu oderwać się od szarej rzeczywistości.
Popularność "Dziewczyn" wskazuje jednak na to, że to założenie jest mocno zwietrzałe. I można przypuszczać, że na małym ekranie pojawi się więcej produkcji w tej konwencji.