Przez lata Marcin ścigał się z przyjaciółmi zdobywając dostęp do kolejnych serwerów. Niepostrzeżenie przekroczył jednak granicę, gdy z hakera stał się przestępcą. By nie trafić za kraty, sam zgłosił się do prokuratury. To tam po raz pierwszy zaproponowano mu... by zdobytą w dawnym życiu wiedzę wykorzystał do pomocy przy ściganiu cyberprzestępców. - Długo cieszyłem się władzą, jaką dają umiejętności hakerskie. W pewnym momencie zrozumiałem jednak, że prędzej czy później ją stracę i będę siedział w pierdlu - wspomina.
Jak to możliwe, że haker zajmuje się szkoleniem i wsparciem organów ścigania?
Marcin: Były haker...
Były, bo w tym środowisku nie można ścigać cyberprzestępców?
Wielu tak to wciąż widzi. I prawdą jest, że ludzie mający wysokie umiejętności hakerskie nie mogą stać w rozkroku między działaniem na własną rękę, a współpracą z policją lub agencjami detektywistycznymi. Nie tylko ze względu na wyznawane wartości. Przede wszystkim chodzi o to, że na przykład każde włamanie na serwer to złamanie obowiązującego prawa.
W przeszłości byli jednak hakerzy, którzy nie mieli angażu w służbach, a dostarczali im wiedzy na przykład o działających w sieci pedofilach.
Owszem kilka lat temu tak działali ludzie z grupy Antypedo. Przez prawie dekadę sami niszczyli strony z dziecięcą pornografią, a później zaczęli dostarczać policji namiary na podejrzanych o pedofilię użytkowników sieci. Przyznam, że nie wiem, w jaki sposób zakończyła się ich przygoda z policją. Być może w tym przypadku prokuratura uznała, że ich czyn był znacznie mniej szkodliwy niż ujawnione przez nich przestępstwa.
Tak było i w przypadku twojego przejścia na jasną stronę?
Muszę szczerze przyznać, że ja byłem w trudniejszej sytuacji. Studiując na politechnice poznałem przyjaciół, z którymi szybko zaczęliśmy prześcigać się na umiejętności. Uczyliśmy się od siebie nawzajem i zaszliśmy w sumie bardzo wysoko. No ale i bardzo daleko. Za daleko. Od ataków na uczelniane serwery to wszystko ewoluowało do włamań na serwery bankowe.
Właśnie to był dla Ciebie krok za daleko?
Dokładnie tak. To genialne uczucie, gdy okazuje się, że ma się takie umiejętności. Taką władzę, bo najlepsi w tym biznesie mają władzę porównywalną z prezesami największych spółek giełdowych albo wpływowymi politykami.
I przestraszyłeś się tej władzy?
Nie, ja w pewnym momencie na serio zrozumiałem, że prędzej czy później ją stracę. Dlatego, że będę siedział w pierdlu. Liderzy mojej grupy zaczęli bowiem robić sobie źródło utrzymania nie tylko z wykradania danych, ale i właśnie włamań na serwery bankowe. Teoretycznie za ich sprawą znikały sumy relatywnie niewielkie i były to sprawy trudne do wykrycia. Gdy jednak przeczytałem dokładnie, co nam grozi... Za ostatnią zarobioną z nimi kasę poszedłem do najlepszego adwokata, jakiego mi polecił kumpel z prawa.
Doniosłeś na swoich przyjaciół?
Oni moimi przyjaciółmi nie byli wtedy już od dawna. Być może prawdziwymi przyjaciółmi nie byli nigdy. Zaślepiała ich pycha, że należymy do wąziutkiej grupy osób, która na najprostszym komputerze jest w stanie praktycznie zniszczyć każdego szarego Kowalskiego albo zagrać na nosie państwu. W towarzystwie prawnika zgłosiłem się więc do prokuratury, gdzie on w zasadzie na starcie przedstawił z góry założony ugodowy scenariusz. Prokurator w pewnym momencie miał tylko do naszego układu jedno zastrzeżenie. Właśnie takie, bym po wszystkim został konsultantem.
Od razu na to przystałeś?
Po pierwsze dlatego, że wtedy wciąż byłem przerażony tym, w co się wpakowałem. Po drugie jednak, gdy emocje zaczęły opadać, to wydawał się idealny pomysł. Oni nie chcieli ode mnie przecież wstąpienia do policji, czy służb specjalnych. To mój prawnik podpowiedział mi tymczasem, że może warto zacząć tak żyć zawodowo, czyli świadczyć usługi tym, którzy przed cyberprzestępcami próbują się ochronić lub ich schwytać.
Nie obawiałeś się zemsty środowiska?
Jakiego środowiska? Moją twarz kojarzyło może kilka osób. Hacking to nie mafia. Największe rozterki filozoficzne odnośnie tego, co hakerowi wolo, a czego nie mają przedstawiciele tzw. gimbazy. Jedyne czego się obawiałem, to konsekwencje takiego uzależnienia od przekraczania kolejnych granic. Bo na tym ten świat polega.
Czym zajmujesz się dziś?
O szczegółach nie mogę i nie chcę w zasadzie mówić. Generalnie na potrzeby organów ścigania powadzę w różnych jednostkach szkolenia dotyczące zagadnień cyberprzestępczości. Obecnie polega to głównie na uczulaniu nawet szeregowych funkcjonariuszy na tego typu przestępczość. Bo nie oszukujmy się, ale zgłoszenie cyberprzestępstwa na przeciętnym komisariacie to jakaś męczarnia. Tymczasem z takim zgłoszeniem od dawna mogą przychodzić zwykli pokrzywdzeni obywatele.
Poza tym od czasu do czasu wspieram swoja wiedzą oficerów operacyjnych, którzy sami często są świetnie wykształconymi informatykami, ale brakuje im wiedzy i doświadczeń o tej drugiej stronie. Podobnie jak innym moim klientom z banków, firm ochroniarskich lub agencji detektywistycznych.
Bo na studiach byli słabsi czy po prostu porządniejsi od was...?
Czasem jedno, czasem drugie. Na pewno nikogo młodego nie można zachęcać do pójścia naszą drogą. Nawet moją, bo jeśli ktoś chce pomagać łapać przestępców lub chronić przed nimi zwykłych użytkowników nie musi o przestępczość się wcześniej otrzeć.