
Reklama.
Rozmaitych ruchów społecznych, organizacji czy fundacji, chcących korzystać z dorobku śp. prezydenta i kontynuować jego ideę po kwietniu 2010 roku powstały setki. Katastrofa smoleńska zmobilizowała prawicowe środowiska do tego, by jednoczyć się wokół tragedii. I Lecha Kaczyńskiego.
Kto ma monopol na Lecha
Nie ma w tym nic złego, każdy bowiem może prowadzić fundację i w jej ramach organizować koncerty, spotkania czy wydawać biuletyny. Problem stanowi co innego. Marcin Dubieniecki w wypowiedziach dla mediów stwierdził kilkakrotnie, że prawa do politycznej spuścizny po Lechu Kaczyńskim ma tylko jego brat Jarosław. Prezes PiS posiada swojego rodzaju monopol na wykorzystanie wizerunku zmarłego brata. I dlatego "dziś ludzie, którzy chcą nadać jakiejś organizacji imię Lecha Kaczyńskiego, wolą na wszelki wypadek pytać o zgodę Jarosława" - czytamy w "Polityce".
Nie ma w tym nic złego, każdy bowiem może prowadzić fundację i w jej ramach organizować koncerty, spotkania czy wydawać biuletyny. Problem stanowi co innego. Marcin Dubieniecki w wypowiedziach dla mediów stwierdził kilkakrotnie, że prawa do politycznej spuścizny po Lechu Kaczyńskim ma tylko jego brat Jarosław. Prezes PiS posiada swojego rodzaju monopol na wykorzystanie wizerunku zmarłego brata. I dlatego "dziś ludzie, którzy chcą nadać jakiejś organizacji imię Lecha Kaczyńskiego, wolą na wszelki wypadek pytać o zgodę Jarosława" - czytamy w "Polityce".
Potwierdza to Zbigniew Ziobro, który wypowiada się w artykule. "To on (Jarosław Kaczyński - przyp. red.) decyduje, kto może odwoływać się do spuścizny jego brata" - mówi Ziobro. Europoseł Solidarnej Polski wskazuje, że "przeciętny obserwator sceny politycznej nie kojarzy organizacji, które stoją za tymi akcjami." Zdaniem byłego ministra sprawiedliwości w ten sposób wszystkie sukcesy tych ruchów - na co wyrażają one zgodę - idą na konto Prawa i Sprawiedliwości. Ziobro określa to jako "symbiozę".
Jak działają "fundacje"
Jako przykład "Polityka" przywołuje m.in. Trójmiejski Społeczny Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego na Urząd Prezydenta RP - w skrócie TSKP. Utworzony przez opozycjonistów, naukowców z Uniwersytetu Gdańskiego (na którym Lech Kaczyński wykładał) i działacze SKOK - którzy ś.p. prezydentowi zawdzięczają powstanie
Jako przykład "Polityka" przywołuje m.in. Trójmiejski Społeczny Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego na Urząd Prezydenta RP - w skrócie TSKP. Utworzony przez opozycjonistów, naukowców z Uniwersytetu Gdańskiego (na którym Lech Kaczyński wykładał) i działacze SKOK - którzy ś.p. prezydentowi zawdzięczają powstanie
Proponujemy, aby to obywatele, a nie posłowie, decydowali, która partia i ile dostanie środków – poprzez odpis od podatków 1%! CZYTAJ WIĘCEJ
Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych. TSKP odwoływał się do idei Lecha Kaczyńskiego i wyrażał pogląd, że jego brat Jarosław "będzie kontynuował politykę swego brata".
Ponownie, nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie działania prowadzone przez Komitet. "Działalność TSKP przypominała bardziej prace komitetu wyborczego" - pisze tygodnik. I wymienia: akcje informacyjne w biuletynie z nadtytułem "Polska jest najważniejsza" (wówczas było to hasło kampanii Jarosława Kaczyńskiego), podawanie informacji o spotkaniach z prezesem PiS, publikowanie wywiadów z nim i jego wystąpień, materiałów komitetu wyborczego PiS i sondaży. "Kilka dni przed I turą wyborów prezydenckich TSKP zorganizował darmowy koncert pieśni patriotycznych (…) - znów pod hasłem Polska jest najważniejsza" - zauważa "Polityka". Faktycznie działania podjęte przez TSKP przypominają komitet wyborczy, z jedną tylko różnicą: jawnością finansowania. Trójmiejski Komitet nie musiał ujawniać skąd ma pieniądze i ile ich ma i na co je wydaje - a oficjalne komitety wyborcze muszą rozliczać się z każdej złotówki, a sposoby ich finansowania są bardzo restrykcyjne.
Biznes smoleński
To tylko jeden z wielu opisanych w tygodniku przypadków, kiedy ruch społeczny czy fundacja prowadzą faktyczną agitację wyborczą. Katastrofa smoleńska pozwoliła jednak nie tylko na prowadzenie kampanii nieoficjalnie, poza czujnym okiem nadzoru, ale również na zarobienie konkretnych pieniędzy. "Polityka" pokazuje m.in. przykład "Gazety Polskiej".
"Miesięczna sprzedać "GP" rzadko dobijała do 25 tys. egzemplarzy. Tygodnik miał długi, wisiała nad nim groźba bankructwa. Po 10 kwietnia 2010 r. katastrofa smoleńska (…) stała się głównym paliwem "GP". Już w kwietniu 2010 r. sprzedaż skoczyła o kilkanaście tysięcy egzemplarzy, a w kolejnych miesiącach o kilkadziesiąt" - wykazuje Bianka Mikołajewska w swoim tekście w "Polityce".
To tylko jeden z wielu opisanych w tygodniku przypadków, kiedy ruch społeczny czy fundacja prowadzą faktyczną agitację wyborczą. Katastrofa smoleńska pozwoliła jednak nie tylko na prowadzenie kampanii nieoficjalnie, poza czujnym okiem nadzoru, ale również na zarobienie konkretnych pieniędzy. "Polityka" pokazuje m.in. przykład "Gazety Polskiej".
"Miesięczna sprzedać "GP" rzadko dobijała do 25 tys. egzemplarzy. Tygodnik miał długi, wisiała nad nim groźba bankructwa. Po 10 kwietnia 2010 r. katastrofa smoleńska (…) stała się głównym paliwem "GP". Już w kwietniu 2010 r. sprzedaż skoczyła o kilkanaście tysięcy egzemplarzy, a w kolejnych miesiącach o kilkadziesiąt" - wykazuje Bianka Mikołajewska w swoim tekście w "Polityce".
"Przypadkowo" okazuje się, że udziałowcem "Gazety Polskiej" jest m.in. firma Srebrna. Firma Srebrna należy zaś do Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, w który przekształcono Fundację Nowe Państwo, założoną w 1997 przez Jarosława Kaczyńskiego i jego współpracowników. W skrócie: fundacja prezesa PiS ma udziały w "GP". Im większa sprzedaż tego tygodnika, tym większe zyski dla Instytutu. "Gazeta Polska" i jej kluby, rozsiane po całej Polsce, zawarły, de facto, niepisany sojusz z Prawem i Sprawiedliwością. "A gdyby chciała ten sojusz zerwać lub rozluźnić - Jarosław Kaczyński ma narzędzie nacisku: udziały w "GP"" - wyjaśnia "Polityka".
W podsumowaniu tekstu Bianka Mikołajewska zauważa, że PiS znalazł lukę w polskim prawie, którą wykorzystuje do finansowania agitacji wyborczych poza oficjalnym obiegiem. Śmierć Lecha Kaczyńskiego przyniosła niektórym niemałe zyski. "Do jego imienia i dorobku mogą się odwoływać ci, którzy gotowi są współpracować z PiS. (…) Dopuszczeni do dziedzictwa ideowego mogą zbić na nim spory kapitał. Nie tylko polityczny" - dodaje na koniec autorka.