Buty balerinki – od 2 do 2,5 tysiąca złotych, torebki – od tysiąca do nawet 4 tys. zł., płaca sprzedawcy – lepiej nie mówić. Pracownicy sklepów z luksusami, choć sprzedają drogie płaszcze, biżuterię czy samochody, to sami na tym zbyt wiele nie zyskują. Czy praca w "luksusowych sklepach" się opłaca? Finansowo – niewiele bardziej, niż w innych miejscach, ale za to praca w niektórych z nich przypomina wieczne wakacje.
Wydawać by się mogło, że jeśli firma sprzedaje płaszcze za kilka tysięcy złotych, to swoim pracownikom płaci sowicie. Podobne wrażenie może powstać w przypadku salonów samochodowych marek klasy premium. No bo jak to – klient płaci za auto 200 tysięcy złotych, a sprzedawca zarabia dwa na rękę? Niestety, okazuje się, że praca sprzedawcy w segmencie produktów luksusowych wcale nie jest bardziej opłacalna – przynajmniej z pozoru – niż praca w zwykłej sieciówce z ciuchami czy w kochanej przez Polaków Biedronce.
W Biedronce premie, a co w luksusach?
W tej ostatniej właśnie, z okazji wiosennych ocen rocznych, pracownicy dostaną po 1550 zł brutto premii. Ich pensje oscylują wokół 1500 zł netto. To niewiele mniej, niż dostaje się w ekskluzywnych sklepach, gdzie klienci jednorazowo potrafią zostawić 20 tysięcy złotych i nawet nie zauważyć, że ubyło im coś w portfelu.
Postanowiliśmy sprawdzić, jak zarabia się w takich miejscach – sklepach luksusowych marek odzieżowych, biżuterii, mebli czy salonach samochodowych klasy premium. Oczywiście, wszelkie informacje o zarobkach pracowników są "tajne", a oni sami najczęściej podpisują klauzulę o zakazie wypowiadania się na temat pensji, ale nieoficjalnie udało mi się dowiedzieć, na jakie zarobki można liczyć w takich miejscach.
Pracownicy przyznają, że praca trudna nie jest, ale jeśli komuś się wydaje, że takie firmy płacą kokosy, bo same drogo sprzedają – jest w grubym błędzie.
Sklepy odzieżowe. Płaszcze i torebki za kilka tysięcy, pracownicy dostają 2 tys
Torebka za 4 tysiące, pensja niecałe 2
Gdy w Warszawie otwierano sklep marki, znanej głównie z torebek, w miasto poszła fama: sprzedawcy zarobią tysiąc euro na miesiąc netto, bo taki jest standard na całym świecie. Ci, którzy dzisiaj pracują w tym sklepie, na pewno tyle nie dostają. Jak przyznają, słyszeli takie rzeczy, ale podobno firmie po zrobieniu wyliczeń wyszło, że tysiąc euro w Polsce to zdecydowanie za dużo. Chociaż warto tu zauważyć, że ten tysiąc euro w Niemczech to wcale już nie tak dużo, w zasadzie poniżej ustalonej tam niedawno płaci minimalnej.
Obecnie pracownicy tego sklepu zarabiają na umowach o pracę 1700 złotych netto. Niezbyt dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tyle kosztują tam tańsze torebki. Jednocześnie jednak, ponieważ sprzedawcy muszą dobrze wyglądać – firma zapewnia im raz na miesiąc fryzjera i kosmetyczkę, a do tego funduje obiady. Praca nie odbiega od tej w innych sklepach odzieżowych, choć jedna ze sprzedawczyń przyznaje, że użeranie się z celebrytami czasem było ponad jej siły.
Ciemno, głośno, za 1200
Jeszcze gorzej było w jednym ze sklepów otwieranych w ostatnim czasie w znanej warszawskiej galerii. Pomijając fakt, że w owym lokalu jest bardzo ciemno i gra głośna muzyka, co nie może być komfortowe dla pracowników, to oferty pracy jedna z kandydatek opisała jako kpinę.
– 1200 złotych na rękę i przez kilka pierwszych miesięcy 50 proc. zniżki na ubrania tej marki. Później zniżka znacznie się zmniejszała. Na początku mówiono, że dzień pracy ma trwać 5 godzin, ale ostatecznie wyszło tak, że ludzie pracują tam za mniej więcej te same pieniądze, tylko ponad 8h dziennie. Do tego mają obowiązek przychodzić do pracy w ubraniach tej marki, ale firma nie oferuje na to żadnego dodatkowego funduszu – zdradza mi osoba, która w tym mrocznym sklepie była na rozmowie rekrutacyjnej. Za ofertę grzecznie podziękowała.
Motywacja pracowników ważna
Niewiele lepiej jest w innych tego typu sklepach. Maksymalna stawka, jaką odnalazłem wśród 7 luksusowych producentów odzieży, to 2,5 tysiąca złotych na rękę. Przy czym nie jest to kwota, którą można otrzymać na początek – te w zasadzie nie wychodzą poza pułap 2 tysięcy, nawet tam, gdzie jeden płaszcz kosztuje 7 tys. Największa wartość pracy tam to fakt, że praktycznie wszędzie dostaje się umowę o pracę. Warto też zaznaczyć, że wiele firm tego typu oferuje też pracownikom dodatki na ubrania – by odpowiednio się prezentowali przed klientami.
Część firm odzieżowych przyjmuje też bardzo mądrą politykę motywacyjną i ustalają premie za ogólne wyniki sklepu. – Jeśli osiągniemy w miesiącu określony pułap sprzedaży, wszyscy dostają bonusy. Są dwa poziomy, mniejszy i większy. Za ten pierwszy dostajemy tysiąc złotych premii, za drugi dwa tysiące. To fajne rozwiązanie, bo motywuje cały zespół, a nie budzi między nami spięć, bo premie nie są indywidualne – chwali taką metodę pracownica sklepu słynnej brytyjskiej marki. Oczywiście, nie brakuje też klasycznych prowizji od sprzedaży indywidualnej.
Praca nie jest ciężka
Zalety pracy w takich miejscach to niewielki ruch – przychodzi od kilku do kilkunastu klientów dziennie, a pracowników zazwyczaj jest co najmniej dwóch, w dużych salonach nawet kilku. – Czasem całymi dniami nie przyjdzie nikt, ale nie narzekam. Poza tym można poznać celebrytów, ludzi biznesu, wejść z nimi w kontakt zupełnie od innej strony, niż w jakiejkolwiek innej pracy. Zazwyczaj są bardzo kulturalni, więc nie mamy zbyt wiele stresów – opowiada pracownica jednego ze sklepów przy pl. Trzech Krzyży.
– Chociaż z gwiazdami zdarza nam się użerać. To też grupa, która zazwyczaj prezentuje najniższą kulturę. Często uważają, że coś im się należy tylko dlatego, że są znani, ale my już wiemy, że nie warto się nimi przejmować, bo wcale nie wydają najwięcej pieniędzy. Kupują 1-2 rzeczy, żeby mieć czym się lansować. Przy biznesmenach, którzy za jednym zamachem na garnitury potrafią wydać kilkadziesiąt tysięcy, to nic – podkreśla pracownica jednego ze sklepów przy pl. Trzech Krzyży.
Meble, biżuteria, zegarki. Czy się stoi, czy się leży, 2 tysiące się należy
Najczęściej przychodzą "apacze"
Jeszcze mniej wymagająca jest praca w ekskluzywnych sklepach z meblami czy biżuterią i zegarkami. W tych pierwszych – mowa tu o piętrze pewnego centrum handlowego w Warszawie, uchodzącego za szczyt luksusu – zarobić się dużo nie da, ale przynajmniej ma się czas na swoje sprawy.
– Zazwyczaj jest luźno, na zmianie w ciągu dnia mamy 2-3 pracowników. Siedzimy od 11.00 do 21.00. Każdy ma swoich klientów, których prowadzi od A do Z – od wyboru mebli, przez złożenie zamówienia, do załatwienia transportu – mówi mi osoba z tego sklepu. Podobnie działają doradcy w innych sklepach meblowych – tyle tylko, że nie sprzedają dywanów za 100 tysięcy złotych.
– W ciągu dnia niewiele się tu dzieje. Przychodzą głównie tak zwani "Apacze", czyli "a ja tak tylko popacze" i turyści. Sprzedajemy tak naprawdę 2-3 razy w tygodniu. Do tego manager rozdziela między nami stałe lub tymczasowe zadania, np. tworzenie grafiku czy prowadzenie strony na Facebooku – opowiada moja rozmówczyni.
Zaznacza, że atmosfera pracy jest bardzo dobra – ludzie są bezkonfliktowi, nie ma niepotrzebnych stresów i presji. – Jeśli tylko potrafisz zabić nudę, kiedy nie ma klientów, to jest to naprawdę dobra praca – podkreśla dziewczyna.
Wynagrodzenie? Dwa tysiące złotych netto na umowie o pracę. Do tego, w teorii, pracownikom przysługują prowizje od sprzedaży, ale tylko jeśli podpisują umowę z architektem, a nie klientem indywidualnym. – A to w naszej historii jeszcze się chyba nie zdarzyło – mówi ze śmiechem pracownica sklepu. Jest za to bonus w postaci "kieszonkowego", jeśli ktoś bierze co najmniej 2-tygodniowy urlop.
Zegarek sprzedam drogo
Nieco lepsze warunki oferują sklepy z biżuterią i zegarkami. Tutaj można liczyć na nawet 3 tysiące na rękę, a w przypadku zostania szefem lokalu – co zdarza się często np. tam, gdzie pracuje tylko jedna osoba – nawet na 4 tys. netto. Do tego dochodzą prowizje do 5 proc. w przypadku wyrabiania pewnych celów sprzedażowych. Wbrew pozorom jednak, dostać taką pracę nie jest łatwo – szczególnie jeśli mamy sprzedawać zegarki. Do tego trzeba bowiem wykazać się fachową wiedzą, a przynajmniej pokazać, że bardzo szybko się uczymy – obsługa klienta w takich miejscach wcale nie jest łatwa.
Pracownicy w branży biżuterii, zegarków czy mebli, mimo wymogu nienagannego wyglądu, nie dostają jednak bonusów ani zniżek na swój wygląd – co w przypadku najdroższych sklepów z ubraniami jest niemal standardem.
Salony samochodowe klasy premium
Reguły nie ma, wszystko zależy od dealera
W sieci sporo można znaleźć też pytań o zarobki w salonach samochodowych. Tutaj jednak sprawa nie jest prosta – bo wiele zależy od dealera. Nawet w klasie premium, czyli aut z cenami zaczynającymi się zazwyczaj od 150 tysięcy, można dostawać niecałe 2 tysiące złotych na rękę.
Po sprawdzeniu kilku takich warszawskich salonów najlepszych marek – pomijając takie miejsca jak Ferrari, które już zdecydowanie wychodzi poza klasę premium – okazuje się, że podstawa zarobków oscyluje wokół 4,5-6 tysięcy złotych brutto. Do tego dochodzą, oczywiście, prowizje ze sprzedaży. Tutaj jednak, jak już wspomniałem, wszystko zależy od dealera.
Prowizje różne. Od 100 zł/samochód
Jeśli chodzi o prowizje, istnieje kilka standardów. Niektóre marki ustalają odgórnie, że jest to na przykład 100 złotych od samochodu – i naprawdę, zdarza się to również w klasie premium, choć rzadko. Sztywne stawki bonusów od sprzedaży to raczej domena tańszych marek. W tych najlepszych salonach prowizje są procentowe – od 3 do 7 proc. – i mogą wynosić nawet kilka tysięcy od jednego sprzedanego samochodu. Jest tylko jeden szkopuł: samo auto zazwyczaj kosztuje wtedy powyżej 300 tysięcy, a sprzedanie takiego cacka już nie jest takie proste. I nie jest to nawet kwestia naszych umiejętności – po prostu Polaków nie stać na takie samochody tak masowo, jak chociażby Niemców, dla których rozbicie nawet 3-letniego BMW to już dobry powód do tego, by wymienić auto na nowe.
Po przepytaniu 12 sprzedawców z 7 różnych salonów premium okazało się, że ich zarobki mieszczą się, razem z prowizjami, w pułapie 4-10 tysięcy. Przy czym te kwoty powyżej 8 tysięcy wskazały tylko dwie osoby, sprzedające bardzo drogie auta i – jak podkreślają – jest to zasługa głównie prowizji. Średnia z podanych przez nich pensji to ok. 5,5 tysiąca netto, podobnie wychodzi mediana dla ich zarobków. Jak więc widać, sprzedawanie auta za 200 czy 300 tysięcy wcale nie gwarantuje kokosów, choć niewątpliwie 5 tysięcy złotych to już bardzo dobre pieniądze – szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę niewielką liczbę klientów. Choć trzeba pamiętać o tym, że zdecydowanie trudniej zahaczyć się w luksusowym salonie samochodowym niż sklepie odzieżowym.
Czy pracowanie w takich miejscach się opłaca?
Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć wedle swoich potrzeb i oczekiwań. Pracownicy, z którymi rozmawiałem, a łącznie było ich około 30, z czego 12 z branży samochodowej, jako największe plusy swojej pracy wskazują to, że dostają godne pieniądze za niezbyt wymagającą pracę. To znaczy: na co dzień niewiele się w tych sklepach dzieje. Studentom daje to chociażby możliwość nauki w trakcie dnia, co w przypadku wielu innych branż – na przykład medialnej czy marketingowej – nigdy się nie wydarzy.
Kilka osób podkreślało też, że praca w segmencie luksusów daje im możliwość poznawania znanych ludzi, biznesmenów, czasem polityków. Ponieważ rotacja personelu w takich sklepach nie jest zbyt duża, a w wielu z nich – tak jak opisywanym meblowym – pracownicy prowadzą klientów od początku do końca, mają szansę nawiązać z nimi trwalszy kontakt.
Największą jednak wadą takich miejsc, pomijając może salony samochodowe, są praktycznie zerowe możliwości awansu i niemal brak rozwoju. Niewątpliwie jednak, w porównaniu do pracy w odzieżowych sieciówkach, hipermarketach i wszelkiej innej maści sprzedaży sklepowej, pracownicy luksusowych marek mają bardzo dobre warunki pracy. Choć i dostać się do nich jest zdecydowanie trudniej niż do dyskontu.